Lubię Niemców

W przeciwieństwie do premiera uważam, że to nie Platforma Obywatelska, ale Prawo i Sprawiedliwość jest partią uzależnioną od Niemców. Stereotypy i uprzedzenia antyniemieckie to potężny oręż tej partii w pozyskiwaniu wyborców i – gdyby tak Niemców zabrakło – premier nie miałby jak się skarżyć na „niemiecką dominację”, nie byłoby jak mówić o odwiecznym wrogu, o historycznych starciach i konfliktach interesów, o „ekonomicznym podboju Europy”. Nie byłoby jak atakować Donalda Tuska za dziadka w Wehrmachcie, nie byłoby jak podkreślać patriotyzmu warszawiaka z Żoliborza jako lekarstwa na „fascynację niemieckością”, straszliwą chorobę, na jaką cierpią rzekomo obywatele Gdańska.
W miniony weekend der Bund der Vertriebenen (Związek Wypędzonych) zorganizował w berlińskim centrum kongresowym Tag der Heimat (Dzień stron ojczystych) 2007. Gościem honorowym zjazdu ziomkostw był – między innymi – przewodniczący Parlamentu Europejskiego Hans – Gert Poettering, przeciwko czemu bardzo stanowczo protestują polscy nacjonaliści. Ich zdaniem sankcjonował on swoją obecnością imprezę o charakterze „rewanżystowskim i roszczeniowym wobec Polski”. Co ciekawe, obecność nuncjusza apostolskiego, a także fakt wsparcia imprezy oficjalnym błogosławieństwem przez Benedykta XVI, zupełnie polskim politykom nie przeszkadzają. Tak samo jak nie przeszkadza im fakt, że będący dla nich wielkim autorytetem papież Jan Paweł II również rokrocznie kierował pozdrowienia pod adresem niemieckich ziomkostw. Politycy wmawiają nam, że Niemcy nie chcą się pogodzić z konsekwencjami II wojny światowej i straszą falą „nasilających się w Niemczech rewizjonistycznych roszczeń”. Negują prawo wypędzonych do sentymentu dla stron ojczystych, a w tym samym czasie wzdychają do polskich Kresów i nie uważają za niestosowne, iż polski rząd nie widzi potrzeby utrzymywania ambasadora w kraju, w którym aktywnie wspiera opozycję.
A ja tam lubię Niemców, nie tylko cieszącą się blisko osiemdziesięcioprocentowym, nieosiągalnym dla naszego premiera, poparciem kanclerz Angelę Merkel. W przeciwieństwie do siejących nienawiść do Niemców polityków polskich wysłuchałem w całości przemówienia na zjeździe zarówno Eriki Steinbach, jak i Hansa – Gerta Poetteringa. Nie dopatrzyłem się w nich żadnych wrogich w stosunku do Polski i Polaków akcentów, a prawdę mówiąc więcej w nich było miłości bliźniego, niż w wypowiedziach hierarchów polskiego Kościoła na temat średniej ocen na polskich świadectwach szkolnych, przytaczanych przez media w Polsce w ten sam weekend. Jest mi wstyd, gdy pomyślę o obrzydliwej ulotce Powiernictwa Polskiego, pokazującej Erikę Steinbach ramię w ramię z SS-manem. Chciałbym, jako Polak, być dumny z polskich mężów stanu. I byłbym dumny, gdyby umieli się zachowywać tak, jak polscy biskupi w 1965 roku. Ich „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” odbiło się wówczas szerokim echem i wywołało skandal w pewnych kręgach. Okazuje się, że także i dzisiaj miłość bliźniego jest bardzo niepoprawna politycznie, ponieważ dla niektórych polskich polityków II wojna światowa nadal się toczy i wkrótce czeka nas prawdziwa kampania wrześniowa. Tylko bronią tym razem będą głównie haki, dyktafony, pomówienia i teczki.


Warto przeczytać:
Kartę Związku Wypędzonych,
Przemówienie Eriki Steinbach.