Pomnik Janosika Negatywnego

Przedwczoraj prezydent Lech Kaczyński odsłonił na Podhalu pomnik Józefa Kurasia, góralskiego bojownika, znanego pod pseudonimem „Ogień”, ktory to pseudonim przyjął zdesperowany Kuraś po śmierci żony, syna i ojca z rąk Niemców.
Zastanawiam się nad tym, czy prezydent naprawdę ma tak kiepskich doradców, że każą mu bezkrytycznie gloryfikować osobę, o której nawet historycy mówią, że jest kontrowersyjna i minie jeszcze wiele lat, nim będzie można ocenić postać Kurasia w oparciu o archiwa i dokumenty do dziś nie ujawnione.
Prezydent przerwał specjalnie urlop, aby uczcić partyzanta Podhala. W przemówieniu narzekał, że po 1989 roku Polska w niewystarczającym stopniu upamiętniała bohaterów zbrojnego antykomunistycznego podziemia po II wojnie światowej. Józefa Kurasia wspominał jako dowódcę jednego z najsilniejszych oddziałów, które opierały się narzuconej komunistycznej władzy.
Jaka szkoda, że w Zakopanem nie ma pomnika Janosika. Pewnie niełatwo byłoby pomnik takiego komucha (odbierał bogatym i dawał biednym) odsłaniać obecnemu prezydentowi, ale co by nie mówić, byłby to pomnik bardziej neutralny i nie budzący politycznych kontrowersji. Kurasiowi nie chcieli postawić pomnika mieszkańcy jego rodzinnego Nowego Targu, bo niektórzy jego „żywą legendę” wspominają w zdecydowanie mrocznym świetle.
Janosikowi łatwiej byłoby wybaczyć różne rabunki i napady, bo stał się już postacią zupełnie legendarną i nabraliśmy dystansu do sytuacji politycznej jego czasów do tego stopnia, że jest nam obojętna.
Kuraś ma różne czarne karty w życiorysie. W VI klasie rzucił naukę w nowotarskim gimnazjum wskutek konfliktu z rodzicami na tle kłopotów wychowawczych. W II Rzeczpospolitej wspiął się w hierarchii wojskowej do stopnia kaprala, jednak nie ma jasności co do jego wojskowej kariery w okresie późniejszym: w Armii Krajowej był kapralem, w Batalionach Chłopskich i UB porucznikiem, a po dezercji z UB ogłosił się majorem. Armii Krajowej podporządkował się po rozbiciu przez gestapo Konfederacji Tatrzańskiej, ale coś mu w tej Armii Krajowej nie poszło, skoro w konspiracyjnym śledztwie skazała go ona na karę śmierci za samowolne zejście z warty i w konsekwencji pośrednie przyczynienie się do śmierci wielu partyzantów. Kary śmierci uniknął Kuraś przechodząc z częścią swego oddziału (zorganizowana dezercja?) do Batalionów Chłopskich.
Na przełomie 1944 i 1945 roku ściśle współpracował z Armią Ludową i Armią Czerwoną, której ułatwił przejęcie kontroli nad Nowym Targiem prowadząc jej żołnierzy po sobie znanych szlakach.
Po wycofaniu się z Podhala Armii Czerwonej, za aprobatą radzieckiego generała Masłowa, Kuraś przystąpił do organizacji Komendy Powiatowej Milicji Obywatelskiej w Nowym Targu i otrzymał formalną nominację urzędową po kompromisie z PPR. Uchylając się od postępowania dyscyplinarnego, w którym zarzucano Kurasiowi napady z czasu okupacji, pijaństwo na posterunkach MO, znikanie broni, 11 kwietnia 1945 Kuraś nie stawił się celem złożenia wyjaśnień, lecz uciekł w Gorce i podjął walkę przeciw już nie Niemcom, ale przeciwko Polakom, którzy jego zdaniem wysługiwali się Sowietom. Walczył z okolicznymi oddziałami MO , niszczył ich placówki i napadał na UB – owców czy PUBP w Nowym Targu i UBP w Rabce licząc na szybki wybuch III wojny światowej i upadek komunizmu. Utrzymał się w górach przez blisko dwa lata, do czasu zorganizowania obławy złożonej z oddziałów Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego (KBW) i jednostek Ludowego Wojska Polskiego.
