Język władzy

W marcu 1954 Józef Cyrankiewicz groził temu, kto ośmieli się podnieść rękę na władzę ludową, odrąbaniem jej. Gdy słucham wypowiedzi obecnej władzy i parlamentarzystów, nie jestem pewien, czyj język cechuje większa doza barbarzyństwa. Gdy bowiem zobaczyłem na własne oczy, że poseł Paweł Kukiz publicznie zwraca się do mnie i wielu moich znajomych słowami „Jak ja was kurwy nienawidzę” (cytat dosłowny), trudno mi było uwierzyć, że tak się naprawdę stało.
Do obelg ze strony Jarosława Kaczyńskiego niejako już przywykłem. Że jestem Polakiem najgorszego sortu, komunistą i złodziejem, współpracownikiem gestapo, że mordowałem (ja i moi rodzice) Polaków, nic z ust Pana Prezesa już mnie chyba nie zaskoczy. Co więcej, jego maniera obrażania wszystkich na wszelkie możliwe sposoby przez wielu traktowana jest już z przymrużeniem oka, o czym świadczy chyba dobitnie chociażby stale rosnąca na Allegro liczba aukcji z gadżetami „najgorszego sortu” – koszulki, kubki, magnesy na lodówkę, naszyjniki, przypinki…
Poziom dyskusji publicznej jest żenujący i nie pozostaje to bez wpływu na język i środki wyrazu, jakimi posługują się przeciętni Polacy. Nie podobały mi się na jednej z sobotnich demonstracji antyrządowych dzieci z transparentem przedstawiającym strzelbę wycelowaną w kaczkę, ale prawdziwy martwy lis obnoszony przez uczestników demonstracji prorządowej w ubiegłą niedzielę był w co najmniej równym stopniu szokujący.
Na szczęście Polacy oglądają jeszcze mecze siatkówki i piłki nożnej, chodzą na spacery, do teatru i do kina (nie tylko na premierę kolejnej części „Gwiezdnych Wojen”). Gdyby oglądali wyłącznie przekazy z Sejmu, Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i Pałacu Prezydenckiego, przy niejednym wigilijnym stole mogliby sobie wzajemnie poodrąbywać ręce albo głowy…
„Jak zostanę politykiem, to naplujcie mi w ryj i mówcie do mnie szmato”. Tak powiedział niegdyś Paweł Kukiz, w niewybrednych słowach. Jeśli ktoś z czytelników spotka go w najbliższym czasie, proszę go ode mnie… pogłaskać po głowie. Spokojnych Świąt i normalnego Nowego Roku.

