Refleksji maturalnych część pierwsza

Jako przewodniczący na egzaminie ustnym z języka angielskiego zawsze preferowałem podawanie wyników grupie zdających, oczywiście po uprzednim upewnieniu się, że nikt z nich nie ma nic przeciwko, a jeśli ktoś zgłaszał takie zastrzeżenia, podawaliśmy mu wynik indywidualnie, za zamkniętymi drzwiami. W tym roku zmieniłem zdanie – nie tylko ulegając koleżankom, ale obserwując maturzystów i nasłuchując, co dzieje się za drzwiami.
Właściwie już w ubiegłym roku jeden z moich absolwentów dostarczył mi inspiracji do rozmyślań, gdy zajechał mi drogę na parkingu i błagał, bym nie mówił jego kolegom z klasy, ile naprawdę dostał punktów na ustnej maturze z angielskiego, ponieważ zawyżył swój wynik podając im wartość podwojoną. W tym roku – jako egzaminator w obcym liceum – dwukrotnie byłem świadkiem, jak po ogłoszeniu wyników abiturientka wychodząc na korytarz z radością obwieszczała kolegom i koleżankom wynik o wiele wyższy niż ten, który usłyszała od komisji egzaminacyjnej.
A jedna z moich koleżanek miała w tym roku zdającego, który po wylosowaniu zestawu odsiedział przepisowe pięć minut przygotowania, a następnie odmówił wykonania zadań, ale prosił, by pozwolić mu sobie posiedzieć, ponieważ nie chce przyznawać się przed kolegami, że nie zdał. Egzaminatorom nie udało się nakłonić go do podjęcia próby. Następnie odczekał aż do podania wyników, wszedł, usłyszał jedyny możliwy wynik, a następnie triumfalnie obwieścił na korytarzu coś zupełnie innego.
Mając na uwadze święte prawo abiturientów do ściemniania na swój temat, nie będę już nigdy proponował ogłaszania wyników kilkuosobowej grupie zdających.