Nauczycielski etat

Jakiś czas temu musiałem coś załatwić u notariusza, więc sięgnąłem po telefon, znalazłem parę numerów i spróbowałem się umówić na następny dzień. Już pierwszy telefon mocno dał mi do zrozumienia, że nie jestem normalny. Gdy spytałem, czy mógłbym na jutro się umówić, rozbawiony damski głos poinformował mnie, że jest piątek i zbliża się weekend, a w weekend przecież „nikt nie pracuje”. Ciekawe, że ja – nauczyciel – nie zdawałem sobie z tego sprawy i byłem zaskoczony. Przecież, jak wiadomo, nauczyciel pracuje osiemnaście godzin w tygodniu, jest obibokiem i ma mnóstwo czasu wolnego, w tym wszystkie weekendy, nie wspominając już o wakacjach.
Dlatego chyba przez pomyłkę wczoraj, w sobotę, najpierw siedziałem na egzaminie w nie swoim liceum, a potem musiałem na złamanie karku jechać do Tarnowa na szkolenie, bez udziału w którym nie mógłbym przystąpić do pracy przy ocenianiu matur. Ze szkolenia wróciłem późno wieczorem, więc nie robiłem już żadnych zakupów, tylko poszedłem spać. Dziś wstałem do moich zaocznych panów mechaników o siódmej rano, a po wyjściu od nich odetchnąłem, że w końcu czeka mnie to, czym moja pani notariusz cieszy się pewnie już od dwóch dni – wypoczynek. Udałem się do M1, a tam rzeczywistość jeszcze raz mocno dała mi (i wielu innym mieszkańcom Krakowa) po głowie – okazało się, że sklepy dzisiaj też są nieczynne, bo mamy właśnie drugą majówkę i wszyscy świętują.
Tyle na temat osiemnastogodzinnego etatu nauczyciela. W drodze powrotnej do domu zwróciłem uwagę na to, jak dużo czasu wolnego mają ludzie mieszkający w mojej okolicy – przystrojone domy i ogrodzenia, ozdoby w oknach, odświętne ubrania przechodniów. Postanowiłem zapomnieć do wieczora o wszystkich obowiązkach na jutro i wziąć z nich przykład. Oddam się hedonistycznym czynnościom w rodzaju picia zapasu wody mineralnej (może jakieś resztki jedzenia też się znajdą w lodówce) i pogrążę się w ogólnonarodowej bezczynności. Przynajmniej do wieczora.