Lata temu, gdy opuszczałem Częstochowę, napisałem na moim nieistniejącym już profilu społecznościowym, że zostawiam ją pod opieką Michała.
Pamiętam, jak mój siostrzeniec Michał się rodził. Ostatnio byłem na jego pogrzebie. W przyszłym tygodniu będą pierwsze urodziny jego syna, Juliana.
Co by nie powiedzieć, pogrzeb Michała był najpiękniejszym pogrzebem, na jakim byłem. Miał świecki charakter, dzięki czemu bezmyślne formułki odczytywane z brewiarza zastąpiły intymne wspomnienia, przemyślenia, muzyka i poezja. Nie był to pierwszy świecki pogrzeb, w którym uczestniczyłem, ale był najpiękniejszy. Tak jak i urna. Żona Michała, Paulina, jego brat, Paweł, jego rodzice i przyjaciele odwalili kawał dobrej roboty, pożegnali Michała naprawdę godnie i z szacunkiem.
Naturalnie lepiej by było, by Michał nadal żył. Dla wszystkich. Ale skoro już stało się tak, jak się stało, to przynajmniej pogrzeb był godny pozazdroszczenia. Byłem naprawdę dumny z Michała, gdy z kolumn w sali pożegnań cmentarza komunalnego w Częstochowie popłynął głos Morriseya.
Mam nadzieję, że ktoś uszanuje mnie i moje przekonania, gdy będzie organizować mój pogrzeb. Tak jak okazali mi współczucie i empatię panowie policjanci, którzy udzielili mi pouczenia i przyjęli moją skruchę, gdy – wracając z pogrzebu syna mojej siostry -przekroczyłem w terenie zabudowanym w okolicach Lelowa prędkość o zdecydowanie, zdecydowanie za wiele.
Michał też zbyt szybko przejechał przez to życie.