Wieża Północna, piętra od 101 do 105

Czytam właśnie napisaną kolektywnie przez grupę dziennikarzy niemieckiego Der Spiegel książkę 9-11. What Really Happened i nie mogę się powstrzymać i nie przetłumaczyć jednego rozdziału:

Biura firmy finansowej Cantor Fitzgerald, w której pracował Jimmy DeBlase, znajdowały się na piętrach od sto pierwszego do sto piątego Północnej Wieży. Samolot American Flight 11 uderzył w piętra tuż pod nimi. O 8:46 rano sześciuset siedemdziesięciu siedmiu na z grubsza mówiąc tysiąc pracowników firmy siedziało już w pracy przy swoich biurkach.
Eksplozja rozerwała ich na strzępy. Spłonęli. Albo udusili się. Albo zdesperowani wyskoczyli przez okna.
Trzydziestodwuletnia sekretarka, Deanna L. Galante, wybierająca się na urlop macierzyński za sześć tygodni.
Trzydziestodziewięcioletni James J. Kelly, pożyczki hipoteczne, który w niedzielne poranki wstawał wcześniej, by przygotować wafle i koktaile dla swoich czterech córeczek.
Broker giełdowy Laurence Michael Polatsch, trzydzieści dwa lata, karierowicz. Raz nawet rozmawiał przy kiosku z gazetami z Julią Roberts i zaprosił ją na kolację. Prawie że się zgodziła.
Lisa i Samantha Egan. Siostry pracujące w kadrach, jedna w wieku trzydziestu jeden, druga trzydziestu czterech lat. Zginęły tak jak żyły, obok siebie.
Ward Haynes, trzydziestopięcioletni broker, w miniony weekend na jeździe próbnej swoim nowym Porsche.
Edward Mazzella. Wicedyrektor sprzedaży, sześćdziesiąt dwa lata, za trzy dni miał odejść na emeryturę.
Jonathan Connors. Kolejny wicedyrektor, pięćdziesiąt pięć lat. W czerwonym kartonie przechowywał pamiątki tamtego dnia w 1993 roku, gdy World Trade Centre zostało zaatakowane po raz pierwszy: usmarowaną koszulę, bilet z metro i chustę, której użył jako maski na twarz.
Jacquelyn Sanchez. Sekretarka, dwadzieścia trzy lata, ostatni telefon wykonała do matki opiekującej się nad jej jedenastomiesięcznym synkiem w domu.
Joshua Rosenblum, młodszy broker, dwadzieścia osiem lat. Miał się ożenić z Giną Hawryluk, koleżanką z firmy, która tego dnia wzięła dzień wolnego by przygotowywać wesele.
Jude Safi. Dwudziestoczteroletni broker, znał wszystkie piosenki Elvisa i Sinatry na pamięć.
Troy Nilsen. Specjalista do spraw komputerowych, trzydzieści trzy lata. Trzy miesiące później jego autystyczny syn Scott nadal szukał tatusia.
Kaleen Pezzuti i Matthew Gryzmalski. Ona dwadzieścia osiem, on trzydzieści cztery lata, poznali się na sto piątym piętrze World Trade Center i pokochali się na zabój.
Zuhtu Ibis. Specjalista do spraw komputerów pochodzenia tureckiego, dwadzieścia pięć lat. Przyjechał do Stanów w wieku osiemnastu lat i ciężką pracą wspiął się na sto trzecie piętro World Trade Center.
Fred Gabler. Broker, trzydzieści lat, w październiku miał zostać ojcem.
Jude Moussa, obligacje, trzydzieści pięć lat, wyjechał ze swojego rodzinnego Libanu szesnaście lat wcześniej, bo miał dość zamachów bombowych.
Wszystkich sześciuset siedemdziesięciu siedmiu pracowników Cantor Fitzgerald, którzy byli tego rana w pracy, zginęło na miejscu. W tym Jimmy DeBlase.