Podróże w czasie

Pycha i arogancja obecnego obozu władzy sprawia, że Prawi i Sprawiedliwi oskarżani są przez coraz większą liczbę krytykantów o zawłaszczanie państwa. Przejęli już służby specjalne, sparaliżowali Trybunał Konstytucyjny, odgrażają się mediom publicznym, wkrótce będą robić przemeblowanie w twojej szkole, zakładzie pracy i sypialni. Tymczasem w rzeczywistości Prawi i Sprawiedliwi – moim skromnym zdaniem – dostaną wkrótce Nagrodę Nobla i to z fizyki, a ich buta i lekceważenie przeciwników mają naprawdę logiczne uzasadnienie.
Otóż kroki podjęte przez rządzących w ostatnich dniach i tygodniach pokazują wyraźnie, że odkryli oni mechanizm podróżowania w czasie, ale – z jakichś powodów – jeszcze tego nie ogłaszają. To jedyne wytłumaczenie, jakie przychodzi mi do głowy, dlaczego prezydent i większość parlamentarna zdają się zupełnie ignorować procedury prawne, zwyczajowe i logikę legislacyjną.
Najpierw prezydent ułaskawił pewnego miłego pana, który nie został jeszcze skazany. Wprawił tym w konsternację najtęższe głowy mieszkające w królestwie Temidy, bo jak można skorzystać z prawa łaski i darować karę komuś, kto nie został jeszcze prawomocnie skazany i w związku z tym, zgodnie z zasadą domniemania niewinności, powinien być postrzegany jako osoba niewinna. Poza tym, jak sąd ma procedować dalej i orzekać o winie kogoś, kto już z wyprzedzeniem został ułaskawiony? Albo co ma robić z wnioskiem osoby pokrzywdzonej w tej samej sprawie, zignorować go? Jak może głowa państwa „wyręczać” sądy, jakby nie była świadoma ich niezależności?
Minister Obrony Narodowej zapowiada, że kompetentni i uczciwi fachowcy ponownie zbadają sprawę tragedii smoleńskiej i że nowa komisja dojdzie do wniosków rzetelniejszych niż komisje, które dotąd zajmowały się sprawą. Jednocześnie minister ogłosił już właściwie wynik pracy tej komisji, bo składając kondolencje Francuzom powiedział, że Polacy rozumieją świetnie, jak to jest być ofiarą zamachów terrorystycznych, ponieważ nasz obóz władzy padł ofiarą takich zamachów stosunkowo niedawno.
Sejm Rzeczpospolitej, głosami większości parlamentarnej, podjął uchwałę o tym, że decyzja podjęta przez sejm poprzedniej kadencji była nieważna, a tym samym, że wszystko to, co wskutek tej decyzji nastąpiło, w ogóle się nie stało. Znowu autorytety w kwestii prawa i legislacji wyrywają sobie włosy ze swoich tęgich głów, a przecież jest bardzo proste wytłumaczenie.
Prawi i Sprawiedliwi posiedli moc podróżowania w czasie. Prezydent wiedział, jak się skończy sprawa tego miłego pana, więc – by nie marnować czasu – zrobił od razu to, co inny, nie potrafiący podróżować w czasie prezydent, zrobiłby (być może) dopiero po wielu, wielu miesiącach (a może latach?) żmudnego obradowania kolejnych instancji. Zignorował niezawisłość sądów i trójpodział władzy? Co z tego, może po prostu wie, że rzeczywistość wkrótce się zmieni i sądy nie będą już niezawisłe?
Minister Obrony Narodowej wie, do jakich wniosków dojdzie kolejna komisja, która dopiero jest powoływana.
Parlamentarzyści w maszynach czasu cofną się wkrótce do przeszłości i naprawią wszystko to, co kiedyś zostało zepsute. Udaremnią ogłoszenie Manifestu Lipcowego i przyjście ustroju socjalistycznego do Polski, zapobiegną bombardowaniu Wielunia i Westerplatte i powstrzymają wybuch II wojny światowej, a może nawet udadzą się do osiemnastego wieku i anulują rozbiory Polski.
Opozycja i coraz szersze kręgi użytkowników mediów społecznościowych straszą, że partia rządząca dokonuje zamachu na państwo, prawo, sprawiedliwość i telewizję publiczną. Dziennikarze dziwią się ministrom prawego i sprawiedliwego rządu, że w arogancki sposób odmawiają udzielania wywiadów i komentowania. Jeden z nich powiedział dzisiaj w nocy do kamer dosłownie, że nie musi się tłumaczyć mediom ze swoich decyzji.
Oburzamy się, jak to możliwe, by rządzący zachowali się tak impertynencko. A oni po prostu dostali narzędzie, o którym pokolenia pisarzy science-fiction marzą od wielu dekad. Korzystając z tego narzędzia, są od nas wszystkich, nie potrafiących podróżować w czasie, o wiele mądrzejsi. Wiedzą, jaka będzie przyszłość, potrafią zmieniać przeszłość, a tym samym i teraźniejszość. Jakie znaczenie ma wobec takiej wiedzy teraźniejszość chwilowa, którą za moment może zastąpić jakaś jej alternatywna wersja?
Ktokolwiek widział jakiś film o podróżach w czasie albo czytał jakąś książkę na ten temat, wie jedno. Manipulowanie rzeczywistością i próby zmieniania czegoś, co się już stało, mogą za sobą pociągnąć konsekwencje zupełnie nieprzewidywalne. I tego naprawdę się boję… Gdy wzdłuż Wisły u podnóża Wawelu będą biegać dinozaury, które nie wyginęły, może być nieciekawie.

