Virtually

W ramach dywersyfikacji źródeł informacji staram się regularnie czerpać z bardzo różnych mediów. Nie tylko polskich, amerykańskich, brytyjskich, francuskich czy niemieckich, oglądam czasem telewizję ukraińską (w Polsce stało się to dość łatwe w ostatnim czasie, bo trafiła do wszystkich kablówek, a nawet do naziemnego multiplexu), rosyjską (to akurat wymaga teraz odrobiny akrobacji i wiedzy), nie stronię też od telewizji arabskiej i chińskiej, chociaż po angielsku.

I właśnie anglojęzyczna telewizja chińska zaskoczyła mnie niedawno obwieszczając, że głowy dwóch państw spotkały się wirtualnie, „the presidents met virtually”. Wzdrygnąłem się słysząc to zdanie, choć okazało się, że nie miałem racji. Tak jak można mieć „a virtual meeting”, tak można się „meet virtually”, spotkać wirtualnie. Fraza ta występuje pospolicie w języku angielskim, niedawno użył jej prezydent Stanów Zjednoczonych w jednym ze swoich tweetów, jest całkowicie poprawna, nawet jeśli wydawała mi się mniej naturalna niż „met online”, „had a video conference”, „had a Skype call”, „spoke via Zoom”, „talked on Skype”, „had a Zoom meeting” itp.

Moment później na pasku chińskiej telewizji pojawiło się jednak coś, co ewidentnie nie powinno się było pojawić. Może nie dlatego, że było niepoprawne, ale było zdecydowanie niejednoznaczne. „The presidents meet virtually every Friday” to komunikat, który nabiera jednoznaczności dopiero wtedy, gdy ktoś przeczyta go na głos z taką czy inną intonacją. W wersji pisanej nie mamy pojęcia, czy prezydenci spotykają się online co piątek, czy spotykają się – osobiście lub za pośrednictwem internetu, nie wiadomo – w prawie każdy piątek.

„Virtually” to po angielsku nie tylko „wirtualnie”. To także „niemal”, „niemalże”, „prawie”, „nie całkiem”, nie do końca”, w pewnych kontekstach „dosłownie”. Ba, słownik Cambridge podaje to drugie znaczenie w pierwszej kolejności, dopiero w drugim znaczeniu wspomina o załatwianiu spraw za pośrednictwem internetu.

Nauczyłem się czegoś z telewizji chińskiej, jednocześnie wygląda na to, że i oni mają się jeszcze czego uczyć. A dywersyfikację źródeł informacji szczerze polecam, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Trzeba próbować wyjść ze swojej bańki, inaczej nie ma szans, by cokolwiek zrozumieć.

Wieża Babel

Ktokolwiek wymieszał ludzkie języki, rzeczywiście skutecznie utrudnił nam komunikację i współpracę w osiąganiu celów. Nawet jeśli dzięki temu mam pracę (inaczej mój zawód pewnie by nie istniał), przeglądając dzienniki informacyjne w kilku różnojęzycznych stacjach telewizyjnych poczułem głęboki żal, że nie mówimy – jako ludzkość – jednym językiem.

W ataku na stację kolejową w Kramatorsku, w którym zginęło około 50 osób próbujących uciec przed wojną, a jeszcze więcej zostało rannych, Rosjanie użyli pocisku, na którym umieścili napis „за детей”. Pokazujące to stacje anglojęzyczne przetłumaczyły ten napis jako „for children” lub „for the children”. Wszystko w zasadzie się zgadza, jeśli tylko dziennikarz danej stacji uzupełnił to tłumaczenie stosowną interpretacją, gorzej jeśli wskutek błędnego zrozumienia napisu wprowadził swoich odbiorców w błąd.

