Podróże w czasie

Pycha i arogancja obecnego obozu władzy sprawia, że Prawi i Sprawiedliwi oskarżani są przez coraz większą liczbę krytykantów o zawłaszczanie państwa. Przejęli już służby specjalne, sparaliżowali Trybunał Konstytucyjny, odgrażają się mediom publicznym, wkrótce będą robić przemeblowanie w twojej szkole, zakładzie pracy i sypialni. Tymczasem w rzeczywistości Prawi i Sprawiedliwi – moim skromnym zdaniem – dostaną wkrótce Nagrodę Nobla i to z fizyki, a ich buta i lekceważenie przeciwników mają naprawdę logiczne uzasadnienie.
Otóż kroki podjęte przez rządzących w ostatnich dniach i tygodniach pokazują wyraźnie, że odkryli oni mechanizm podróżowania w czasie, ale – z jakichś powodów – jeszcze tego nie ogłaszają. To jedyne wytłumaczenie, jakie przychodzi mi do głowy, dlaczego prezydent i większość parlamentarna zdają się zupełnie ignorować procedury prawne, zwyczajowe i logikę legislacyjną.
Najpierw prezydent ułaskawił pewnego miłego pana, który nie został jeszcze skazany. Wprawił tym w konsternację najtęższe głowy mieszkające w królestwie Temidy, bo jak można skorzystać z prawa łaski i darować karę komuś, kto nie został jeszcze prawomocnie skazany i w związku z tym, zgodnie z zasadą domniemania niewinności, powinien być postrzegany jako osoba niewinna. Poza tym, jak sąd ma procedować dalej i orzekać o winie kogoś, kto już z wyprzedzeniem został ułaskawiony? Albo co ma robić z wnioskiem osoby pokrzywdzonej w tej samej sprawie, zignorować go? Jak może głowa państwa „wyręczać” sądy, jakby nie była świadoma ich niezależności?
Minister Obrony Narodowej zapowiada, że kompetentni i uczciwi fachowcy ponownie zbadają sprawę tragedii smoleńskiej i że nowa komisja dojdzie do wniosków rzetelniejszych niż komisje, które dotąd zajmowały się sprawą. Jednocześnie minister ogłosił już właściwie wynik pracy tej komisji, bo składając kondolencje Francuzom powiedział, że Polacy rozumieją świetnie, jak to jest być ofiarą zamachów terrorystycznych, ponieważ nasz obóz władzy padł ofiarą takich zamachów stosunkowo niedawno.
Sejm Rzeczpospolitej, głosami większości parlamentarnej, podjął uchwałę o tym, że decyzja podjęta przez sejm poprzedniej kadencji była nieważna, a tym samym, że wszystko to, co wskutek tej decyzji nastąpiło, w ogóle się nie stało. Znowu autorytety w kwestii prawa i legislacji wyrywają sobie włosy ze swoich tęgich głów, a przecież jest bardzo proste wytłumaczenie.
Prawi i Sprawiedliwi posiedli moc podróżowania w czasie. Prezydent wiedział, jak się skończy sprawa tego miłego pana, więc – by nie marnować czasu – zrobił od razu to, co inny, nie potrafiący podróżować w czasie prezydent, zrobiłby (być może) dopiero po wielu, wielu miesiącach (a może latach?) żmudnego obradowania kolejnych instancji. Zignorował niezawisłość sądów i trójpodział władzy? Co z tego, może po prostu wie, że rzeczywistość wkrótce się zmieni i sądy nie będą już niezawisłe?
Minister Obrony Narodowej wie, do jakich wniosków dojdzie kolejna komisja, która dopiero jest powoływana.
Parlamentarzyści w maszynach czasu cofną się wkrótce do przeszłości i naprawią wszystko to, co kiedyś zostało zepsute. Udaremnią ogłoszenie Manifestu Lipcowego i przyjście ustroju socjalistycznego do Polski, zapobiegną bombardowaniu Wielunia i Westerplatte i powstrzymają wybuch II wojny światowej, a może nawet udadzą się do osiemnastego wieku i anulują rozbiory Polski.
Opozycja i coraz szersze kręgi użytkowników mediów społecznościowych straszą, że partia rządząca dokonuje zamachu na państwo, prawo, sprawiedliwość i telewizję publiczną. Dziennikarze dziwią się ministrom prawego i sprawiedliwego rządu, że w arogancki sposób odmawiają udzielania wywiadów i komentowania. Jeden z nich powiedział dzisiaj w nocy do kamer dosłownie, że nie musi się tłumaczyć mediom ze swoich decyzji.
Oburzamy się, jak to możliwe, by rządzący zachowali się tak impertynencko. A oni po prostu dostali narzędzie, o którym pokolenia pisarzy science-fiction marzą od wielu dekad. Korzystając z tego narzędzia, są od nas wszystkich, nie potrafiących podróżować w czasie, o wiele mądrzejsi. Wiedzą, jaka będzie przyszłość, potrafią zmieniać przeszłość, a tym samym i teraźniejszość. Jakie znaczenie ma wobec takiej wiedzy teraźniejszość chwilowa, którą za moment może zastąpić jakaś jej alternatywna wersja?
Ktokolwiek widział jakiś film o podróżach w czasie albo czytał jakąś książkę na ten temat, wie jedno. Manipulowanie rzeczywistością i próby zmieniania czegoś, co się już stało, mogą za sobą pociągnąć konsekwencje zupełnie nieprzewidywalne. I tego naprawdę się boję… Gdy wzdłuż Wisły u podnóża Wawelu będą biegać dinozaury, które nie wyginęły, może być nieciekawie.