Obrońcy nas pogrążą

Stojąc w zadumie nad kwiatami i zniczami przed Konsulatem Generalnym Republiki Francuskiej w Krakowie nie sposób oprzeć się uczuciu smutku. Smutku spowodowanego nie tylko śmiercią tylu niewinnych, przypadkowych ofiar w zamachach terrorystycznych w Paryżu w piątek, ale – może nawet bardziej – smutku wynikającego z poczucia bezradności wobec nierozumnych reakcji, nienawiści i ksenofobii, które – teraz już ze zwielokrotnioną siłą – dają o sobie znać. A to dopiero początek.
Broniąc rzekomo naszej kultury i cywilizacji przed islamizacją i terroryzmem, kolejni – mający mniej lub bardziej szczere intencje – maluczcy i możni tego świata, zgodnym chórem prawią coraz większe głupoty.
Oto na ulicach Limanowej, na domach tamtejszych Romów, pojawiły się nacjonalistyczne symbole i wyartykułowane dosłownie groźby zapowiadające ich zagładę. Internauci na portalach społecznościowych i forach internetowych wychwalają wygonienie ich z Polski do kraju, w którym obowiązuje ich religia i ich zwyczaje. W innych, nie zawsze odległych zakątkach internetu, Polacy wiwatują na cześć oprawców, którzy skatowali pochodzącego z Syrii lekarza pracującego w Poznaniu. Zachęcają do tego, by inni poszli ich śladami i pozbyli się obcych. Wydaje się, że zanim jeszcze mroczna przepowiednia Leszka Balcerowicza zdążyła się na dobre rozejść po sieci, już się sprawdziła. Tragedia w Paryżu – dzieło terrorystów, jest w Polsce wykorzystywana przeciw uchodźcom – ofiarom terroryzmu. Ba, jest wykorzystywana przeciwko wszelkim obcym, także tym, którzy są w Polsce od dawna i zapuścili korzenie głęboko w polską ziemię.
Złudna wiara w to, że wszystkiemu winni są mityczni obcy, na których wystarczy zrzucić winę, niczym na Żydów, którzy mieli podpalić gmach Reichstagu, jest psychologicznie chwytliwa, uspokajająca i ma moc jednoczenia wokół wspólnego celu. Niestety, nie jest lekiem na całe zło, a może nawet przysłania rzeczywiste problemy skupiając się na jednym, wyrwanym z kontekstu aspekcie. Jakże łatwo jest w takiej sytuacji rzucać hasłami o zamknięciu granic, o likwidacji strefy Schengen, o odwołaniu mistrzostw świata w piłce nożnej w 2016 roku albo o deptaniu innych wartości, o które z trudem walczyliśmy od dziesiątków lat, które niełatwo było nakreślić, a co dopiero wcielić w życie, i z których powinniśmy być dumni. Te łatwe, proste i w gruncie rzeczy idiotyczne slogany rzucane są bez chwili refleksji nad tym, że tak naprawdę rezygnując z naszych osiągnięć i naszego sposobu życia ustępujemy terrorystom i dajemy im sobie narzucić ich wizję świata.
Zazwyczaj rezolutny, co przyznaję mimo fundamentalnej między nami różnicy poglądów w wielu sprawach, Krzysztof Bosak apeluje, by Francja, otrząsnąwszy się z żałoby, porzuciła sztandarową laickość i sięgnęła do polskich wzorców kopiując od nas Artykuł 196 Kodeksu Karnego. Jak wprowadzenie artykułu o obrazie uczuć religijnych, o którym wielokrotnie pisałem i który uważam za hańbę polskiego prawodawstwa, miałoby poprawić sytuację we Francji, nie pojmuję. To przecież w zasadzie pierwszy krok do wprowadzenia kalifatu. O to chyba walczą terroryści, czyżby działacz polskiego ruchu narodowego utożsamiał się z ich postulatami?

