Thank you, Jeremy Clarkson

Lubimy brytyjski humor, nawet jeśli nie zawsze jest szczególnie wymagający intelektualnie – Polacy znają i namiętnie oglądają zwłaszcza Benny Hilla czy Jasia Fasolę (Mr Bean). Trochę węższy jest krąg wtajemniczonych, którzy wiedzą, iż Rowan Atkinson wystąpił w wielu innych serialach, w których – o dziwo – odzywa się, czasem nawet sporo: „Cienka niebieska linia” (The Thin Blue Line), Not the Nine O’Clock News, „Czarna Żmija” (Blackadder) itd. Zastanawiająco niezmienną popularnością fanów cieszy się kultowy Monty Python i inne telewizyjne produkcje Johna Cleese’a, z których najbardziej znaną w Polsce jest chyba serial „Hotel Zacisze” (Fawlty Towers). Trochę bardziej elitarna grupa polskich odbiorców była w stanie zapoznać się z nieocenzurowaną wersją komediowego serialu, w którego tytule Matt Lucas i David Walliams zażartowali sobie nawet z nazwy państwa, w którym mieszkają – „Mała Brytania” (Little Britain).
Brytyjskie seriale komediowe można by wymieniać w nieskończoność, ale już tych kilka tytułów wystarczy, by zrozumieć, że esencją ich poczucia humoru jest brak tematów tabu, duży dystans do siebie i swojej historii, autoironia i samokrytycyzm. Nikt chyba nie protestował, gdy twórcy serialu Little Britain we wprowadzeniu do jednego ze swoich skeczy poinformowali, że baseny kąpielowe w Anglii służą do przekazywania sobie wzajemnie zmian skórnych, a nie był to wcale najmocniejszy cios, jaki czyjemuś dobremu imieniu zadali scenarzyści. Nie ma tam sceny, nie ma zdania, w którym ktoś lub coś nie byłoby ośmieszane. Blackadder czy Monty Python bezustannie grają na obalaniu historycznych i religijnych tabu, rodzimych angielskich i ogólnoeuropejskich. Wszystko, co obecne w otaczającej autorów kulturze i cywilizacji, znajduje odzwierciedlenie w ich serialach, ale nie może liczyć na to, że będzie potraktowane jako świętość czy autorytet. Bohaterowie najważniejszych wydarzeń z przeszłości – fikcyjni i autentyczni, przywódcy religijni i państwowi, zapisani złotymi zgłoskami na kartach historii, na ekranie stają się postaciami komicznymi, a przez to – niejednokrotnie – bardziej ludzkimi, autentycznymi, aniżeli ich znamy na co dzień. W czwartym odcinku pierwszej serii serialu That Mitchell and Webb Look słuchacze upominają samego Jezusa, gdy wykazuje się brakiem taktu i rasizmem, opowiadając im przypowieść o dobrym Samarytaninie. Żaden z nich nie jest wprawdzie Samarytaninem, ale nie mają oni żadnych uprzedzeń do tej nacji, mają wśród Samarytan przyjaciół, a generalizowanie i ocenianie ludzi według przynależności do grupy etnicznej uważają za krzywdzące. A pod koniec skeczu okazuje się, że jeśli chodzi o uprzedzenia rasowe Jezusa, mają rację.
Dla komików angielskich nie ma świętości i nam, Polakom, bardzo się to podoba. Podoba nam się, gdy żartują z własnych królów i królowych, dostojników kościelnych, gejów i transwestytów, gdy w najlepsze się nabijają z własnych przywar i ośmieszają własną historię. Ale gdy 2 sierpnia Jeremy Clarkson w telewizji BBC2 poczynił w swojej parodii reklamy Volkswagena Scirroco aluzję do polskiej kampanii wrześniowej 1939 roku, zaprotestowała nawet polska ambasada w Londynie. Czytając doniesienia o tym fragmencie programu Top Gear w polskiej prasie i słuchając komentarzy na jej temat w TVN24 miałem wrażenie, że ta reklama musi być straszna. Spodziewałem się wszystkiego, co najgorsze, i może dlatego byłem bardzo zaskoczony, gdy obejrzałem ją w końcu na YouTubie. Nie ma w niej żadnych autentycznych zdjęć z II wojny światowej, aluzja jest wyraźna, ale delikatna i ze smakiem, bazuje na dwuznaczności angielskiego słowa „tank” – po polsku to zarówno bak z paliwem, jak i czołg. Z zażenowaniem przyjąłem natomiast oburzenie Polaków i polaczków w mediach i internecie, bo pokazuje ono naszą małostkowość, zaściankowość i klapki na oczach, które zawdzięczamy chyba między innymi świątobliwie martyrologicznemu, bezkrytycznemu postrzeganiu historii oraz wychowaniu. W kontekście Powstania Warszawskiego ciekawie pisze o tym ostatnio Leszek Miller, podając przy okazji bardzo zaskakujące cytaty, m.in. z generała Andersa.
Śmieszy nas serial „Allo, Allo”, którego akcja toczy się we francuskim miasteczku podczas II wojny światowej, a ani francuski ruch oporu, ani oficerowie hitlerowscy, ani lotnicy angielscy nie oparli się bezlitosnym scenarzystom i po równo są ofiarami ich dowcipu. Ale krótka, niespełna minutowa, misternie zmontowana fałszywa reklamówka Volkswagena, mobilizuje polskich internautów do protestów. Protestów, którymi niektórzy z nich sami się ośmieszają, bo z komentarzy w internecie można odnieść wrażenie, że nie wszyscy wiedzą, że kampania wrześniowa faktycznie skończyła się klęską, koniec II wojny światowej i klęskę Hitlera zawdzięczamy nie tylko Polakom, ale także wielu innym nacjom w Europie i na świecie (także Anglikom i Niemcom), a podczas wojny wcale nie stracił życia jeden miliard ludzi.
Przedmiotowa reklamówka jest tylko jedną z kilku, które panowie z Top Gear zaproponowali w tym odcinku. Ciekawe, że nasi niezwykle wrażliwi komentatorzy nie widzą niczego niestosownego w żadnej innej i tylko ta jedna wzbudza tak wielkie oburzenie.
Panie Jeremy Clarkson, jestem Panu szczerze zobowiązany za tę reklamówkę. Odebrałem ją zupełnie inaczej, niż część moich rodaków. Moim zdaniem jest ona wyrazem tego, że – może z racji naszej tak licznej reprezentacji na Wyspach – Anglicy (przynajmniej niektórzy) uważają Polaków za „swoich” i śmieją się z nich w dokładnie taki sam sposób, jak z Hiszpanów, Francuzów, Niemców, Arabów, Hindusów czy z samych siebie. Ktokolwiek wymyślił tę reklamówkę (a jak rozumiem, a tak przynajmniej wynika z narracji w tym odcinku Top Gear, był to Pan), uznał w dodatku, że polska historia jest na tyle znana odbiorcom programu w Anglii, że dowcip ten będzie dla nich czytelny. Dziękujemy.