Byłem tego dnia na wsi, w Piotrkowicach, trochę przeziębiony. Po szkole pojechałem do apteki do Proszowic i włączyłem sobie radio. Pamiętam, że gdy zajechałem i zaparkowałem pod Kryształową, nie wysiadałem z auta przez dobre trzy kwadranse. Z niedowierzaniem słuchałem doniesień na żywo, chaotycznych, apokaliptycznych komentarzy. W tych pierwszych dwóch godzinach wskutek kłopotów z łącznością rozniosły się plotki katastroficzne, zgodnie z którymi w Stanach wszystko zostało już zniszczone. Nie było nic – od Nowego Jorku po Kalifornię, od Statuy Wolności po Golden Gate, wszystkie symbole Ameryki przestały istnieć.
Siedziałem w aucie przerażony, ogłupiały, nie wiedziałem co zrobić. Patrzyłem na przechodzących ulicą ludzi, Lidka S. w sklepie na wprost mnie zupełnie nieświadoma żartowała z przyjaciółką, a mnie wydawało się, że jeśli bym chciał wyjść z auta i powiedzieć im, co się stało, to … mógłbym nie zdążyć. Mógłbym nie zdążyć przed końcem świata. Do apteki w końcu nie wysiadłem, wydało mi się to bezcelowe. W obliczu bliskiej śmierci przejmować się jakąś grypą? Zawróciłem do domu i pod blokiem wpadłem na Ewę, która jeszcze o niczym nie wiedziała i myślała, że żartuję.
Atmosferę tamtych chwil oddaje wiersz, który kilka dni później napisałem.

World Trade Center 11 września 2001
w długiej historii ludzkości koniec
świata jest często
upadają imperia idee i władcy
a jednak
dzisiaj pękło moje serce
ojczyzny Whitmana nie ma
odwołano na zawsze marzenia i sny
11 września pustka
jak po śmierci
Boga

ludzie spadali z nieba by w chmurach nie spłonąć
rudolph giuliani nie umiał przetrzeć oczu

milion ludzi umierał na manhattanie
a ja ze strachu myślałem jedynie o Tobie
jaki to zaszczyt
jaki to zaszczyt
jaki cholerny zaszczyt
kochać kogoś aż do samego końca świata