Pomnik Smoleński

W polskiej debacie politycznej nieprzerwanie od pięciu lat wypływa, przeważnie z odgłosami i zapachami przypominającymi bulgotanie i wyziewy z rur kanalizacyjnych, kwestia godnego upamiętnienia ofiar katastrofy prezydenckiego samolotu. Jedni chcą pomnika monumentalnego, który przyćmi swoimi rozmiarami wszystko w promieniu wielu kilometrów, inni pod byle pretekstem odrzucają każdy, nawet najbardziej skromny pomysł. Jedni i drudzy zapominają, że samolotem Tupolew do Smoleńska leciały 10 kwietnia 2015 roku osoby, których – poza chęcią uczestnictwa w rocznicowych uroczystościach patriotycznych – nie łączyło zbyt wiele, a niekiedy dzieliło prawie wszystko. Różnice polityczne i światopoglądowe nie przeszkodziły im w tym, by lecieć jednym samolotem i w nim – niestety – wspólnie zginąć. Tym bardziej przykre są takie próby upamiętniania tej tragedii, w których jedna, druga czy trzecia siła polityczna próbują wykorzystać budowę ewentualnego pomnika do doraźnych celów politycznych, partyjnych.
Trochę to pewnie wina patosu, który zalega na naszym dyskursie politycznym niczym śniedź na pomnikach. Na ulicach polskich miast pojawia się wprawdzie coraz więcej małej architektury o charakterze mniej podniosłym, raczej dekoracyjnym, artystycznym i funkcjonalnym, ale większości z nas nadal trudno sobie wyobrazić, że godny pomnik nie musi koniecznie być posągiem na gigantycznym postumencie ani nie musi zawierać w sobie odniesienia do krzyża, który przecież nie dla wszystkich osób, które zginęły pod Smoleńskiem, był znakiem o tym samym znaczeniu.
Czyż nie pięknie można by uczcić każdą z dziewięćdziesięciu sześciu ofiar smoleńskiej tragedii, wytyczając w okolicach Krakowskiego Przedmieścia szlak spacerowy i oznaczając go specjalnymi emblematami w chodniku, z których każdy poświęcony był innej z ofiar? Podobne oznaczenia w Londynie bardzo pięknie oddają hołd księżnej Dianie, i nie sposób ich nie zauważyć szczególnie tam, gdzie po jej śmierci żałoba ogólnonarodowa dała o sobie znać najwyraźniej.

By upamiętnić kogoś, kogo się kochało i o kim chce się pamiętać, można także na przykład ufundować ławkę i podpisać ją imieniem tej osoby. Nie musi to być zaraz posąg tej osoby siedzący na ławce, chociaż akurat takie pomniki – których zresztą na polskich ulicach zjawiło się w ostatnich latach sporo – są bardzo sympatyczne i przyciągają licznych turystów i przechodniów. Fajnie jest się sfotografować, siedząc na jednej ławce z Julianem Tuwimem, Haliną Poświatowską czy Markiem Perepeczko.

