Krew na rękach papieża

Ten intrygujący tytuł to bynajmniej nie znak, że mam zamiar poświęcić post atakom na kościół katolicki w modnej ostatnio wojnie z pedofilią wśród księży czy krytykować instrukcję watykańskiej Kongregacji Doktryny Wiary „Crimen Sollicitationis”, która kilku kolejnych papieży postawiła w złym świetle, jako współwinnych ukrywania przestępstw.
„The Pope has blood on his hands” – taki tytuł pojawił się w brytyjskim „Guardianie” pięć lat temu, podczas gdy Polacy – ogarnięci wielkim zbiorowym uniesieniem – żegnali się z Janem Pawłem II po jego śmierci. Pamiętam, że obecność tego nagłówka i treść artykułu w poważnym, renomowanym dzienniku, skontrastowane z narodową żałobą wokół mnie – mimo stosunkowo otwartego, jak mi się nieskromnie wydaje, umysłu – budziła we mnie pewien niepokój i niesmak. Ciekawie jest teraz, po pięciu latach, uwolniwszy się od emocji tamtego czasu (nie piszę o sobie, bo ja po Janie Pawle II nie płakałem), będąc bogatszym o rozmaite doświadczenia, przeczytać ponownie ten artykuł, który profesor Terry Eagleton z Uniwersytetu w Manchesterze zamieścił w Guardianie 4 kwietnia 2005. Intrygująca konkluzja tego artykułu, jakoby Jan Paweł II był największą katastrofą, jaka spotkała kościół katolicki od czasów Karola Darwina, kłóci się ze stereotypowymi, mniej lub bardziej elokwentnymi peanami na cześć papieża, jakie zwykle słyszymy, wydaje mi się więc, że warto ten artykuł przeczytać.
Odkrywcze dla niektórych może być już samo odwrócenie przez Eagletona roli, jaką zwykle przypisujemy Janowi Pawłowi II, roli człowieka nowoczesnego i postępowego. Dla Eagletona Karol Wojtyła jest – wręcz przeciwnie – częścią przemiany kościoła Soboru Watykańskiego II, kościoła emancypacyjnych lat sześćdziesiątych, w kościół „ciemnej nocy politycznej Ronalda Reagana i Margaret Thatcher”. Polski papież to dla niego osoba „dobrze przeszkolona w technikach zimnej wojny”, obarczona piętnem „ckliwego kultu maryjnego, nacjonalistycznego ferworu i zażartego antykomunizmu”. Kościół katolicki w Polsce, z którego Karol Wojtyła się wywodził i w którym stał na „najbardziej reakcyjnym posterunku”, przerodził się zdaniem Eagletona w organizację wytrawnych działaczy politycznych i bywał – jako instytucja zamknięta, dogmatyczna, cenzorska i hierarchiczna – trudny do odróżnienia od biurokracji stalinowskiej. Podobnie jak ideologia komunistyczna, opływał kultami jednostki, a ukształtowany w takiej atmosferze Wojtyła był – zdaniem Eagletona – zbawieniem dla konserwatywnego skrzydła kościoła. Powstrzymał i próbował odwrócić posoborowe, odwołujące się do wczesnych tradycji chrześcijańskich, tendencje decentralistyczne w kościele, w myśl których papież nie miał być już traktowany jako capo di tutti capi, ale jako pierwszy wśród równych. W burzeniu zasady kolegialności miała Janowi Pawłowi II pomagać „wygórowana wrodzona wiara we własną potęgę duchową i intelektualną”. Zdaniem Eagletona, autorytarny papież osłabił znaczenie kościołów lokalnych, a tym samym niestety utrudnił im – albo i uniemożliwił – poradzenie sobie ze skandalami obyczajowymi, jakie wybuchły za jego pontyfikatu ze szczególną siłą.
Oddawano honory i wynoszono na ołtarze skrajnie prawicowych mistyków i zwolenników dyktatury generała Franco, a kanonizacje karykaturalnej ilości świętych doprowadziły do tego, że pisarz Graham Greene wymarzył sobie nawet nagłówek prasowy donoszący o tym, iż Jan Paweł II kanonizował Jezusa. Papież – Polak miał również „neandertalski stosunek do kobiet”.
Największą jednak „zbrodnią pontyfikatu” Jana Pawła II jest – zdaniem profesora Eagletona – „groteskowa ironia, z jaką Watykan potępił prezerwatywy, jako część cywilizacji śmierci”. Mogły one bowiem ocalić niezliczonych katolików trzeciego świata, cierpiących na AIDS, przed śmiercią w męczarniach. I to krew tych ludzi ma na swoich dłoniach Jan Paweł II w tytule artykułu.
Po pięciu latach Terry Eagleton nie szokuje już tak, jak kiedyś. W polskim internecie łatwo jest znaleźć negatywne głosy na temat Jana Pawła II, ironicznie o jego kulcie pisze często na swoim blogu jedna z polskich europosłanek. Spora część komentarzy cytowanych w rocznicowym artykule Onet.pl, zatytułowanym – nomen omen – „Dziś Doda jest autorytetem”, dystansuje się od Jana Pawła II.
Już od kilku osób, w tym z ust jednego katolickiego księdza, usłyszałem w tym tygodniu, że wybierają się na nabożeństwo drogi krzyżowej „ku czci Jana Pawła II w piątą rocznicę jego śmierci”. Przedziwne. Zawsze mi się wydawało, że Misterium Męki Pańskiej poświęcone jest śmierci i zmartwychwstaniu niejakiego Jezusa Chrystusa i nie potrzebuje innych bohaterów, a kontemplowanie przy jego okazji śmierci jakiegokolwiek innego człowieka w niesmaczny sposób ujmuje śmierci Jezusa wyjątkowego znaczenia w wymiarze zbawienia ludzkości, albo też – w równie niesmaczny sposób – czyni z innego niż Jezus człowieka przedmiot boskiego kultu.
I chyba na tym to wszystko polega – jedni dojrzale i odpowiedzialnie studiują nauczanie papieża i czerpią z niego natchnienie, inni kupują w kioskach i sklepach z dewocjonaliami albumy opowiadające o rzekomych cudach, jakich dokonał, a jeszcze inni patrzą na niego krytycznie. Tym samym dyskurs trwa, a Jan Paweł II – za sprawą tego dyskursu – żyje. Po przeczytaniu artykułu w „Guardianie”, warto – dla porównania i z innej, bardziej naszej perspektywy – przeczytać komentarz Szostkiewicza w najnowszej „Polityce”. W jego ocenie Jan Paweł II był postacią pozytywną, promującą ekumenizm, dialog z innymi religiami i z niewierzącymi, ciekawość świata, sprzeciw wobec wojny w Iraku. Jednak pięć lat po jego śmierci jego nauki i idee odchodzą w zapomnienie, papież jest postacią z brązu na cokole pomnika, ale w rzeczywistości odbywa się coś, co Szostkiewicz nazywa „pełzającą de-wojtylizacją”. I odbywa się to także za sprawą kościelnych elit, katolickich działaczy świeckich i prawicowych środowisk opiniotwórczych, dla których Jan Paweł II przestaje być twarzą kościoła w Polsce.