Lot nad kukułczym gniazdem

Dzisiaj na kółku filmowym w internacie oglądaliśmy „Lot nad kukułczym gniazdem”. Tak się trochę nabijaliśmy, że ten dom wariatów, w którym rozgrywa się akcja, to zupełnie jak my i nasza szkoła.
Scena, gdy siostra Ratched przekonuje kolejnych pacjentów, by rozpoczęli sesję terapii i wypowiedzieli się na jakiś temat, to żywcem lekcja angielskiego, na której nauczyciel przekonuje uczniów, by się odezwali, a oni wykręcają się jak mogą. Scena, gdy McMurphy uczy Wodza rzucać do kosza to żywcem lekcja wychowania fizycznego zimą w kilka klas jednocześnie na jednej sali gimnastycznej. Scena, gdy siostra Ratched strofuje pacjentów do złudzenia przypomina spotkanie Pani Kierownik internatu z Piotrem P. w ubiegłym tygodniu. A ten wariat, który nic nie mówi, tylko cały czas tańczy, to zupełnie jak ja.
Film się kończy, Wódz dusi McMurphy’iego, wyrywa umywalkę i przy jej pomocy wybija okno i ucieka w dal. Michał cały film się nabijał, ale teraz wyciera łzę w kacie oka.
Tak samo Wy wszyscy, panie i panowie, uczniowie i uczennice, pewnego dnia – mniej lub bardziej spektakularnie – wybijecie okna albo po prostu otworzycie drzwi i pójdziecie w szeroki świat z tej szkoły. A ja tu zostanę i muszę się bardzo mocno pilnować, by nie stać się niewolnikiem rutyny, jak siostra Ratched. Nie chciałbym, żeby przeze mnie pochlastał się jakiś Billy.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed dziewięciu lat. Nie ma już internatu, nie ma kółka filmowego, Piotr jest dobrym ojcem, a Pani Kierownik jest na emeryturze.