Dobrzy dla zwierząt

Sześć lat temu, tuż przed świętami, na jednej ze stacji benzynowych, przekonałem się – wracając ze szkolenia w Nowym Sączu – że górale są wyjątkowo dobrzy dla zwierząt, a tamtejsze psy są nadzwyczaj oczytane.

piesnastacji

Dotknięci mackami

Podczas gdy część młodzieży nie ustaje w wysiłkach, by postawić przed komisją dyscyplinarną nauczycieli, którzy zorganizowali uroczystości szkolne na terenie kościołów lub „wzbogacili” program uroczystości szkolnych o nabożeństwa religijne, inni bywalcy mojego blogu odnajdują w swoim życiu miejsce dla religii.
Dotknięta makaronowymi mackami młodzież z Radomska zabiera właśnie głos w pierwszym ważnym wydarzeniu lokalnej wspólnoty od czasu powołania ich radomszczańskiego koła wyznawców.

Brawo dla młodzieży, która ma coś do powiedzenia i działa w granicach wyznaczonych prawem. Dla takiej młodzieży warto pracować w szkole, od takiej młodzieży można samemu się czegoś dowiedzieć czy nauczyć, więc nie rozumiem zupełnie, skąd pomysł wyrzucenia Damiana Jaworskiego z katolickiego liceum w Zakopanem. Damian nie rozdawał na Krupówkach marihuany, tylko nawoływał do debaty społecznej na temat jej legalizacji. Czy nam się podobają takie poglądy czy nie, nie ma znaczenia, podobnie jak niezależnie od tego, co sądzimy o narodowcach, ich ideałach i symbolice, mieli prawo złożyć kwiaty pod pomnikiem Romana Dmowskiego w Święto Niepodległości. Całkiem poważne autorytety prowadzą dyskusje nad o wiele mniej prawdopodobnymi zmianami prawnymi, na przykład przywróceniem kary śmierci, i nikt nie ma im tego za złe.
Na szczęście jest odpowiednia procedura i małopolskie kuratorium z pewnością pogodzi Damiana z jego nauczycielami, podobnie jak stołeczne kuratorium doprowadzi do kompromisu między uczniami a dyrektorami w VIII LO, XXVII LO, XXXIII LO, XLIII LO, XLIV LO, XLVI LO, LXXIII LO, LXVII LO oraz Technikum Nr 2 i Technikum Nr 7 1 w Warszawie. Jak bowiem powiada Latający Potwór Spaghetti, którego wszyscy jesteśmy ponoć stworzeniami, „Naprawdę wolałbym, żebyś nie zachowywał się jak jakiś świętoszkowaty, fałszywie pobożny dupek, gdy opisujesz Mą Makaronową Doskonałość. Jeśli niektórzy ludzie nie wierzą we mnie, to trudno, nic się nie stanie. Naprawdę, nie jestem do tego stopnia próżny”. Bierzmy z niego przykład, nawet jeśli weń nie wierzymy.

