Moi kibole

Triumfalny marsz jednej z krakowskich drużyn po mistrzostwo, wszechobecność „orlików” i – co by nie mówić – dobra kondycja polskich przedsiębiorców i ich sentymentalna ochota do wspierania lokalnych drużyn i drużynek sprawiły, że piłka nożna przeżywa renesans wśród moich uczniów i studentów. Mnóstwo wśród nich jest kibiców, a ci, którzy sami grają w klubach, na zdjęciach z boisk i stadionów wyglądają bardziej profesjonalnie niż reprezentacja narodowa na zdjęciach z mojej młodości. Patrząc na te zdjęcia, czytając komentarze pod nimi, obserwując to, z kim chłopaki się zadają i jak dyskutują, mam nieodparte wrażenie, że na stadionie przy Błoniach i na tych wszystkich boiskach uczą się w kilkadziesiąt minut więcej, niż przez cały tydzień w szkole. Nie mówiąc już o tym, że nikt ich tam nie „upupia” i nie „przyprawia im gęby”.
O tych samych chłopakach trąbią na lewo i na prawo media, a w kampanii wyborczej partie po przeciwnych stronach barykady próbują ich sobie przywłaszczyć i wykorzystać ich do swojej propagandy. Dla jednych to opresjonowani bojownicy o wolność i demokrację, uciemiężeni patrioci. Dla innych to pokazowy przykład rzekomej skuteczności aparatu państwowego w walce z bandytyzmem. A to są przecież normalne chłopaki. Lepsze, mądrzejsze, odważniejsze, niż ja byłem w ich wieku. Czasami bardzo bezpośrednie, czasami szczere do bólu, ale widocznie – inaczej niż nas kiedyś – po prostu ich na to stać.
Ostatnio jednego z nich strzygłem, czy może raczej goliłem, kupioną w dyskoncie maszynką, za pomocą której sam od jakiegoś czasu jestem misternie doprowadzany do porządku. To był dla mnie zaszczyt, strzyc tak światłego i mądrego człowieka, cieszyć się jego zaufaniem. Nijak nie pojmuję, czemu uchodzi wśród pamiętających go ze szkolnych czasów nauczycieli za klasowego głupka. Piłka nożna musiała bardzo go odmienić.