Diabła nie ma

Ksiądz katecheta zagroził jednemu z moich wychowanków, że jeśli podczas przerwy, na której ksiądz pełni dyżur, będzie raz jeszcze słownie oddawać cześć Szatanowi, zostaną podjęte kroki celem usunięcia go ze szkoły za zachowanie antyreligijne.
Pomijając już fakt, czy uczeń faktycznie jest satanistą, czy tylko – na złość księdzu – się zgrywał, zastanawia mnie, na jakiej podstawie miałby być usunięty ze szkoły ktoś, kto publicznie pozdrawia Szatana w sposób, w jaki inni oddają cześć rozmaitym bóstwom i boginiom. Trzeba by to podciągnąć pod jakiś paragraf, ciekawe jaki. Dość trudno będzie ustalić granicę między obrażaniem symboli jednej religii, które – zgodnie z ustawą – jedynie mogą, a niekoniecznie muszą być w szkole, a wolnością wyznania. W praktyce – i z definicji właściwie – to, co jest kultem jednej religii, jest jednocześnie w innej postrzegane jako bałwochwalstwo (islam, który z szacunkiem odnosi się do judaizmu i chrześcijaństwa, czy pobłażliwy dla innych religii buddyzm, stanowią tu swego rodzaju wyjątek). Mój wychowanek mógłby swoją drogą z łatwością bronić się twierdzeniem, że deklamował tylko fragmenty wierszy poetów młodopolskich czy Baudelaire’a.
Intryguje mnie także, co byłoby bardziej antyreligijnym zachowaniem – oddawanie czci siłom zła, czy zaprzeczanie ich istnieniu (podczas gdy 56% Niemców wierzyło na początku lat dziewięćdziesiątych w Boga, zaledwie 24% wierzyło w piekło). Mając w pamięci powiedzenie „Hulaj dusza, piekła nie ma” mam wrażenie, że – wbrew pozorom – wspólny język łatwiej będzie księdzu znaleźć z tym zadziornym wyznawcą Szatana, niż z tymi, dla których nie ma większej różnicy między mitami Egipcjan, Greków, Rzymian czy Słowian, katolicyzmem, topieniem Marzanny, bajkami o krasnoludkach a horrorami o nastoletnich wampirach. Przy czym – powiedzmy sobie wyraźnie – te ostatnie są dla niektórych najatrakcyjniejsze.
Głęboko wierzę, że do dyskusji nad usuwaniem ze szkoły za kult takiej czy innej postaci nigdy nie dojdzie, a ksiądz żartował sobie równie niewinnie i bez zastanowienia, jak mój pierwszoklasista, którego imię celowo przemilczałem.