Wyrwana z kontekstu anglojęzyczna fraza „for children” (lub „for the children”) nie jest bowiem jednoznaczna i na język rosyjski może być przetłumaczona jako „за детей”, ale również jako „для детей”. Niektórzy, najwyraźniej nieznający rosyjskiego ani cyrylicy w ogóle dziennikarze, wiedząc jedynie, że napis oznacza „for the children”, pozwolili sobie wczoraj na komentarze o wyjątkowym cyniźmie i bestialstwie rosyjskiej armii, która – ostrzeliwując ukraińskich cywilów – zamieszcza na wysyłanych na nich pociskach i bombach bezduszne dedykacje „dla dzieci”. Ten błędny przekaz powtórzyły wczoraj także niektóre największe polskie stacje informacyjne, tłumacząc z angielskiego i nie zwracając uwagi na rosyjski oryginał lub nie rozumiejąc go.

Nic oczywiście nie usprawiedliwia ataku Rosjan na stację kolejową, na której zgromadzonych było kilka tysięcy osób próbujących się wydostać z terenu działań wojennych. Ale napis na pocisku miał zupełnie inne przesłanie niż to, które do wielu z nas dotarło za pośrednictwem mediów. To nie był pocisk „dla dzieci”, ale pocisk „za dzieci”. Bardzo możliwe, że na zniszczonej części pocisku była dalsza część napisu, być może w pełnej wersji brzmiał „за детей Донбасса”. Czyli że ten zbrodniczy atak miał być zemstą „za dzieci Donbasu”.

https://youtube.com/watch?v=tRHfQGpp5qQ

Nurtuje mnie to, że z tak prostej – wydawałoby się – frazy, w językach słowiańskich w dodatku dość jednoznacznej i chyba niepodatnej na sprzeczne interpretacje, może wyniknąć takie nieporozumienie. Ba, że zniekształcenie znaczenia tej frazy przez osobę tłumaczącą ją na język angielski może się odbić tak szerokim echem, że błędne tłumaczenie powraca następnie do mediów posługujących się innymi językami słowiańskimi, w tym językiem polskim.

Jak tu być optymistą w kwestii dogadania się ludzi między sobą w bardziej złożonych kwestiach, jak tu spodziewać się rychłego sukcesu negocjacji pokojowych, rozejmu i końca wojny, jeśli nawet język, którym się posługujemy, jest wrogiem, którego musimy pokonać po drodze?

Pewnym pocieszeniem jest stale rozwijająca się sztuczna inteligencja. Wiele razy chwaliłem tutaj Google Translate, zwłaszcza porównując tę usługę z Microsoft Bing. Warto odnotować, że w tłumaczeniu frazy „for the children” Google świetnie radzi sobie z kontekstem i rozumie różnicę.

Muszę przyznać, że tym razem i Bing sobie poradził. Jest więc może jakaś nadzieja…

Telewizja narodowa

Od początku mistrzostw Europy w piłce nożnej, jak Polska długa i szeroka, rodacy siedzą i śledzą transmisje meczy w telewizji niemieckiej, dostępnej za darmo z dwóch powszechnie używanych w Polsce satelitów, Astry i Hotbirda. Ulice, place i parkingi pod hipermarketami w polskich miastach opustoszałe, Polacy siedzą przed ekranami i oglądają ZDF.
Ostatnie minuty meczu Polski ze Szwajcarią, dogrywka w karnych. Z każdym strzałem do bramki niemiecki komentator coraz bardziej rozentuzjazmowany, wyraźnie wymawia nazwiska wszystkich polskich piłkarzy, nawet Błaszczykowskiego. Kiedy kamera pomiędzy karnymi wędruje po trybunach, komentator wskazuje z wyraźnym wzruszeniem Bońka. Z każdym kolejnym zdaniem wydaje się bardziej oczywiste, że kibicuje Polsce. Przed oddaniem strzału przez Lewandowskiego, Milika, Glika i Błaszczykowskiego daje dowody swojej wiedzy na temat polskich zawodników. Po ostatnim karnym i golu Krychowiaka krzyczy po niemiecku „Witamy Polskę wśród największych potęg Europy!”.
Dobrze, że w czasach, gdy polska telewizja jest pod propagandowym i kadrowym zaborem autorytarnej partyjnej władzy, za zachodnią granicą niemiecki podatnik łoży na naszą prawdziwą telewizję narodową. Dziękujemy Wam, Niemcy, za das Zweite Deutsche Fernsehen.

