Woda warunkowa

Czekając w długiej kolejce nie tyle w poradni, co w istnym kombinacie lekarskim, wyszedłem na zewnątrz i ze zdziwieniem zaobserwowałem, jak z obskurnie wyglądającej studzienki, niczym z cudownego źródełka, korzystają jedna po drugiej osoby zaopatrzone w butelki, kanistry, a nawet całe wózki kanistrów. Wszyscy ceremonialnie napełniali swoje naczynia, starannie je zakręcali, pakowali do siatek lub ładowali na wózki i oddalali się, ustępując miejsca kolejnym degustatorom i amatorom tego samego płynu.

Jakież było moje zdumienie, gdy – zbliżywszy się do tego popularnego ujęcia wody na placu Sikorskiego w Krakowie – przeczytałem zagadkową tabliczkę, jaką na nim umieszczono. Okazuje się, że woda z tego „cudownego źródełka” jest „warunkowo zdatna do spożycia przez ludzi”. Przez chwilę próbowałem doszukać się jakichś dodatkowych informacji, jakiegoś drobnego druku, precyzującego tajemniczy warunek lub warunki, jakie należy spełnić, by móc spożywać zaczerpniętą z ujęcia wodę. Może chodzi o to, że wodę trzeba przegotować? Albo przefiltrować? A może nadaje się ona do spożycia pod warunkiem, że panują określone warunki pogodowe? Skąd wiadomo, czy aby na pewno warunek ten spełniony jest danego dnia? A może wodę dopuszczono do picia przez ludzi tymczasowo, na jakiś okres czasu?
Pogrążony w mrocznej niewiedzy, nie próbowałem pić cieczy, po którą schodzą się tutaj i zjeżdżają liczni jej miłośnicy.

Zaskoczenie moje było tym większe, gdy przeczytałem następnie amatorską i zupełnie niekomercyjną ulotkę wyklejoną przy schodach prowadzących do podziemnej stacji tramwajowej pod dworcem. Okazała się ona dużo bardziej precyzyjna, niż tabliczka wywieszona na placu Sikorskiego przez równie anonimowe, ale zapewne jednak bardziej profesjonalne służby miejskie lub sanitarne.

Permanentna świńska grypa

Podobno mamy zwracać szczególną uwagę na frekwencję i zgłaszać do odpowiednich władz przypadki klas, w których liczba nieobecnych uczniów osiągnie 20%. Wszystko to w świetle zagrożenia epidemią świńskiej grypy, która szaleje właśnie za ukraińską granicą i osacza nas niczym mgła z horroru Stephena Kinga.
Gdy usłyszałem ten komunikat po raz pierwszy, rozmarzyłem się. Jak by to było cudownie, gdyby frekwencja w klasach była zawsze powyżej 80%. Nie trzeba by się przejmować faktem, że gdy omawiasz konstrukcję rozprawki argumentatywnej, połowy uczniów nie ma, potem innej połowy nie ma wówczas, gdy omawiasz z nimi napisane przez nich na próbę rozprawki, a część przychodzi dopiero za trzecim czy czwartym razem i ani nie była na pierwszej poświęconej tej tematyce lekcji, ani nie oddała do sprawdzenia swej własnej pracy, ani nie była na lekcji, na której omawialiśmy tezy, argumentację i podsumowania w rozprawkach kolegów, ani po dziś dzień nie zabrała się za uzupełnienie zaległości. Uczniowie, przynajmniej niektórzy, są bowiem ludźmi bardzo zajętymi i z racji powagi swoich obowiązków uważają za zupełnie usprawiedliwiony i zasadny fakt lekceważenia obowiązków szkolnych. Czym bowiem jest taka rozprawka argumentatywna w porównaniu z burakami czy cebulą, które trzeba zwieźć przed zimą z pola, wyjazdem po samochód kupiony na Allegro kilkaset kilometrów od domu, czy udziałem w kilkudniowych rekolekcjach maturzystów organizowanych przez …szkołę? Co więcej – powody opuszczania lekcji są na tyle poważne, że – zdaniem niejednego ucznia – usprawiedliwione jest również pozostawianie sobie nieodrobionych prac domowych i nieuzupełnianie zaległości.
Uczniowie w klasie maturalnej potrafią sobie to wszystko bardzo starannie skalkulować i bywa, że wykorzystują do granic możliwości regulaminowe limity absencji. Czasami, robiąc to, uwzględniają swoje rzeczywiste potrzeby edukacyjne i wybierają godziny lekcyjne, które są im bardziej potrzebne, jak Robert i Łukasz, którzy na zwykły angielski w ostatni piątek wprawdzie nie przyszli, ale na popołudniowy fakultet dla zdających egzamin rozszerzony – owszem – dotarli. Czasami jednak przeważają argumenty czysto ekonomiczne, rodzinne, towarzyskie i pozaszkolne, a nie ma zupełnie znaczenia, jakie przedmioty się opuściło, by załatwić przyziemne, życiowe interesy, nieporównanie ważniejsze niż nauka.
Wydaje mi się, że albo uczniowie nie potrzebują świńskiej grypy jako wymówki, by co piąty z nich nie przyszedł do szkoły, albo epidemia grypy w moim miejscu pracy trwa nieprzerwanie odkąd się tu zatrudniłem.