Anonimy prywatne i służbowe

Ten wpis ukazał się po raz pierwszy w 2009 roku. Od tamtej pory nieaktualna stała się tylko jedna rzecz – nikt już nie wysyła esów. Reszta bez zmian.

Co roku z okazji czy to świąt, czy to Nowego Roku, dostaję dziesiątki anonimowych SMS-ów, czasami z numerów, których w ogóle nie znam. Nauczyłem się już na te wiadomości nie odpisywać, bo kilkakrotnie skończyło się to tak, że anonimowy nadawca nie chciał mi się przedstawić, dopóki ja mu się nie przedstawię, a potem okazywało się, że w ogóle mnie nie zna i że rzekomo nie wysyłał mi życzeń.
Takie zabawne incydenty można jednak potraktować z przymrużeniem oka i nie wynikają z nich żadne negatywne konsekwencje czy nieporozumienia.
Mam jednak elektroniczne – czy to przez SMS, czy email, czy komunikator – kontakty o charakterze służbowym z setkami uczniów, studentów, nauczycieli. Bywa, że dostaję wieczorem pytanie o to, co trzeba przynieść następnego dnia na angielski albo jaką ktoś dostał ocenę z wypracowania. Nie zawsze wiem, kto mi to pytanie zadaje, bo nie każdy raczy się podpisać, a niektórym zdarza się zmieniać numer telefonu za każdym razem, gdy zmieniają dziewczynę. Z kolei adresy mailowe typu zorro@serwer.com czy duzy.wacek@buziaczek.com niewiele mówią o tożsamości nadawcy. Nazwa użytkownika na serwerze potrafi zresztą być bardzo myląca, bo znam pewnego łysego brodacza o identyfikarze „malutka”.
Niewielu konfiguruje sobie pocztę mailową tak, by ich pełne imię i nazwisko wyświetlało się w polu „OD”, co pozwalałoby łatwo zidentyfikować nadawcę, a jeśli nawet system pocztowy zmusza ich jakoś do tego, to pozostają uparcie anonimowi i w rezultacie mam już bodajże czterech uczniów o imieniu i nazwisku „Dawid Fotka.pl”.
Te do pewnego momentu zabawne sytuacje stają się żałosne, gdy trzeba załatwić coś naprawdę poważnego – przesłać mi na przykład jakąś ważną wiadomość, pracę na zaliczenie, wypracowanie czy cokolwiek, w czym imię i nazwisko nadawcy są dla nas obojga bardzo istotne. Tymczasem bywa, że ktoś się naprawdę napracuje, prześle mi pracę, a ja nie wiem, od kogo ona spłynęła i kogo za nią nagrodzić. To tak, jakby połowa klasy oddała niepodpisane klasówki albo połowa abiturientów nie nakleiła kodu szkoły i numeru PESEL na swoim egzaminie maturalnym.
A dzisiaj dostałem od kogoś dramatycznego maila, że nie wie jeszcze dokładnie, czego mu brakuje, żeby zaliczyć semestr. Ale nie mam pojęcia, czy jest to kobieta, czy mężczyzna, a tym bardziej, jak się nazywa, więc nie będę w stanie odpowiedzieć na postawione w mailu pytanie.
W tych anonimowych elektronicznych listach rozwesela jeszcze jedno. Ludzie bardzo się boją podpisać się lub przedstawić w treści bądź nagłówku maila, ale zupełnie im nie przeszkadza, że korzystają z darmowych kont mailowych w portalach utrzymujących się z reklam doklejanych do wiadomości. Najzabawniejsze są maile, jakie otrzymuję z darmowych kont w Interii i w Wirtualnej Polsce. Bywa, że w mailu są dwie linijki tekstu i raptem dziesięć słów, a potem jest obszerna reklama, której treść w dodatku nijak nie przystaje ani do treści maila, ani do charakteru mojej znajomości z nadawcą maila.
Ostatnio notorycznie dostaję na przykład maile, których stopki zachęcają mnie do skorzystania z rewelacyjnej oferty, dzięki której w ciągu niespełna miesiąca opanuję podstawy języka angielskiego, a kilka tygodni temu dostałem od studenta praktycznie pustego maila ze stopką reklamową zachęcającą mnie do tego, abyśmy w ramach oszczędzania wody kąpali się odtąd razem.
Internetowe pragnienie anonimowości, netykietowa ignorancja i komputerowy analfabetyzm nie są chyba jednak zbiorami całkowicie rozłącznymi.