Hitler z 1956 roku

Nie wiem, czy kogoś z Was ta zapowiedź na tyle zainteresowała, by obejrzeć film Dreamland. Mnie tak bardzo przeraża, że Hitler mógł przemawiać kilka lat po śmierci Stalina, że czuję się całkowicie zniechęcony do wszelkich dodatkowych dreszczyków emocji oferowanych od kilku tygodni na jednym z kanałów.

hitler1956

Kosmici w Sejmie

Wrzutka za wrzutką, afera goni aferę, ucichła sprawa posłanki Zwiercan, która zagłosowała za nieobecnego na sali posła Morawieckiego, do czego nie miała prawa, nawet jeśli wiedziała, jaką podjął decyzję i jak miał zamiar zadysponować swoim głosem.
Tymczasem w zgiełku dotyczącym tego, czy należy w tej sprawie wszcząć śledztwo czy nie, albo czy posłanka Zwiercan ma ponieść odpowiedzialność za swój czyn, i – ewentualnie – jaką, opinii publicznej umknęło coś zupełnie innego. Otóż po tylu latach podejrzeń, że Ziemia nie tylko jest odwiedzana przez obcych, ale że obcy w rzeczywistości sprawują kontrolę nad planetą, piastują urzędy i pełnią ważne funkcje w instytucjach, nie zwróciliśmy uwagi na to, że po aferze z feralnym czwartkowym głosowaniem media podały nam na telerzu dowód na to, że w Polskim Sejmie naprawdę zasiadają kosmici. Z łatwością można sprawdzić w dostępnych nadal w internecie relacjach, że posłanka głosowała „na cztery ręce”. Tak powiedziano lub napisano między innymi w Fakcie, TVN24, Wirtualnej Polsce, Wyborczej, a nawet na portalu wPolityce.
Wydało się. Posłanka Małgorzata Zwiercan ma cztery ręce (a może nawet więcej, w każdym razie czterech użyła do głosowania). Pokażcie mi człowieka, który ma cztery ręce. Widzicie? Obcy są wśród nas.

Powód do internowania część trzecia

Obóz patriotyczny w mediach społecznościowych zachłystuje się z radości, ponieważ wczoraj o godzinie 16:00 Program Pierwszy Polskiego Radia… przestał odtwarzać „Mazurka Dąbrowskiego”. Dyrektor radiowej Jedynki został za jego odtwarzanie zdjęty ze stanowiska. Podobno symboli narodowych nie powinno się nadużywać.
Idąc tym tropem, trzeba będzie zdymisjonować cały rząd premiera Kaczyńskiego, przepraszam, premier Szydło, ponieważ ministrowie obnoszą się przy każdej możliwej okazji z polskimi flagami w klapach marynarek.
Jeśli interpretacją tego, co jest nadużyciem, a co jest stosowne, zajmie się ktoś nadgorliwy, wkrótce może się okazać, że mamy bardzo duże bezrobocie…

P.S. Jednocześnie „patrioci” cieszą się, bo stanowiska w mediach „narodowych” przejmują osoby, które zapewnią wreszcie ich obiektywizm. Jaki to będzie obiektywizm i profesjonalizm, można zobaczyć w ćwierkach nowego szefa telewizyjnej Jedynki…

Dziś, w kilkunastu miastach w Polsce, a także w Pradze, Sztokholmie i Londynie, odbędą się demonstracje w obronie wolności słowa. W Krakowie pikieta o godzinie 14:00 pod siedzibą Radia Kraków na Alei Słowackiego.