W literaturze wspomnieniowej czasów komunistycznych Kuraś to zwykły bandyta występujący przeciw władzy ludowej – awanturnik, sadysta, notoryczny pijak, arogancki, butny, za nic mający ludzi nie podzielających jego poglądów. Tak go przedstawiają wspomnienia Władysława Machejka, sekretarza PPR w Nowym Targu, wydane po raz pierwszy w 1955 roku.
Jeśli się jednak uprzeć, że taki obraz Kurasia jest tendencyjny i nie ma nic wspólnego z prawdą, zastanawiają wspomnienia Stanisława Wałacha, który poświęcił „Ogniowi” stustronicowy rozdział swoich wspomnień, a któremu przyznać trzeba, że umiał docenić przeciwnika politycznego i nie narzucał czytelnikowi jednoznacznej jego oceny. Ale i dla niego Kuraś był żądny władzy, nie uznawał autorytetów, nie uznawał i nie zamierzał uznawać legalnie powołanych urzędów, uważał się za jedynego uprawnionego do sprawowania władzy na Podhalu.
Gdy w prasie podziemnej lat osiemdziesiątych z Kurasia zrobiono antykomunistycznego bojownika, nadal pojawiały się głosy krytyczne. Bardzo kontrowersyjne informacje o antysemityźmie „Ognia” przekazuje w swych „kolonijnych” wspomnieniach Jacek Kuroń, a to akurat dla mnie o wiele większy autorytet niż obecny Prezydent. „Ogień” miał ponoć dokonać egzekucji całego transportu żydowskich dzieci z przechwyconego pociągu.
Partyzancki oddział „Ognia” utrzymywał się z rabunków uspołecznionych sklepów i kontrybucji nałożonych na indywidualnych gospodarzy i wsie. Na niewypłacalnych i opornych wydawał wyroki i palił ich zabudowania gospodarcze. Strach przed okrutną śmiercią zamykał usta ogromnej większości mieszkańców tych okolic – jakieś ziarno prawdy musi w tym być, skoro mieszkańcy Nowego Targu do tej pory nie chcą swojemu ziomkowi postawić pomnika.
Partyzant z Waksmundu nie był obiektywnie opisywany ani przez komunistycznych działaczy, ani – niestety – przez zbierających wspomnienia jego ostatnich żyjących krewnych i znajomych współczesnych pseudobadaczy. Sytuacja polityczna miała równy wpływ na autorów z lat pięćdziesiątych, co na autorów z lat dziewięćdziesiątych. Uczciwy historyk stwierdzi bez wahania, że prawdy o Kurasiu nie da się dzisiaj powiedzieć.
I przyzna, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa któż mógł przez dwa lata od wyzwolenia ukrywać się po lasach oprócz ludzi, którzy nie mogli się odnaleźć w nowej rzeczywistości, na których bimbrownictwo i szabrownictwo lat okupacji pozostawiły piętno nie do zmycia? Jakiż to wielki bohater antykomunistyczny mógł najpierw wprowadzać władzę ludową, potem jeździć za nią od Lublina po Warszawę, a potem nagle uciekać przed nią do lasu?
To wszystko brzmi co najmniej niejednoznacznie. Być może Kuraś nie był pijaczkiem i rabusiem, być może był wielkim bohaterem.
Ale prezydent Rzeczpospolitej nie powinien tak jednoznacznie opowiadać się po stronie tego rodzaju wątpliwego bohatera, podczas gdy najbliższy pomnik Janosika znajduje się na Słowacji. Z dbałości o własny wizerunek prezydent powinien troszkę bardziej obiektywnie i z większą godnością sprawować swój urząd, powinien być ponad. Nie powinien mówić „Spieprzaj dziadu” przed kamerami. Nie powinien się wypowiadać o rzeczach, których nie widział. I to niekoniecznie nazywa się konformizm. To się po prostu nazywa bycie dyplomatą i mężem stanu, takim jakimi byli dotychczasowi prezydenci Rzeczypospolitej.
Przydałby się na Podhalu pomnik polskiego Robin Hooda, Janosika. To by był pomnik bliski naprawdę większości mieszkańców i turystów, zrozumiały dla cudzoziemców, charakterystyczny dla regionu. A odsłaniając go też można byłoby zabłysnąć wielką polityką i nawiązując do programu Janosik – linuxowej alternatywy Płatnika – obiecać reformę ZUSu i wspieranie otwartego oprogramowania.