Prorok

Od jakiegoś czasu, ilekroć poszedłem do pobliskiego sklepu, ze stoickim spokojem zapewniałem kibicującego przed telewizorem właściciela, Pana Dzidka, że siatkarze wygrają.
Wczoraj kręcił nosem, że tym razem mi się nie sprawdzi, już przy meczu z Rosjanami był bardzo sceptyczny.
A tu proszę, Polacy zostali mistrzami świata. A ja wyszedłem na proroka. Przynajmniej przed Dzidkiem.
Muszę się jakoś uzbroić w optymizm i spokój we wszystkich sprawach, nie tylko w siatkówce, w której do ekspertów przecież nie należę. Skoro proroctwa siatkarskie tak mi się udały, to może w innych kwestiach też czeka mnie błogie uczucie szczęśliwości i świetlana przyszłość…

Podaj łapę

Kiedyś byłem na jakimś szkolnym meczu siatkówki. Siedziałem razem z kolegą nauczycielem na końcu całego rzędu kibicujących uczniów. W pewnym momencie przyszła do nas się dosiąść grupa świeżych kibiców w postaci kilku kolejnych uczniów. Chłopcy, przeciskając się między rzędami, witali się po kolei z wszystkimi swoimi kolegami, by wreszcie w końcu wylądować z ręką wyciągniętą do mnie, pewnie bez większego zastanowienia się i raczej z rozpędu. Wymieniłem z każdym z nich krótki uścisk dłoni i nie byłoby w tym chyba nic szczególnego, gdyby nie to, że każdy z nich wyciągał następnie rękę do mojego kolegi nauczyciela, tymczasem jego reakcja z przyczyn zupełnie dla mnie niezrozumiałych była całkowicie odmienna od mojej.
Kolega nie podał ręki żadnemu z tych chłopców, za to każdemu z nich powiedział jakimś dziwnym, zawierającym nutkę pretensji tonem, „Dzień dobry”.
W ten sposób z raczej oklepanego i ogólnie przyjętego gestu, do którego w zasadzie żaden z nas nie przywiązywał większej wagi, kolega zrobił coś ważnego, wymagającego rozwagi, a co najzabawniejsze, kontrowersyjnego. Reakcja chłopców, których dłonie trafiły w próżnię, była mieszanką konsternacji i rozbawienia.
Zastanawiałem się potem trochę nad tym, który z nas popełnił błąd. Ja – bo spoufaliłem się z grupą uczniów podając im dłoń i nie podkreślając przez to dystansu, jaki dzieli mnie od nich i od ich kolegów, a moich uczniów, siedzących ze mną na ławce? A może Andrzej – wyolbrzymiając ten gest i jego znaczenie?
Niektórzy z moich uczniów w technikum – i nie ma tu znaczenia ich średnia ocen – mają w zwyczaju witać się ze mną podaniem dłoni. Szczególnie dotyczy to przypadku, gdy zbierają się w pracowni przed pierwszą lekcją. Ja coś tam sobie szykuję, odpalam sprzęt, a oni się schodzą jeden po drugim i witają ze sobą, a część z nich także ze mną. Nie wiem, może niektórzy z nich robią to w przekonaniu, że to mi się podoba i żeby mi się podlizać. Ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że raczej robią to właśnie tak bezrefleksyjnie i z rozpędu. Witają się z całą grupą kolegów, to i ze mną. W sumie może i głupio by było mnie ominąć.
Ja prawdę mówiąc nie zwracam specjalnie uwagi na to, który z nich jak się ze mną wita. Gdybym miał teraz wymienić tych, którzy mi podają rękę, albo tych, którzy mi nie podają ręki, nie umiałbym. Nie pamiętam. Bywa, że to podawanie ręki mi przeszkadza trochę, bo na przykład akurat coś uzupełniam w dzienniku albo poprawiam jakieś prace pisemne, a tu ktoś do mnie wyciąga rękę i muszę sobie przerwać. Ale nigdy by mi chyba nie przyszło do głowy, że odmawiając komuś podania mu ręki mogę sobie podreperować swój wizerunek czy podkreślić swój autorytet.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed ośmiu lat.