Rekordowe bzdury

Z większością najczęściej powtarzanych bzdur na temat uchodźców z Syrii świetnie sobie poradził mój znajomy z Twittera w swoim bardzo profesjonalnym wpisie internetowym. Lepiej od niego na pewno tego nie zrobię i nawet nie próbuję.
Ale po prostu muszę się podzielić brednią, przez którą ćwiczę mięśnie brzucha od kilku dni, a która to brednia padła na antenie jednej z ogólnopolskich telewizji. Otóż, jak się tam dowiedziałem, uchodźcy z Syrii nie przyjadą do Polski nie dlatego, że to nie jest ich kraj docelowy i że nie po drodze im przez Polskę do Niemiec czy Szwecji (naprawdę?). Nie przyjadą dlatego, że granica Polski jest naturalną barierą geograficzną trudną do pokonania. Trzeba przejść przez wysokie, niebezpieczne góry, co całkowicie przerasta możliwości uchodźców.
Tak, taki dwudziestoparoletni Syryjczyk, który właśnie się pobił na granicy węgierskiej z policją, a wcześniej przepłynął na pontonie przez Morze Śródziemne, na pewno nie da rady przejść przez te polskie łańcuchy górskie, przez przełęcze pomiędzy nimi, a jak zobaczy Bieszczady, Beskidy czy Sudety, to się po prostu ze strachu posika w majtki.
Z litości dla dziennikarki nie podam jej imienia i nazwiska ani stacji, dla której pracuje.

9 lat, czyli amnezja

Dziewięć lat temu większość moich znajomych nagle wyjechała z Polski. Część wyjechała już wcześniej, część wyjeżdżała przez kolejne kilka lat. Ale dziewięć lat temu był to problem na tyle poważny, że często pisałem o tym na blogu, a i sam zastanawiałem się nad wyjazdem. W jednym z wpisów pojawiła się taka – niezwykle wymowna – grafika.

Po upadku rządu (swoją drogą mało kto pamięta, ale posłowie PiS mieli wtedy obowiązek głosować za obaleniem własnego rządu i głosowali za uchwałą o iście kuriozalnej treści), część moich znajomych wróciła, część została. Znam ludzi, którzy mówią, że po ponownym dojściu do władzy tej partii, wyjadą ponownie. Ale nie o tym chciałem napisać.
Chciałem napisać, że było mi bardzo miło, zwłaszcza w kontekście ostatniego wpisu, gdy w internecie zacząłem przypadkowo spotykać banery takie, jak poniższe.

Z tego co rozumiem, w sobotę 12 września tego roku spotykamy się w co najmniej kilku miejscach naszego kraju, by pokazać, że nie wszyscy jesteśmy zwolennikami Hitlera i Himmlera. W Warszawie, Krakowie i Poznaniu na pewno.

Głosujmy nie głosując

Nie idę na referendum. Włodzimierz Cimoszewicz, podobnie jak ja, ma ambitne plany na weekend. Ma zamiar cieszyć się tym, że przyroda, korzystając z długo oczekiwanych opadów, odżywa. Tego samego życzę wszystkim moim czytelnikom (co wolno mi jeszcze robić przez niecałe dwie godziny, bo później będzie cisza wyborcza).
Nie róbcie niczego, zwłaszcza w niedzielę, co wymaga okazania dowodu osobistego lub innego dokumentu ze zdjęciem i z numerem PESEL. Szkoda czasu. Szkoda nerwów. Świat jest zbyt piękny, życie jest zbyt ciekawe, szkoda marnować wszystko na jakieś demagogiczne brednie.
Włodzimierzowi Cimoszewiczowi i pozostałym 53 senatorom, którzy postanowili dzisiaj, że 25 października nie będzie kolejnej szopki, serdecznie dziękuję. Mam do tego prawo, bo to na między innymi mój podpis powołują się ci propagandziści, którzy – wydaje się chyba nie tylko mnie – najbardziej ucieszyli się dzisiaj z decyzji Senatu. Od razu uderzyli w jakieś niewyobrażalnie nadęte tuby swojej propagandy, waląc w monumentalne cymbały iście pneumatycznymi młotami. Pewnego pięknego dnia odeślemy tych wszystkich wymachujących pięściami kosmitów w kosmos.
Miłej niedzieli wszystkim. Z dala od wszelkich lokali wyborczych. Dajmy odpocząć także tym ludziom, którzy będą w nich w niedzielę pracować.