Albo można posadzić drzewo ku czyjejś pamięci. Taki żywy pomnik nie będzie miał nawet za złe gołębiom, jeśli zostanie przez nie „zaznaczony”.

Egzorcyzmy w tramwaju

Jadąc czwórką w kierunku Nowej Huty słucham – z coraz szerzej otwartymi oczami – jak siedząca obok mnie kobieta dzwoni kolejno do wszystkich swoich znajomych i całej rodziny i oznajmia im radosnym głosem, że ich życie właśnie zmieniło się na lepsze, ponieważ była u ojca Eugeniusza i załatwiła im egzorcyzm. Oprócz mnie jeszcze kilku pasażerów tramwaju daje po sobie poznać, że słyszy sensacyjne nowiny, większość jest pochłonięta własnymi rozmowami lub ma słuchawki na uszach. Zaskoczony strzępkami tego, co mówi kobieta, odrywam oczy od książki i zaczynam z uwagą słuchać. Kolejna rozmowa (bynajmniej nie ostatnia) przebiega mniej więcej tak:
– Elu, to ja. Dzwonię z tramwaju, bo już się nie mogę doczekać. Powiedz, poczułaś coś?… Jak się czujesz, nie czujesz się lepiej?… A Heniu nic Ci nie powiedział? Nie poczuł?… Zapytaj, może jeszcze nie zdążył zauważyć. Spotkała Was taka łaska… Wracam od ojca Eugeniusza i wyobraź sobie, że otrzymałaś egzorcyzm. I Ty, i Heniu, i Stasiu. Dałam mu Wasze zdjęcia i wziął do ręki i tak po nich palcami jeździł, pobłogosławił i powiedział, że otrzymujecie egzorcyzm. Rozumiesz, jaka cię łaska spotkała? Na pewno nie czujesz się lepiej?… Przyjdź wieczorem do kościółka na mszę, zamówiłam w podziękowaniu za dary od Pana Jezusa w ubiegłym roku. Porozmawiamy i wytłumaczę ci, jak się zapisać, żebyś sama poszła. Ojciec Eugeniusz już codziennie cztery godziny przyjmuje i tłumy ludzi są. I każdy wychodzi taki szczęśliwy…
Pogratulować szczęścia i zadowolenia. Z pobłażliwością (i z coraz mniejszą uwagą) słucham kolejnych telefonów. Czuję się trochę niezręcznie, że w moim sąsiedztwie, przy pomocy wysokiej klasy smartfona, w napakowanym elektroniką tramwaju ktoś informuje swoich bliskich, że „otrzymali egzorcyzm”. Nie jestem specjalistą, ale samo to wyrażenie – „otrzymać egzorcyzm” wydaje mi się niezbyt szczęśliwe, a wyobrażenie sobie, że ja mógłbym takowy otrzymać, powoduje, że ciarki przechodzą mi po plecach.
Ale najgorsze jest coś innego. Słuchając głównie audycji popularno – naukowych w radiu BBC albo Bayerisches Rundfunk, czytając starannie wyselekcjowaną prasę i książki, których były kierowca papieski, a dziś metropolita krakowski pewnie nie czyta, żyję w rzeczywistości zupełnie innej niż ta, która mnie otacza. Dopiero w tym tramwaju zrozumiałem, że kilka dni wcześniej, gdy siedemnastoletni Adam zadał mi pytanie o in vitro, to było pytanie z tej obcej mi rzeczywistości.
Gdy Adam spytał, co sądzę o in vitro, w ogóle nie zrozumiałem pytania. Powiedziałem, że nie wiem, co ma na myśli, chociaż wiem, co to za metoda. Wydawało mi się, że od dekad stosowana procedura medyczna, dzięki której urodziło się już siedem milionów dzieci, nie jest czymś, co podlega dyskusji. Dopiero w tym tramwaju zrozumiałem, że wokół mnie faktycznie toczy się jakaś niezrozumiała dla mnie dyskusja o oczywistych rzeczach, w której padają argumenty zupełnie dla mnie niepojęte. A wydawałoby się, że religia, której jednym z ważniejszych dogmatów jest niepokalane poczęcie, będzie miała bardziej przyjazny stosunek do zapłodnienia pozaustrojowego.
Na jakimś wiecu politycznym, którego migawki widziałem w internecie, kardynał Dziwisz potępił in vitro jako niemoralne. Z kontekstu wynikało, że nie był to bynajmniej apel do katolików, by nie stosowali tej metody leczenia niepłodności i zostawili ją niewierzącym, lecz do legislatorów, by w ogóle nie regulowali (a może całkiem zakazali?) tej procedury. Cóż, warto pamiętać, że kościół kiedyś potępiał oświetlenie uliczne, a to tylko jeden z przykładów, które można by ciągnąć w nieskończoność. Z drugiej strony, kardynałowie III Rzeszy z chęcią pozdrawiali Hitlera faszystowskim gestem na różnego rodzaju uroczystościach. Z lektury dzieł świętych ojców kościoła łatwo się dowiedzieć, że kościół nie zawsze stał na straży życia poczętego, a niektórzy teologowie poświęcili całe życie dyskusjom o tym, w którym tygodniu ciąży dusza wstępuje do płodu.
Tak czy inaczej, muszę chyba zrewidować swoje poglądy na otaczającą mnie rzeczywistość i musi do mnie dotrzeć, że otaczający mnie świat to nie sami naukowcy z brytyjskich, niemieckich i amerykańskich uniwersytetów. Naprawdę są wokół mnie ludzie, którzy wierzą w zamach w Smoleńsku, mają rozterki moralne związane z dawaniem życia, a nawet sądzą, że Ziemia jest płaska albo że stanowi centrum wszechświata i jest jedyną kolebką życia.