Nie na miejscu

Odgrzewany kotlet sprzed roku. Po tym, jak „Charlie Hebdo” w rocznicę zamachu opublikował numer z uzbrojonym w kałasznikowa judeochrześcijańskim Bogiem na okładce, z napisem „L’assasin court toujours (Sprawca wciąż na wolności)”, zaskakująca liczba tych, którzy rok temu jednoznacznie bronili magazynu, dzisiaj podziela oburzenie muzułmanów…

Kilka dni temu w jednej z krakowskich księgarni na półkach wyłożony został francuski tygodnik satyryczny „Charlie Hebdo”. Tłumy chętnych na niego raczej się nie rzuciły. Z całą sympatią dla Francji, Paryża i wolności słowa, język znad Sekwany nie jest powszechnie znany w Polsce, a cena jednego egzemplarza czasopisma – około 40 złotych – jest lekko wygórowana.
Poza tym łatwo się jest może solidaryzować przeciwko „islamskim terrorystom” i rzucać slogany o obronie chrześcijańskich wartości przed „dzikimi hordami ze wschodu”. Ale dla „Charlie Hebdo” nie ma żadnych świętości i nie jestem pewien, czy czasopismo, które na Boże Narodzenie umieściło na okładce Matkę Boską w ginekologicznym rozkroku, może się spodziewać dużych zysków nad Wisłą. Nawet jeśli największy Empik w mieście nie sąsiaduje już z Kościołem Mariackim.
Dużo bardziej gustowna satyra, w której obiektem kpin była religia i związane z nią osoby lub przedmioty kultu, musiała się już w Polsce zmagać z obowiązującym nadal Artykułem 196 Kodeksu Karnego. Dlatego w postawie niektórych Polaków stających w obronie ofiar w redakcji „Charlie Hebdo” nietrudno się doszukać nutki hipokryzji. Jeśli chodzi o naśmiewanie się z islamu i proroka Mahometa, bronią wolności słowa i są za nią gotowi umierać, ale papież (zwłaszcza ten jeden) albo dogmaty ich własnego kościoła nie podlegają krytyce.

Powód do internowania

Wiele już słyszałem, ale że za puszczanie w polskim radiu publicznym hymnu narodowego władza będzie wyciągać konsekwencje dyscyplinarne, to jakoś mi się w głowie nie mieści. Na poniższym filmie „Mazurek Dąbrowskiego” w wykonaniu Zespołu Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej. Jak rozumiem, zespół, uczelnia, YouTube i mój blog wkrótce zostaną zamknięte, a ja będę siedział w jednej celi z Kamilem Dąbrową. Być może dołączy do nas Jarosław Kaczyński, bo i jemu zdarzało się śpiewać hymn państwowy. Wreszcie uda mu się być internowanym, a ja długo będę wspominać oryginalnych kolegów z celi.

Film z „Mazurkiem Dąbrowskiego” w wykonaniu Jarosława Kaczyńskiego został zlinkowany, a nie osadzony, z litości dla wykonawcy oraz z szacunku dla narodowego symbolu.