Pomnik Janosika Negatywnego

Przedwczoraj prezydent Lech Kaczyński odsłonił na Podhalu pomnik Józefa Kurasia, góralskiego bojownika, znanego pod pseudonimem „Ogień”, ktory to pseudonim przyjął zdesperowany Kuraś po śmierci żony, syna i ojca z rąk Niemców.
Zastanawiam się nad tym, czy prezydent naprawdę ma tak kiepskich doradców, że każą mu bezkrytycznie gloryfikować osobę, o której nawet historycy mówią, że jest kontrowersyjna i minie jeszcze wiele lat, nim będzie można ocenić postać Kurasia w oparciu o archiwa i dokumenty do dziś nie ujawnione.
Prezydent przerwał specjalnie urlop, aby uczcić partyzanta Podhala. W przemówieniu narzekał, że po 1989 roku Polska w niewystarczającym stopniu upamiętniała bohaterów zbrojnego antykomunistycznego podziemia po II wojnie światowej. Józefa Kurasia wspominał jako dowódcę jednego z najsilniejszych oddziałów, które opierały się narzuconej komunistycznej władzy.
Jaka szkoda, że w Zakopanem nie ma pomnika Janosika. Pewnie niełatwo byłoby pomnik takiego komucha (odbierał bogatym i dawał biednym) odsłaniać obecnemu prezydentowi, ale co by nie mówić, byłby to pomnik bardziej neutralny i nie budzący politycznych kontrowersji. Kurasiowi nie chcieli postawić pomnika mieszkańcy jego rodzinnego Nowego Targu, bo niektórzy jego „żywą legendę” wspominają w zdecydowanie mrocznym świetle.
Janosikowi łatwiej byłoby wybaczyć różne rabunki i napady, bo stał się już postacią zupełnie legendarną i nabraliśmy dystansu do sytuacji politycznej jego czasów do tego stopnia, że jest nam obojętna.
Kuraś ma różne czarne karty w życiorysie. W VI klasie rzucił naukę w nowotarskim gimnazjum wskutek konfliktu z rodzicami na tle kłopotów wychowawczych. W II Rzeczpospolitej wspiął się w hierarchii wojskowej do stopnia kaprala, jednak nie ma jasności co do jego wojskowej kariery w okresie późniejszym: w Armii Krajowej był kapralem, w Batalionach Chłopskich i UB porucznikiem, a po dezercji z UB ogłosił się majorem. Armii Krajowej podporządkował się po rozbiciu przez gestapo Konfederacji Tatrzańskiej, ale coś mu w tej Armii Krajowej nie poszło, skoro w konspiracyjnym śledztwie skazała go ona na karę śmierci za samowolne zejście z warty i w konsekwencji pośrednie przyczynienie się do śmierci wielu partyzantów. Kary śmierci uniknął Kuraś przechodząc z częścią swego oddziału (zorganizowana dezercja?) do Batalionów Chłopskich.
Na przełomie 1944 i 1945 roku ściśle współpracował z Armią Ludową i Armią Czerwoną, której ułatwił przejęcie kontroli nad Nowym Targiem prowadząc jej żołnierzy po sobie znanych szlakach.
Po wycofaniu się z Podhala Armii Czerwonej, za aprobatą radzieckiego generała Masłowa, Kuraś przystąpił do organizacji Komendy Powiatowej Milicji Obywatelskiej w Nowym Targu i otrzymał formalną nominację urzędową po kompromisie z PPR. Uchylając się od postępowania dyscyplinarnego, w którym zarzucano Kurasiowi napady z czasu okupacji, pijaństwo na posterunkach MO, znikanie broni, 11 kwietnia 1945 Kuraś nie stawił się celem złożenia wyjaśnień, lecz uciekł w Gorce i podjął walkę przeciw już nie Niemcom, ale przeciwko Polakom, którzy jego zdaniem wysługiwali się Sowietom. Walczył z okolicznymi oddziałami MO , niszczył ich placówki i napadał na UB – owców czy PUBP w Nowym Targu i UBP w Rabce licząc na szybki wybuch III wojny światowej i upadek komunizmu. Utrzymał się w górach przez blisko dwa lata, do czasu zorganizowania obławy złożonej z oddziałów Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego (KBW) i jednostek Ludowego Wojska Polskiego.