Urodziłem się i żyję w ciekawych czasach. Nie ma zresztą takiej ery dziejów ludzkości, która ciekawa by nie była i o której nie warto byłoby czegoś napisać.
Ale gdy zastanawiam się nad tym, co szczególnego wydarzyło się za mojego życia, jakich to historycznych wydarzeń byłem świadkiem, to może przez brak dystansu do wydarzeń stosunkowo niedawnych, a może przez jakieś fatalne przeczucie, że świat zmienił się wówczas na gorsze, coś sprawia w każdym razie, że za najdonośniejsze, najważniejsze wydarzenie z czasów mojego jak dotąd życia uważam zamach terrorystyczny na Stany Zjednoczone z dnia 11 września 2001 roku i zawalenie się wież World Trade Center w Nowym Jorku. Miłość, którą miałem w sobie pisząc ten wiersz, dawno przeminęła, ale przerażenie, jakie wówczas czułem, czuję do tej pory.
Chronologicznie rzecz biorąc historia po raz pierwszy odcisnęła ślad swoich ciężkich gumiaków w mojej pamięci w końcu sierpnia 1980 roku. Miałem 8 lat i zmarł mój wujek Janek, brat ojca. Wracaliśmy wczesnym wieczorem z Łodzi i na dworcu głównym w Częstochowie okazało się, że nie mamy jak dojechać do domu. Po paru minutach stania na przystanku autobusowym w II Alei pod biblioteką publiczną gaz płaczący przegnał nas w stronę placu Daszyńskiego. W II i III Alei były jakieś zamieszki. Ciocia Hela zabrała Asię do siebie na Warszawską, a ja nocowałem u babci na Krakowskiej. Rodzice dotarli taksówką, okrężną drogą, przez Tysiąclecie, do domu. Mieszkający u babci mój starszy kuzyn Jacek, wówczas chyba nastolatek, choć mnie wydawał się bardzo dorosły, przez całą noc wpadał do domu „coś przekąsić” i znikał z powrotem. Pamiętam, że babcia i ciocia Irena potwornie się denerwowały, a dla niego to był „straszny ubaw”, szczególnie podobało mu się przewracanie ławek.
Z tego okresu utkwiły mi też w pamięci pewne historyczne transmisjie telewizyjne. Pamiętam generała Jaruzelskiego obwieszczającego stan wojenny 13 grudnia 1981 roku. Wydawało mi się wtedy bardzo rozsądne to, co mówił w telewizji.
Pamiętam przerazającą żywą kukłę – trupa – Leonida Breżniewa machającego ręką na pochodach pierwszomajowych w Moskwie, pamiętam jego pogrzeb i pogrzeby kolejnych wodzów państwa radzieckiego.
Pochody pierwszomajowe pamiętam z dzieciństwa także w Częstochowie – nie kilkudziesięcioosobowe manifestacje na placu Pamięci Narodowej na wprost Urzędu Wojewódzkiego, ale pochody Aleją Armii Krajowej, wówczas Zawadzkiego, od Dekabrystów do Energetyka, z trybuną dla władz po prawej stronie, gdzieś tak na wysokości Wydziału Metalurgicznego chyba. Uchylałem się od chodzenia na obowiązkowy pochód jako uczeń szkoły podstawowej, ale bynajmniej nie z przyczyn politycznych – wolałem po prostu iść z ojcem – kierownikiem Częstochowskiej Fabryki Artykułów Muzycznych „Melodia”. Idąc z fabryką czułem się bez porównania ważniejszy.
Kolejną przełomową datą musiałbym pewnie nazwać rok 1989, ale choć bez wątpienia robiła na mnie wrażenie atmosfera walącego się muru berlińskiego, to jako siedemnastolatek z buzującymi hormonami miałem chyba hierarchię wartości spychającą sprawy polityczne na bardzo daleki plan. Wiem na przykład, że byłem świadkiem wysadzania pomnika Wani na placu Biegańskiego w Częstochowie, bo akurat wracałem z wagarów z Bartkiem w Katowicach. Olbrzymiego entuzjazmu do przemian politycznych nie mogłem zresztą czuć właśnie z uwagi na przesadne w owym okresie niszczenie jednych symboli i zastępowanie ich innymi. Wania na placu Biegańskiego był przecież pomnikiem pięknym, monumentalnym, znakomicie wkomponowanym w krajobraz miasta, został zaś w końcu bestialsko zniszczony wbrew początkowym zapowiedziom, iż – na niskim cokole – ale jednak – stanie na Cmentarzu Żołnierzy Radzieckich na Kulach. Po dziś dzień nie powstał w Częstochowie żaden porównywalny pomnik, równie wartościowy artystycznie. A tandety takie, jak pomnik papieża na Jasnogórskich Wałach, posypały się jak grzyby po deszczu jak kraj szeroki.
Pamiętam cały szereg wizyt Jana Pawła II na Jasnej Górze. Pierwsza, jaka miała miejsce jeszcze w latach siedemdziesiątych, była o tyle niewiarygodna, że papież jechał przez Aleje z lotniska w Rudnikach w odkrytym samochodzie, można było bez problemu dojść do samego pojazdu, nie było żadnych barykad, zasieków, a zresztą nie było w ogóle zbyt wielkich tłumów – my z babcią staliśmy całkiem sami w III Alei, w promieniu paru metrów nie było nikogo innego.
Zupełnie inaczej wyglądała wizyta papieża w Częstochowie w czasie Światowych Dni Młodzieży w 1991 roku, i dla miasta było to z pewnością najbardziej epokowe wydarzenie, jakie pamiętam. Nigdy wcześniej i nigdy później nie widziałem już, by Aleje tętniły takim życiem przez 24 godziny na dobę. Ja byłem wtedy tuż po maturze i pracowałem całe wakacje w księgarni przy IV LO im. Henryka Sienkiewicza w III Alei, tym z piosenki T Love´u. W Światowe Dni Młodzieży pracowaliśmy na okrągło na wystawionym na Aleję stoisku, pomagał mi kolega z podstawówki, Adam, mieliśmy ruch taki, że nie było jak się wysikać, liczyliśmy na dobry zarobek, a skończyło się na ośmiu milionach starych złotych manka.
Tomek, dwudziestoletni uczeń Technikum Mechanicznego, który jest teraz na praktyce w salonie Mercedesa w Krakowie, w sierpniu zdaje przeze mnie egzamin komisyjny, a jego dziewczyna siedzi w Irlandii, napisał mi dzisiaj SMS-a: „Jestem na praktykach. Przejebane”. Zastanawiałem się przez chwilę, czy wypada, po czym mu jednak odpisałem: „Całe życie jest przejebane. Ale piękne.”