Lingwiści wśród polityków

W ostatnich dniach polscy angliści stanęli przed nie lada wyzwaniem, są bowiem ot nagle „in the spotlight” w samym środku kampanii wyborczej, w której oto „patrioci” zarzucają „liberałom”, że ci nie uważali na lekcjach języka angielskiego i że „nie odrobili lekcji” z tego przedmiotu.
Dowiadujemy się bowiem, że jedna z partii „dała ciała” używając sloganu „GO WEST” na jednym ze swoich plakatów czy billboardów, jako że słowa te – zgodnie z wiedzą łatwo dostępną w internetowych (i nie tylko) słownikach – są wyrażeniem idiomatycznym oznaczającym zgon, śmierć, zepsucie i odejście w niebyt.
No cóż, może „patrioci” nie mogą się już doczekać oddania rządów przez „liberałów”, ale prawda jest taka, że idiomy mają to do siebie, że bazują częstokroć na zamierzonej dwuznaczności wyrazów, na zaskakującym zestawieniu znaczeń i skojarzeń, i że niejednokrotnie – poza znaczeniem idiomatycznym – mogą być użyte dosłownie albo w jakimś zupełnie nieoczekiwanym kontekście (na przykład ironicznym).
Platforma Obywatelska wcale nie „dała ciała” sloganem „GO WEST”, chyba że przebój Village People z lat siedemdziesiątych, znany bardziej ze swojego coveru w wykonaniu duetu Pet Shop Boys, wydaje wam się smutny i pesymistyczny. Miło, że propaganda prawicowa umie korzystać ze słowników języka angielskiego. Gdyby jednak się trochę bardziej przyłożyła i skorzystała także z wiedzy pozasłownikowej, może dostrzegłaby, że można – ku zadowoleniu swoich wyborców – przyłożyć PO z zupełnie innej strony. Z kolei PO chyba nieświadomie odwołuje się do wyborców, którzy – w ślad za Krystianem Legierskim – dali się oszukać Andrzejowi Dudzie i zagłosowali na niego w wyborach prezydenckich. No chyba, że PO świadomie mobilizuje mniejszości seksualne, jak sądzicie?

Mam nadzieję, że nikt nie napuści spin doktorów prawicy na użycie „true colours” do promowania biało – czerwonych symboli albo czystości rasowej (np. w walce z tzw. „islamistami”). To by było dopiero zabawne. Dwie wiodące siły polityczne w kraju walczące krypto-metodami o elektorat LGBT…

Sandomierz mądrzejszy od papieża

Dokładnie tydzień temu – zbulwersowany słowami homilii podczas sumy – wyszedłem z sandomierskiej katedry. Po powrocie do domu napisałem maila, którego treść poniżej załączam, do proboszcza katedralnej parafii, z kopią do kurii diecezjalnej w Sandomierzu oraz sekretariatu Prymasa Polski, a także do wybranych lokalnych sandomierskich mediów. Wprawdzie przez chwilę czułem się głupio, bo uświadomiłem sobie, że zachowuję się jak stereotypowy wariat, który – nie mając co robić – walczy z wiatrakami przy pomocy pism, których nikt nie czyta, ale doszedłem do wniosku, że – dla własnego sumienia – coś z tym muszę zrobić. Jak dotąd nie mam żadnego sygnału świadczącego o tym, by ta sprawa kogokolwiek zainteresowała albo by ktoś miał ochotę udzielić mi odpowiedzi. Większość maili, w tym ten adresowany do parafii katedralnej, przyniosła owoc w postaci zwrotnej informacji o nieistniejącym adresie poczty elektronicznej, więc to samo pismo wysłałem pocztą tradycyjną – ponownie do sandomierskiej katedry, do tamtejszej kurii biskupiej, a także do prymasa w Gnieźnie i do papieża Franciszka w Watykanie. O ewentualnych odpowiedziach lub o ich braku poinformuję na blogu.

