Inne stulecie

Zaczynałem pracę w XX wieku, a teraz jest już XXI wiek. Wprawdzie gdy zaczynałem pracę, od końca stulecia dzieliło nas już tylko sześć lat, a i nowe stulecie zaczęło się stosunkowo niedawno, ale świat jest jednak teraz zupełnie inny niż był.
Pamiętam, jak wtedy – u schyłku XX wieku – pojechałem z maturalną klasą Technikum Rolniczego na targi rolne do Poznania. To była młodzież głównie ze wsi, ale także z podkrakowskich miasteczek. Jechaliśmy pociągiem, więc – by zaoszczędzić sobie jeżdżenia w tę i z powrotem – umówiliśmy się na dworcu głównym w Krakowie (to był nawiasem mówiąc zupełnie inny dworzec niż ten, który w tym samym miejscu stoi obecnie). I tu się zaczęły problemy. Przynajmniej połowa uczniów z tej było nie było maturalnej klasy nie miała pojęcia, jak dojechać do dworca. Owszem, dojechać “nyską” na Rybitwy każdy umiał, ale Kraków to było jakieś tajemnicze miasto, do którego jedzie się z Nowej Huty nie do końca wiadomo jak i nie całkiem wiadomo w którym kierunku. Poumawiali się po kilka osób i w grupach dojechali z Czyżyn. Ten przejazd z Czyżyn do Krakowa też był – jak się potem dowiedziałem – bardzo trudny. Trzeba było bowiem kupić bilet tramwajowy, a potem jeszcze go skasować podejrzawszy jak inni ludzie to robią. Żeby wejść do tramwaju, trzeba było wcisnąć guzik przy drzwiach, więc ktoś tam przyjechał dopiero drugim tramwajem, bo jak był sam na przystanku, to nie umiał sobie otworzyć drzwi. Dworzec w Krakowie okazał się przerażająco ogromny i trzeba było się szukać biegając z miejsca na miejsce, bo nie każdy potrafił dotrzeć na właściwy peron.
Jechaliśmy pociągiem do Częstochowy, bo mieliśmy zahaczyć o Jasną Górę i moich rodziców, a potem mieliśmy połączenie z dworca na Stradomiu. W Częstochowie wysiedliśmy z pociągu i zjechaliśmy schodami ruchomymi w hallu dworca po zachodniej stronie. Wychodzę na zewnątrz i czekam na resztę, a tymczasem okazuje się, że kilku co by nie mówić dwudziestoletnich uczniów właśnie wjeżdża schodami z powrotem na górę, żeby sobie jeszcze raz zjechać (to był ich pierwszy raz). I nigdy nie zapomnę wzroku Pawła, dwudziestoletniego dryblasa, który podbiega do mnie i pyta: “Panie profesorze, mogę sobie jeszcze raz zjechać? Mogę?”.
Robimy sobie zakupy do kolacji w małym supermarkeciku w centrum Częstochowy, w Billi. Dla wielu z uczniów to pierwsze w życiu zakupy w sklepie samoobsługowym.
W Poznaniu pamiętam niedowierzanie, z jakim uczniowie korzystali z darmowej degustacji wędlin i piwa na targach. Nikt z nich nie był wcześniej na żadnej wystawie, targach, nie było jeszcze hipermarketów, promocji i degustacji. Nie mogli zrozumieć, dlaczego można się najeść i napić za darmo.
A teraz jest wiek XXI. Lecę z Maćkiem i Arturem, obaj są uczniami Technikum Mechanizacji Rolnictwa, mają po osiemnaście lat i mieszkają na wsi, na dziesięciodniową praktykę do Włoch. Kolega z pracy, Paweł, odwozi nas służbowym samochodem szkolnym na lotnisko. Po drodze panowie są wyraźnie zorientowani, jak można ominąć korki. Żaden z nich nie pamięta czasów, gdy nie było autostrady ani obwodnicy. Ani w Balicach, ani na lotnisku Malpensa w Mediolanie nic poza biustem barmanki w zasadzie nie robi na nich wrażenia, czują się swobodnie i wiedzą, do czego wszystko służy. W Balicach czekamy kilka godzin, bo w Mediolanie jest mgła i nasz samolot jest opóźniony, panowie sami poruszają się po terminalu, robią zakupy, Maciek wychodzi “pooddychać”. Na miejscu, w Mediolanie, Artur pierwszy wypatruje nasze bagaże i zdejmuje je z taśmy.
Kilka dni później znajoma Włoszka umawia się ze mną i Arturem w jednym z największych centrów handlowych Europy. Parkujemy na jednym z wielu parkingów, na jednym z wielu poziomów, jeździmy schodami ruchomymi z galerii do galerii. Artur czuje się jak u siebie w domu, bo to “taka Plaza”, a sposób oznakowania parkingów jest mu znajomy, bo przypomina ten z Galerii Kazimierz.
Bardzo się cieszę z tego, że XXI wiek jest inny niż był XX. Bardzo się cieszę, że zmiana poszła w tym kierunku, a nie w przeciwnym. Modlę się, bym za dziesięć lat mógł powiedzieć, że ten kierunek się nie zmienił. Że wbrew obawom, jakie odczuwam chwilami po obejrzeniu wiadomości (ograniczanie swobód obywatelskich i budowanie państwa policyjnego w Stanach, nacjonalistyczne i ideologiczne rządy w Polsce po ostatnich wyborach, a także wiele innych niepokojących znaków), kolejne pokolenie moich uczniów i uczennic będzie miało jeszcze bliżej do reszty świata, niż obecne. Że mimo usilnych starań dla kolejnych roczników uczniów i uczennic będę coraz bardziej muzealnym eksponatem, który nie jest w stanie za nimi i za światem, w którym żyją, nadążyć. Że będę ich coraz mniej rozumiał, mimo że będę zawsze próbował.
Tamci uczniowie z ubiegłego stulecia też żyją teraz w innym świecie. Tym tramwajem, do którego nie umieli wsiąść, niektórzy z nich zajechali w końcu bardzo daleko. Pokończyli studia, pozakładali rodziny, pobudowali domy. Niektórzy nie mają dziś wiele wspólnego z tym życiem, które znali dziesięć lat temu. Pewnie niewielu z nich jeździ już stać kilka nocy pod rząd z kalafiorami na Rybitwach. Łukasz mieszka na stałe w Nowym Jorku i nie może się wyrobić z zamówieniami, takim jest cenionym fachowcem w robotach wykończeniowych na budowie. Ewa, Grzegorz, Marek, Piotr i Ilona, których uczyłem w XX wieku, są teraz moimi kolegami z pracy i razem uczymy kolejne roczniki młodzieży. Gospodarstwa tych, którzy pozostali na wsi, są zupełnie inne niż te, z których tamtego poranka wyjechali do Poznania na targi.
Artur ogląda w pokoju we Włoszech stację Viva Polska, nie zna za bardzo Lecha Janerki, tego dziadka, z którym właśnie przeprowadzają wywiad. Ale nie dziwi go to, że tu, we Włoszech, może oglądać polską telewizję. Nie dziwi go to, że w kieszeni jego spodni dzwoni właśnie telefon, bo jakaś dziewczyna w Polsce przypomniała sobie o nim. Mam nadzieję, że za kolejne dziesięć lat Artur siedząc gdzieś w pokoju z jakimś młodszym od siebie o piętnaście lat gościem, będzie mógł – podobnie jak ja teraz – powiedzieć, że świat zmienia się na lepsze i że idzie do przodu.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed … dziewięciu lat. Za rok okaże się, czy wyrażone w nim życzenie się spełniło. Oby się spełniło. To najlepsze życzenie, na jakie mnie stać w przeddzień inauguracji nowego roku szkolnego.

