Anioły i demony

Jak zwykle podczas wizyty u lekarza rodzinnego stałem się obiektem współczucia mojej pani doktor, ponieważ jestem – za sprawą wykonywanego zawodu – osobą narażoną na stały kontakt z młodzieżą uczącą się, a ta – jak wiadomo – jest młodzieżą schyłku świata i cywilizacji i nie ma żadnych zasad moralnych, aspiracji ani planów.
Podobno ostatnio kilku uczniów technikum samochodowego połamało jakiejś nauczycielce „wszystkie ręce i nogi”, zrobili to w zasięgu kamer monitorujących teren przed szkołą, a w dodatku „pozostają bezkarni”. Młodzież ma teraz rzekomo mózgi przeżarte przez fale elektromagnetyczne z komputerów i przez narkotyki, które są ich chlebem powszednim, a przysłowiowy menel pijący kwacha przed sklepem chowa się, gdy widzi zbliżającego się młodego człowieka.
Na uczelniach studenci są tylko po to, by pić, narkotyzować się i uprawiać promiskuitywny rozpasany seks, a studiowanie to rodzaj wymówki, by nie musieć iść do pracy i mieć więcej czasu na perwersyjne eksperymenty i huczne balangi.
Czekające mnie kilka dni zwolnienia muszę przeznaczyć nie tylko na wygrzewanie się w łóżku i chodzenie na zastrzyki, ale także na przemyślenie, czy warto wracać do pracy i narażać się na to wszystko, czego pani doktor tak się boi. Ufność w to, że – kiedy nas zabraknie – nasi następcy nie rozszarpią się wzajemnie zębami i nie wysadzą naszej wspólnej piaskownicy w powietrze, wydaje mi się niezbędnym warunkiem, by dalej radośnie bawić się na placu zabaw.
Popatrzcie na zdjęcie mojego ubiegłorocznego studenta zrobione podczas jakiejś grupowej imprezy na Zakrzówku. Niby się na tej imprezie nie uczyli ani nie oddawali kontemplacji, a jednak łatwo sobie wyobrazić, że Marcin – z tą miną, z tym skierowanym w górę wzrokiem, z pogodnym wyrazem twarzy – mógłby być aniołem na jakimś świętym obrazie. Tylko wyciąć tę puszkę piwa w tle, wyretuszować niedogolony podbródek, odziać za sprawą fotomontażu w inne szaty i gotowe.
Tak mi się wydaje, że z biegiem lat pamięć działa nam jak program graficzny w komputerze i obrabia nasze wspomnienia niemiłosiernie, przez co wydaje nam się potem, że – w przeciwieństwie do otaczających nas obecnie prawdziwych ludzi – zawsze byliśmy dobrzy, grzeczni, nieskalani. Idole i święci spoglądający na nas z pomników i obrazów nie mają pryszczy, są uduchowieni i piękni, zupełnie jak moi studenci na zdjęciach z Zakrzówka.
By spokojnie wrócić w poniedziałek do pracy muszę się starać pamiętać, że ludzie są prawdziwi, a nie z PhotoShopa, a przyszłe pokolenia – tak samo jak my – trafią nie tylko do więzień, ale i na postumenty pomników czy ołtarze. Jakże być nauczycielem i nie stracić wiary w sens swojego zawodu, jeśli się o tym zapomni?