Szczęść Boże,
podczas wczorajszego pobytu z moją Mamą w Sandomierzu wszedłem na południową mszę w sandomierskiej katedrze. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, homilia poświęcona była szerzeniu nienawiści, uprzedzeń i stereotypów w stosunku do osób innej narodowości i wyznania, a głoszący ją ksiądz posługiwał się pseudofaktami wyssanymi z palca albo z internetowych memów spotkanych w mediach społecznościowych. Wielokrotnie obraził Syrię, Syryjczyków, Koran i islam.
O ile moja Mama bardzo nie lubi, gdy w kościele mówi się o polityce, ja uważam, że bieżące wydarzenia dotykające społeczeństwo powinny jak najbardziej obchodzić duszpasterzy i mają oni prawo, a może i obowiązek, wypowiadać się na ich temat. Natomiast nie rozumiem zupełnie, jak to możliwe, by ksiądz katolicki przyznawał na początku homilii, że jest świadom apeli Papieża o pomoc dla uchodźców, a później wyraźnie stwierdzał, że jest przeciwny wspomaganiu tychże, i poświęcał homilię tłumaczeniu zgromadzonym, dlaczego Papież się myli. Wydawało mi się, że Kościół katolicki jest strukturą hierarchiczną, w której Ojciec Święty cieszy się niekwestionowanym autorytetem.
Straszenie wiernych terrorystami islamskimi, którzy przyjeżdżają do Europy wprowadzać europejski kalifat, jest wielkim nietaktem w stosunku do osób, które uciekają ze zniszczonej ojczyzny targanej konfliktami, w dużym stopniu rozpętanymi przez nas, ludzi Zachodu.
Byłem naprawdę zbulwersowany, gdy kaznodzieja porównywał polskich emigrantów XIX wieku i późniejszych z uchodźcami z Syrii i stawiał tych pierwszych za przykład emigracji uzasadnionej, a o tych drugich mówił jak o przestępcach. Ci pierwsi byli przedstawiani sentymentalnie, jako emigranci z konieczności, tęskniący za ojczyzną, a ci drudzy jako najeźdźcy stawiający sobie za cel zniszczenie Starego Kontynentu.
Czy ten ksiądz spotkał kiedyś kogoś, kto ucieka ratując życie? Czy rozmawiał kiedyś z muzułmaninem? Jakim prawem wypowiada się na temat uczuć i planów tych ludzi, skoro nie ma o nich pojęcia? I – przede wszystkim – czy jest świadomy faktu, że takie kazanie stoi w sprzeczności z duchem ewangelii, z chrześcijańską miłością bliźniego? Czy przypomina sobie ksiądz może Nowy Testament? Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie? Czy nie wydaje się księdzu, że sam Jezus Chrystus urodził się w rodzinie uchodźców, wychował się i dorastał w Egipcie?
Miałem ochotę przerwać to kazanie głośno protestując, ale Mama pospiesznie wyciągnęła mnie z kościoła. Oprócz nas, wyszło także kilka innych oburzonych osób, które głośno komentowały bulwersujące treści homilii przed świątynią.
Uprzejmie proszę o wyjaśnienie, czy stanowisko prezentowane na niedzielnej mszy świętej jest oficjalnym stanowiskiem sandomierskiej kurii, czy też był to skandaliczny i zasługujący na potępienie wybryk jednostkowego kapłana.
Oczekuję na odpowiedź.

Może mi ktoś zarzucić, że nie powinienem się wypowiadać w sprawie kazania w kościele ani pouczać katolickich księży czy biskupów. Z jednej strony racja. Nie mam prawa kwestionować ich autorytetu w sprawach dogmatów wiary katolickiej, sposobu sprawowania obrzędów czy nauczania wiernych. Z drugiej strony, od pewnego czasu konsekwentnie zgłaszam i blokuję w mediach społecznościowych rażące przypadki hejtu, bluzgi nienawiści, rasizmu, nietolerancji i połączone z nimi groźby karalne. Wydaje mi się, że kazanie w Sandomierzu wpisuje się w nurt wypowiedzi, które – padając w miejscach wydawałoby się poważnych i z ust osób pozornie godnych zaufania – czynią ich autorów współodpowiedzialnymi za tę narastającą dzicz nienawiści w polskim internecie, mediach i polityce. Można zgłaszać zastrzeżenia do polityki imigracyjnej państwa, dyskutować o niej, ale wokół nas padają słowa straszne. Nie brak głosów nawołujących do przemocy, morderstw, bagatelizujących lub poddających w wątpliwość cierpienie i ofiary ludzkie na Bliskim Wschodzie, albo cieszących się z czyjejś śmierci. Sądzę, że każdy z nas może jeszcze coś zrobić, by powstrzymać tę spiralę nienawiści i byśmy się wszyscy nie dali jej opętać.