Szacun dla Jacka

Gdy dekadę temu powstawał ten blog, internetowa blogosfera przeżywała prawdziwy renesans. Dziwnym zbiegiem okoliczności, na fali opozycji wobec ówczesnej władzy, wielu integrowało się wokół nieistniejącego już dzisiaj (zapewne z respektu przed majestatem śmierci) portalu „Spieprzaj Dziadu”. Pamiętam, że to były czasy, gdy całkiem poważnie toczyłem już rozmowy o pracy w Londynie, bo chciałem uciekać z Polski przed rządami jedynie słusznej partii.
Ale śmierć powoli pochłania i nas.
Najpierw odszedł od nas Michał, student Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Następnie Artur, dziennikarz i poeta. Platforma blogowa, na której mieściły się nasze blogi (mój i Artura) także już nie istnieje, ale – o dziwo – ktoś zarchiwizował cały blog Artura i jest nadal dostępny.
W miniony piątek opuścił nas Jacek, znany bardziej jako Azrael Kubacki. Dzisiaj usunąłem sobie z telefonu jego numer. Numer, pod który nigdy nie zadzwoniłem. Dzwońcie do ludzi, których kochacie. Gdy naprawdę zapragniecie wykonać ten telefon, może już nikt nie odebrać.

Warto sobie dzisiaj przeczytać, co pisał Jacek na swoim blogu i na kilku portalach internetowych (odwiedźcie także kanał Jacka na YouTubie) bezpośrednio po katastrofie smoleńskiej, w kwietniu 2010 roku. Przewidział wtedy wiele rzeczy, które naprawdę nie powinny się były zdarzyć, a jednak się zdarzyły.