W literaturze wspomnieniowej czasów komunistycznych Kuraś to zwykły bandyta występujący przeciw władzy ludowej – awanturnik, sadysta, notoryczny pijak, arogancki, butny, za nic mający ludzi nie podzielających jego poglądów. Tak go przedstawiają wspomnienia Władysława Machejka, sekretarza PPR w Nowym Targu, wydane po raz pierwszy w 1955 roku.
Jeśli się jednak uprzeć, że taki obraz Kurasia jest tendencyjny i nie ma nic wspólnego z prawdą, zastanawiają wspomnienia Stanisława Wałacha, który poświęcił „Ogniowi” stustronicowy rozdział swoich wspomnień, a któremu przyznać trzeba, że umiał docenić przeciwnika politycznego i nie narzucał czytelnikowi jednoznacznej jego oceny. Ale i dla niego Kuraś był żądny władzy, nie uznawał autorytetów, nie uznawał i nie zamierzał uznawać legalnie powołanych urzędów, uważał się za jedynego uprawnionego do sprawowania władzy na Podhalu.
Gdy w prasie podziemnej lat osiemdziesiątych z Kurasia zrobiono antykomunistycznego bojownika, nadal pojawiały się głosy krytyczne. Bardzo kontrowersyjne informacje o antysemityźmie „Ognia” przekazuje w swych „kolonijnych” wspomnieniach Jacek Kuroń, a to akurat dla mnie o wiele większy autorytet niż obecny Prezydent. „Ogień” miał ponoć dokonać egzekucji całego transportu żydowskich dzieci z przechwyconego pociągu.
Partyzancki oddział „Ognia” utrzymywał się z rabunków uspołecznionych sklepów i kontrybucji nałożonych na indywidualnych gospodarzy i wsie. Na niewypłacalnych i opornych wydawał wyroki i palił ich zabudowania gospodarcze. Strach przed okrutną śmiercią zamykał usta ogromnej większości mieszkańców tych okolic – jakieś ziarno prawdy musi w tym być, skoro mieszkańcy Nowego Targu do tej pory nie chcą swojemu ziomkowi postawić pomnika.
Partyzant z Waksmundu nie był obiektywnie opisywany ani przez komunistycznych działaczy, ani – niestety – przez zbierających wspomnienia jego ostatnich żyjących krewnych i znajomych współczesnych pseudobadaczy. Sytuacja polityczna miała równy wpływ na autorów z lat pięćdziesiątych, co na autorów z lat dziewięćdziesiątych. Uczciwy historyk stwierdzi bez wahania, że prawdy o Kurasiu nie da się dzisiaj powiedzieć.
I przyzna, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa któż mógł przez dwa lata od wyzwolenia ukrywać się po lasach oprócz ludzi, którzy nie mogli się odnaleźć w nowej rzeczywistości, na których bimbrownictwo i szabrownictwo lat okupacji pozostawiły piętno nie do zmycia? Jakiż to wielki bohater antykomunistyczny mógł najpierw wprowadzać władzę ludową, potem jeździć za nią od Lublina po Warszawę, a potem nagle uciekać przed nią do lasu?
To wszystko brzmi co najmniej niejednoznacznie. Być może Kuraś nie był pijaczkiem i rabusiem, być może był wielkim bohaterem.
Ale prezydent Rzeczpospolitej nie powinien tak jednoznacznie opowiadać się po stronie tego rodzaju wątpliwego bohatera, podczas gdy najbliższy pomnik Janosika znajduje się na Słowacji. Z dbałości o własny wizerunek prezydent powinien troszkę bardziej obiektywnie i z większą godnością sprawować swój urząd, powinien być ponad. Nie powinien mówić „Spieprzaj dziadu” przed kamerami. Nie powinien się wypowiadać o rzeczach, których nie widział. I to niekoniecznie nazywa się konformizm. To się po prostu nazywa bycie dyplomatą i mężem stanu, takim jakimi byli dotychczasowi prezydenci Rzeczypospolitej.
Przydałby się na Podhalu pomnik polskiego Robin Hooda, Janosika. To by był pomnik bliski naprawdę większości mieszkańców i turystów, zrozumiały dla cudzoziemców, charakterystyczny dla regionu. A odsłaniając go też można byłoby zabłysnąć wielką polityką i nawiązując do programu Janosik – linuxowej alternatywy Płatnika – obiecać reformę ZUSu i wspieranie otwartego oprogramowania.