2 komentarze

  1. Ciekawy wpis, tym bardziej, ze sprzed 9 lat. Czytając go miałem wrażenie, ze po części opisuje dzisiejsza rzeczywistość…
    Pochodze ze wsi obok Nowego Sącza, dobrze pamiętam czasy jak w mieście nie było supermarketu, pamiętam gdzie były nieistniejące dziś bazary i co gdzie sie kupowało, zalatwialo.
    Około roku 2000, może 1999 w Nowym Sączu otwarto pierwszy supermarket Real. Mówiono wtedy, ze on wykosi mniejszy handel, bezrobocie sie zwiększy i tyle. Co nie zmienia faktu, ze zawsze tam były tłumy i gigantyczne kolejki do kas.
    Tak było przez kilka lat zanim nie wybudowano pierwszej galerii, a potem kolejnej aż obecnie stoją 3 i jedna pseudo galeria. Niby wszystko ładnie bo idziemy krok na przód ku „Europie”. Niestety, kiedy wracam sie do domu, ide przez główną ulice Sącza – Jagiellońską (odpowiednik Floriańskiej) to jakoś tak pusto, ludzi ubyło, po dawnych sklepach czy knajpach jest tylko karteczka „do wynajęcia”, z kamienic sypie sie tynk, a jedyne co jest na swoim miejscu to dwie lodziarnie u których jak zawsze sa tłumy ludzi. W Realu nie ma juz tłumów – pewnie ludzie przesiedlił sie na inne galerie.

    Teraz możecie sie śmiać:) Jak 2 lata temu pojechalem do Krakowa na studia, to największym zaskoczeniem była komunikacja miejska. Jak opisany wyżej problem z drzwiami, ale najdziwniejsze to było to, ze u kierowcy biletu nie kupie. Za to sa biletomaty z katalogiem różnych biletów w których człowiek nie umie sie odnaleźć, bo jest przyzwyczajony do jednego biletu. Mógłbym tak jeszcze pisać i pisać.
    Ciekawsza sytuacja była jak za czasów PRL wymieniano kasowniki. Kiedyś były takie z wajhą które dziurkowaly bilet. Jak wprowadzono te automatyczne z numerkami to ludzie nie ogarniali, szczególnie starsi. Mój ojciec był świadkiem takiej sytuacji, jak starsza pani nie wiedziała jak skasować bilet, wić zapytała sie młodego. On oczywiście wyczuł czas i miejsce, wiec wytłumaczył staruszcze, ze nowe kasowniki sa inteligentne i po wysadzeniu biletu trzeba głośno powiedzieć miejsce w które chce sie jechać. Efekt nauki można było słyszeć przez pierwszy tydzień:D

    1. No to masz też ciekawe spostrzeżenia.
      Ale ale, w Krakowie KUPISZ bez problemu bilet u kierowcy, tylko że to bez sensu, bo musisz więcej zapłacić. A poza tym polecam aplikacje mobilne do kasowania biletu telefonem, jest już niejedna.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.