Stan wojenny

Patrzę na hocki – klocki, z których zamki na piasku za środki publiczne próbuje budować Antoni Macierewicz, i zastanawiam się, ile jeszcze naszych wspólnych pieniędzy jedynie słuszna partia wyda na promowanie pseudonauki i jawnej propagandy, nim wszystkim to się znudzi. W ostatnich tygodniach, od aneksji Krymu przez Rosję, z niedowierzaniem słucham, jak odżywają stare, wyciągnięte z szafy trupy, i jak sprawa Ukrainy wschodniej zaczyna być przez poważnych polityków łączona ze sprawą katastrofy smoleńskiej. Jedni straszą dzieci dłuższymi wakacjami, odwołując się dość jednoznacznie do września 1939, inni wiążą śmierć prezydenta Kaczyńskiego z planowanym już wówczas przez Rosję zagarnięciem Krymu, a jeszcze inni domyślają się, że rozbiór Ukrainy został zaplanowany przez Tuska i Putina podczas spaceru po sopockim molo.
Profesjonalizm takich wypowiedzi parlamentarzystów, rządu i mediów, jest porównywalny z tym widocznym na gazetce szkolnej w jednej z rzeszowskich szkół średnich. Można tam przeczytać, że w 1981 roku „powstał” stan wojenny. Tyle, że skutki błędnie sformułowanego równoważnika zdania w szkolnej gazetce są niewspółmiernie mniej groźne, niż potencjalne efekty działania nieobliczalnych polityków, którym marzy się, żeby wojna, jeśli będzie, była prawdziwa.

P.S. Tak, tak, w 1945 odbyły się „konfederacje” w Jałcie i w Poczdamie.

Sylwester filozofów

W lasku przy pętli autobusowej na moim osiedlu funkcjonuje nadal coś na kształt Akademii Platona. Panowie, popijając trunki w małych buteleczkach, zakupione w małym markecie po drugiej stronie ulicy, oddają się uczonym dyskusjom. Pamiętam, że – przechodząc kiedyś nieopodal z psem – byłem pod wrażeniem ich dyskusji o przyczynach katastrofy smoleńskiej i wydawało mi się, że są specjalistami wysokiej klasy, w żadnym stopniu nie ustępującymi poziomem wiedzy członkom niektórych komisji parlamentarnych zajmujących się tą sprawą, pokazywanych i komentowanych nieustannie w ogólnopolskich mediach. Wystarczy też sięgnąć do dzieł Platona, Arystotelesa czy Sokratesa, by ponad wszelką wątpliwość stwierdzić, że znajomość fizyki, chemii i geografii u tych współczesnych filozofów jest nieporównanie lepsza.
Dzisiaj, widząc na każdym osiedlowym trawniku pogorzelisko po nocnym festiwalu sztucznych ogni, tony potłuczonych butelek i innych, bliżej niezidentyfikowanych śmieci, byłem pod wrażeniem widząc, że filozofowie z lasku na moim osiedlu są nie tylko osobami uczonymi, ale i kulturalnymi. Ich akademia w Nowy Rok rano okazała się istną oazą czystości i porządku, a pozostałości po sylwestrowej sesji starannie pozbierano i zawieszono w worku na drzewie.

Mózg w rozkładzie

Znam lekarza, skądinąd bardzo sympatycznego, starszego pana, którego darzę olbrzymim szacunkiem, a który – mimo wielu lat praktyki i setek albo i tysięcy przeprowadzonych operacji – stracił przytomność podczas ekshumacji zwłok swojej żony. Albo jest strasznym mięczakiem, albo od przedwczoraj przybyło nam w kraju, zwłaszcza w szeregach zwolenników teorii spiskowych i wśród posłów jedynej słusznej partii, niesamowitych twardzieli. Nie wiedzieć czemu, grupy ludzi szturmują w godzinach wczesno porannych cmentarze, zamknięte celem przeprowadzenia ekshumacji, choć od pochówku minął okres czasu dziesięciokrotnie krótszy niż ten uznawany przez instytucje państwowe i inspektorat sanitarno – epidemiologiczny za bezpieczny.
Skąd bohaterstwo tych pragnących być świadkami ekshumacji patriotów i strażników praworządności? Podobno nie ufają prokuraturze, Sanepidowi i innym instytucjom sprawującym nadzór nad całą procedurą. Słyszałem, że domagają się udziału niezależnych patomorfologów w badaniu ludzkich szczątków. Ich demonstracje antysystemowe – chociaż nie do końca rozumiem, w jaki sposób – są rzekomo wyrazem wsparcia dla pogrążonych w bólu i rozterce rodzin ekshumowanych. Bardziej umiarkowani twierdzą, że ekshumacja to coś w rodzaju drugiego pogrzebu i chcą być przy niej obecni z szacunku dla osoby ekshumowanej.
Jestem gorącym zwolennikiem kremacji i mam głęboką nadzieję, że moje szczątki zostaną po śmierci jak najszybciej spopielone. Obawiam się, że pewnych rzeczy, jakie dzieją się wokół osób zmarłych, mój rozkładający się mózg mógłby zwyczajnie nie ogarnąć.

