Pogłosowałem

Sprowokowani czytanką w podręczniku dyskutujemy z panami z pierwszej „b” nad tym, czy powinno się zezwolić głosować w wyborach powszechnych osobom, które ukończyły szesnaście lat. W pierwszej chwili większość z nich jest na nie, bo cóż takie młode osoby miałyby mieć do powiedzenia i na czym się znają. W miarę jednak, jak dociera do nich, że to właśnie oni stanowią grupę wiekową, o której dyskutujemy, przybywa zwolenników przyznania im praw wyborczych. Podstawa to legalizacja zioła. No i że może lepiej, żeby oni głosowali, niż te babki słuchające radia. Przyznają wprawdzie, że polityka ich nie obchodzi i że się na niej nie znają, ale szacują, że za dziesięć lat będzie dokładnie to samo, więc co za różnica. W naszej rozmowie zaczyna natomiast dominować wątek odebrania praw wyborczych osobom w podeszłym wieku. Przede wszystkim te babki od radia, ale zaczynamy schodzić niżej, niżej, niżej… Dochodzimy do czterdziestki. No to pogłosowałem sobie. Jeśli w najbliższym czasie nie stanie się coś niezwykłego i nie dojdzie do rozpisania niespodziewanych, dodatkowych wyborów, a nic na to nie wskazuje, nigdy już nie pójdę do obwodowej komisji wyborczej.
Z drugiej strony, myślę sobie, chłopaki mają chyba rację. To już jest ich świat i powinni urządzać go po swojemu, a mnie nie pozostaje nic innego jak tylko im zaufać, że chcą dla nas wszystkich dobrze.