W obronie biskupów

W niektórych kręgach wielkim oburzeniem zareagowano na apel biskupów polskich do parlamentarzystów, w którym przypominają posłom katolickie stanowisko w kwestii zapłodnienia pozaustrojowego i grożą ekskomuniką, jeśli wybrańcy narodu zagłosują wbrew temu stanowisku. Nie do końca rozumiem, skąd to oburzenie.
Bowiem chociaż apel biskupów uważam za stek bzdur bez żadnego pokrycia, w dodatku zawierający celowe manipulacje i kłamstwa, jak powoływanie się na autorytet nauki zupełnie wbrew opiniom naukowców, to szanuję prawo hierarchów do głoszenia poglądów religijnych dowolnego rodzaju, pod szyldem religii bowiem mają prawo głosić, cokolwiek zechcą, łącznie z tym, że Jezus Chrystus, Syn Boży, zmartwychwstał, a poczęty był w łonie Maryi Dziewicy. Oburzenia posłów i ich wyborców nie rozumiem, bo przecież każda organizacja zrzeszająca ludzi wokół jakichś ideałów ma prawo oczekiwać od swoich członków, że nie będą postępować wbrew tym ideałom i będą się utożsamiać z podstawowymi celami organizacji. Jeśli więc któryś z posłów uważa się za katolika, powinien głos hierarchów potraktować poważnie, a nawet – szczerze mówiąc – nie miałbym mu za złe, gdyby okazał mu posłuszeństwo.
Cała historia kościoła katolickiego to walka z medycyną, a nawet z nauką w ogóle. Główny nurt cywilizacyjny dawno się już pogodził z heliocentrycznym modelem Układu Słonecznego, a astronomia wyszła swoim zasięgiem daleko poza Drogę Mleczną, gdy Jan Paweł II zdecydował się w końcu zrobić ukłon w stronę Galileusza i przyznał się do błędu swoich poprzedników. Nie trzeba przypominać rzeczy tak odległych, jak dosłowne traktowanie biblijnego opisu stworzenia i wynikające z tego ośmieszone dziś i zapomniane poglądy geocentryczne. Kreacjonizm, nawet po dość zdecydowanych wypowiedziach polskiego papieża, próbujących pogodzić Darwinowską teorię ewolucji z zamysłem Bożym, ma się do dzisiaj dobrze.
Kościół katolicki w swojej historii wielokrotnie twierdził, że osiągnięcia cywilizacyjne są sprzeczne z naturą i wolą Najwyższego, czym trwale opóźniał rozwój ludzkości na przestrzeni setek lat. Dzisiaj już żaden biskup nie prowadzi batalii przeciwko stosowaniu takich procedur, jak sekcje zwłok, trepanacje czaszki, czy cesarskie cięcia, a przecież papież Bonifacy VIII w roku 1299 uważał je za operacje naruszające godność uduchowionego człowieka i całkowicie ich zakazał.
Papież Pius V pod koniec XVI wieku zalecił lekarzom, by przed rozpoczęciem jakiejkolwiek kuracji wzywano do chorego księdza, a w razie odmowy przystąpienia do spowiedzi chorego nie wolno było leczyć.
W wieku XVIII i XIX duchowni katoliccy przeciwstawiali się stosowaniu szczepionek, które ingerowały ich zdaniem w porządek naturalny, a zamiast nich zalecali procesje i modły. W niektórych społeczeństwach kolonialnych można nawet tłumaczyć w ten sposób zmiany populacyjne i lingwistyczne, ponieważ masowemu wymieraniu katolików w danej okolicy towarzyszyło przetrwanie korzystających z osiągnięć medycyny protestantów.
Pius XII jeszcze w 1952 roku ostrzegał przed oddawaniem narządów do transplantacji, uzasadniając to twierdzeniem, iż człowiek nie jest absolutnym panem swojego ciała.
Dzisiejsze poglądy hierarchów w kwestii aborcji stoją w rażącej sprzeczności z tym, co twierdzili święci ojcowie katolicyzmu, św. Augustyn czy św. Tomasz z Akwinu. Trudno przewidzieć, w jakim kierunku pójdzie niezmienne i nieomylne nauczanie papieży za kilkadziesiąt lat, gdy obecne stanowisko wobec in vitro stanie się archaicznie śmieszne i niezrozumiałe dla każdego przeciętnie oczytanego członka społeczeństwa. Augustyn pisał, że dusza wnika do ciała w 40 dni po zapłodnieniu i dopiero wtedy można mówić o istocie ludzkiej, a Tomasz z Akwinu uważał, że aborcja w okresie po zapłodnieniu, a przed pojawieniem się duszy, jest jak najbardziej dozwolona. II Sobór Nicejski w VIII wieku potwierdził nawet oficjalnie, że u mężczyzny dusza wnika do ciała po 40 dniach, a u kobiety po 80 dniach od zapłodnienia.
Kościół katolicki, który dopiero za poprzedniego pontyfikatu oficjalnie przeprosił za prześladowania Żydów w historii, dla wielu jest synonimem moralnej wyroczni i autorytetu. Kościół, którego papież jeszcze kilkadziesiąt lat temu dziękował generałowi Franco za odniesienie „tak pożądanego przez Kościół katolicki zwycięstwa”, Hitlerowi przekazywał telegram z gratulacjami i „najlepszymi życzeniami opieki niebios i błogosławieństw wszechmocnego Boga”, a nieposłusznych Führerowi potępiał jako grzeszników. Po inwazji Hitlera na Związek Radziecki papież poczuł w sercu nadzieję „na rzeczy wielkie i święte”, a niemieckich żołnierzy uważał za stojących na straży chrześcijańskiej kultury i wyrażał nadzieję na ich zwycięstwo. Twórca komór gazowych i pieców krematoryjnych, Oswald Pohl, skazany po wojnie na karę śmierci, otrzymał depeszę z Watykanu, w której papież udzielił mu błogosławieństwa apostolskiego „jako najwyższej gwarancji niebiańskiej pociechy”.
Dziwi mnie szum, jaki podniósł się wokół apelu biskupów straszących ekskomuniką posłom, którzy zagłosują wbrew nauczaniu kościoła. Wydaje mi się, że masturbujący się, uprawiający seks pozamałżeński, stosujący antykoncepcję, aborcję czy in vitro, nie powinni bronić biskupom pełnienia ich misji. Pełną swobodę w głoszeniu poglądów religijnych gwarantuje im konstytucja, a komu nauczanie katolickie niemiłe, nie powinien się w tej sytuacji oburzać. Może lepiej znaleźć sobie miejsce poza kościołem, wybierać posłów nie będących katolikami, a od posłów katolików nie wymagać, by postępowali wbrew swojemu sumieniu?
Szczerze powiedziawszy, parlamentarzystom zazdroszczę. Procedura apostazji, mająca na celu opuszczenie instytucji, do której większość z nas jest wcielana swego rodzaju kulturowym gwałtem, jest bardzo skomplikowana. Posłowie na Sejm mają okazję opuścić Kościół katolicki w bardzo prosty sposób, głosując wbrew apelowi biskupów. Na ich miejscu na pewno bym skorzystał. Nie będąc w Sejmie, musiałbym się dużo bardziej postarać, by zostać ekskomunikowanym, na przykład powinienem się dopuścić jakiegoś grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, chociażby twierdząc, że więcej go w piosenkach Bruce’a Springsteena, Boba Dylana czy Eminema, niż w apelach biskupów.