Tupolew na złom

Należę do osób, które z wyjątkowym uznaniem przyjmują fakt, że władze Warszawy w nocy doprowadziły do porządku Krakowskie Przedmieście po wczorajszej manifestacji. Wprawdzie rzadko mi się zdarza spacerować przed Pałacem Prezydenckim, ale – jako że jednak tam bywam – za posprzątanie porzuconych tam zniczy i innych oznak pamięci jestem właściwie wdzięczny. Krzyże niech stoją w kościołach, znicze niech płoną na cmentarzach, a deptaki niech służą do spacerowania.
Mamy wolność słowa i demonstracji, więc każdy ma prawo manifestować, co mu się żywnie podoba i gdzie tylko zapragnie, chociaż niektóre wczorajsze wystąpienia uczestników pochodu balansowały chyba na granicy, jeśli nie prawa, to na pewno dobrego smaku. Widziałem tylko migawki, ale tłum skandujący „Jedna Polska katolicka” i obrzucający inwektywami operatorów telewizji innych niż ich ulubiona, jakoś nie przypadł mi do gustu. Swoją drogą, nazywanie dwudziestoparoletnich pracowników rozmaitych stacji „czerwonymi kurwami” było dla mnie niepojęte. Podobnie jak śpiewanie „Sto lat” i radosne wiwatowanie na cześć „Antoniego” i „Jarosława” podczas marszu żałobnego, mającego uczcić pamięć dziewięćdziesięciu sześciu ofiar w drugą rocznicę katastrofy lotniczej, w której zginęli.
Ale skoro jest wolność, niech sobie demonstrują. A służby porządkowe niech po ich demonstracji posprzątają. Od tego są.
Z jednym się zgadzam z demonstrantami. Wrak samolotu, który rozbił się dwa lata temu pod Smoleńskiem, nie powinien być przetrzymywany przez Rosjan pod jakimś prowizorycznym zadaszeniem. Należy go, moim zdaniem, jak najszybciej pociąć i zezłomować, z pożytkiem dla środowiska naturalnego.

Lot nad kukułczym gniazdem (z pochodniami)

Podczas spaceru po aspirynę na stację benzynową zaintrygował mnie powieszony w przejściu podziemnym plakat. Czy da się zorganizować w Bazylice Jasnogórskiej koncert bez wiedzy władz klasztoru? Czy da się odprawić mszę inicjującą wyjście z pochodniami na miasto w Kaplicy Cudownego Obrazu bez oficjalnego zamówienia takiej intencji w furcie? I czy można sobie dowolnie nazwać jakieś miejsce w Częstochowie wymyśloną przez siebie nazwą, nie konsultując tego z nikim i nie przeprowadzając stosownej procedury w Radzie Miasta?
Jeśli nie można, to odetchnę z ulgą, a stopień opętania zwolenników teorii spiskowych wydaje się usprawiedliwiać wszystko, co wypisują na swoich ulotkach i ogłoszeniach, natomiast ich dywagacje i insynuacje mogłyby się stać przedmiotem rozważań nie tyle prokuratury, co psychiatrów. Mam nadzieję, że – jeśli nawet w bazylice odbędzie się jakiś koncert związany z drugą rocznicą katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem – nie przyświeca mu idea ta sama, co organizatorom marszu. Jeśli nawet ktoś zamówił mszę w kaplicy w związku z tą rocznicą, to podczas tej mszy nie będzie się szerzyć nienawiści, nieufności i teorii spiskowych.
Jeśli by z kolei Ojcowie Paulini oficjalnie błogosławili takim wątpliwym moralnie imprezom, to trzeba by się poważnie zastanowić nad celowością chodzenia na pielgrzymki na Jasną Górę i jeżdżenia tam na wycieczki szkolne.

Nie zohydzić historii

Informację z „Gazety Wyborczej” o Grobie Pańskim na Jasnej Górze przyjąłem z takim niedowierzaniem, że nie wytrzymałem i przeszedłem się sam zobaczyć, czy to prawda, czy paskudna insynuacja złowrogiej, antypolskiej gazety, która rzuca oszczerstwa pod adresem kościoła. Galeria zdjęć wyglądała wprawdzie dość wiarygodnie, ale nie chciało mi się jakoś wierzyć, że w jednym z największych katolickich sanktuariów w Polsce urządzono sobie szopkę z symbolicznej dekoracji wielkopiątkowej i poświęcono tę dekorację pamięci katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem w ubiegłym roku, w której to zginął polski prezydent z małżonką i blisko setka innych osób, podążających na uroczystości rocznicowe do Katynia. Wydawało mi się niemożliwe, że ktoś celowo rozstawił w kaplicy cudownego obrazu dziewięćdziesiąt sześć drewnianych krzyży, a przykryte ciało Jezusa umieścił na instalacji składającej się z wielometrowej wstęgi polskiej flagi oraz czarnej folii, mającej się kojarzyć z tą, na której układano nosze z ciałami ofiar katastrofy smoleńskiej. Wśród innych elementów umieszczono też brzozy, o które zawadził prezydencki samolot, a także świece mające przypominać żałobę Polaków na Krakowskim Przedmieściu.
Na Jasnej Górze na własne oczy, ale z równym niedowierzaniem, patrzyłem na niezrozumiałe dla mnie pomieszanie religii z polityką. O ile miałem jeszcze jakąś nadzieję, że smoleńska interpretacja „Gazety” to pomyłka, moje wątpliwości rozwiały billboardy zawieszone na dziedzińcu przed kaplicą, na których umieszczono podpisane zdjęcia wszystkich ofiar wypadku sprzed ponad roku.

Zastanawiam się, na ile ta instalacja szanuje pamięć osób, które zginęły w katastrofie, a były ateistami, feministkami, kontestowały katolicki światopogląd. Czy ustawianie im krzyży przysłaniających ołtarz z cudownym obrazem nie jest przywłaszczaniem sobie ich śmierci do własnych celów? Zastanawiam się, jak należy właściwie rozumieć ułożenie ciała Chrystusa na biało-czerwonej fladze.
To, że kościół katolicki w Polsce zdaje się coraz bardziej kościołem jednej opcji politycznej, w sumie niewiele mnie obchodzi. To, że zamyka się na ludzi, którzy szukają w nim bardziej intelektualnej refleksji nad pierwotnymi i uniwersalnymi znakami chrześcijaństwa, to też nie mój problem. Czuję się jednak odpowiedzialny za coś innego: co zrobić, by pamięć o tym tragicznym wydarzeniu przetrwała i nie została zawłaszczona przez radykalne skrzydło narodowo – katolickie? Jak sprawić, by przyszłe pokolenia wiedziały, że w prezydenckim samolocie zginęli ludzie wszystkich opcji politycznych i światopoglądowych, którzy umieli się jakoś dogadać i wsiąść na pokład jednego samolotu, i dla których kłócenie się bez końca o pierdoły, jakiego jesteśmy obecnie świadkami, byłoby nie do pomyślenia? Czy ci ludzie uwierzyliby, że w ich imieniu ktoś będzie odprawiał żenujące harce wokół krzyża albo licytował się o ilość i lokalizację pomników? Czy uwierzyliby, że ktoś im poświęci dekorację Grobu Pańskiego na Jasnej Górze?
Mnie Smoleńsk zupełnie już obrzydł i nie mogę o nim słuchać ani czytać. Nie tylko mnie, bo blokująca smoleńskie treści wtyczka do przeglądarek internetowych bije rekordy popularności. Będzie szkoda, jeśli ta nieprzerwana histeria i żałoba sprawi, że katastrofa smoleńska zostanie przez kogoś zawłaszczona i jej obraz w świadomości przyszłych historyków ulegnie zafałszowaniu. Pamiętajmy, że to byli normalni ludzie, i że wielkość tej tragedii polegała także na różnorodności ofiar. Niektórzy w sekundzie śmierci być może odmawiali różaniec, niektórzy – co akurat wiemy na pewno – krzyczeli „K…wa!”, ale nikt z nich nie chciałby chyba być przedmiotem nieskończonych targów politycznych.