Ustępujmy pierwszeństwa

Dziś Krzysztof Bosak zrezygnował ze startu w wyborach parlamentarnych z pierwszego miejsca na jednej z list Pawła Kukiza. Chociaż to w gruncie rzeczy nie moja sprawa i trochę nie moja bajka, życzę Krzysztofowi, by ewoluował, rozwijał się, i by odegrał jeszcze ważną rolę na polskiej scenie politycznej.
Czy widzieliście zdjęcie Krzysztofa Bosaka z kwiatem ze zdemontowanej tęczy na placu Zbawiciela (podobno w pierwszej chwili włożył go we włosy), podarowanym przez autorkę instalacji, Julitę Wójcik? Powiem szczerze, że Krzysztofa Bosaka – mimo oczywistej różnicy poglądów – darzę pewną sympatią i szacunkiem. Wolę Bosaka, który umie się spotkać w jednym studiu telewizyjnym i dyskutować z Krystianem Legierskim, albo który wzywa narodowców do działania w granicach prawa, niż większą część polskich polityków, którzy tak naprawdę nie mają zdania ani poglądów w żadnej sprawie, dopóki nie sprawdzą sondaży opinii publicznej, albo fanatyków z lewa i prawa, którzy nie potrafią rozmawiać z nikim, a każdego, kto dystansuje się – choćby lekko – od ich poglądów, najchętniej by po prostu wyeliminowali.
Spacerując po Londynie i widząc znaki drogowe, które – w chyba uzasadnionym przekonaniu, że mieszkańcy wysp potrafią czytać dużo lepiej od Polaków – bardzo często są podpisane, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że znak „ustąp pierwszeństwa” ma jakieś magiczne znaczenie. Uczeni od dziecka, że należy ustępować miejsca starszym w tramwaju czy autobusie, mamy pewien problem ze zrozumieniem czegoś, co dla mnie od lat jest oczywiste i naturalne, i co od początku stanowiło swoiste motto tego blogu. Miejsca – nie w tramwaju, ale w społeczeństwie, w życiu, w kulturze – należy ustępować młodszym. Przychodzą po nas i to oni od nas przejmują świat. Są od nas mądrzejsi w wielu dziedzinach, które dla nas były zupełnie nieosiągalne lub abstrakcyjne i to oni będą znajdować rozwiązanie problemów, których my już nawet nie będziemy mogli pojąć.
Mam bliskich młodszych od siebie, z których poglądami społecznymi czy politycznymi nie zawsze się zgadzam, ale staram się je szanować i myślę, że oni szanują też moje. Czas płynie i jestem już na tyle stary, że mam świadomość, że i ci o pokolenie młodsi ode mnie ludzie też kiedyś będą musieli ustąpić miejsca swoim sukcesorom. Ustępujmy pierwszeństwa tym, którzy zajadą dalej od nas. Przyszłość świata należy do tych, którzy dalej w tę przyszłość sięgną i bardziej to jest świat tych, którzy będą na naszych pogrzebach, niż nasz.
Krzysztofie, powodzenia!

Reakcja

Oto reakcja Polaków na Facebooku na wieść o tym, że siedemdziesięciu jeden ludzi udusiło się w ciężarówce, uciekając przed wojną rozpętaną między innymi przez nas na północy Afryki i na Bliskim Wschodzie. Przeczytane na zaprzyjaźnionym blogu i na Twitterze.
Pora się chyba wypisać z tego narodu jakoś oficjalnie… Obywatele narodów, które dźwigają prawdziwie wielki ciężar przyjmowania tych uchodźców, a które swego czasu przyjęły (i do dzisiaj przyjmują) także miliony Polaków, wypowiadają się o losie tych biednych ludzi z dużo większą empatią. Przynajmniej ci, z którymi ja rozmawiałem albo których miałem okazję słyszeć w radiu czy telewizji.

Chore referenda

Panowie prezydenci, były i obecny, potraktowali nas jak idiotów i wymyślili sobie – w ramach kampanii wyborczej – referenda. Zapomnieli, że w myśl polskiej konstytucji, referendum ogólnokrajowe ogłasza się w sprawach fundamentalnej wagi ustrojowej. Od tego, czy zrobić chodnik, oczyszczalnię ścieków albo olimpiadę zimową w Krakowie, są referenda lokalne. Dlatego ani w jednym, ani w drugim referendum (o ile do tej parodii demokracji dojdzie do skutku) nie mam zamiaru brać udziału. Mam też nadzieję, że Senat RP przynajmniej w przypadku tego drugiego referendum zachowa zdrowy rozsądek i zahamuje chore ambicje Prezydenta.
Bronisław Komorowski zachował pozory przyzwoitości. Dwa z zadanych przez niego pytań mają charakter faktycznie ustrojowy i mają jako taki sens. Pytanie o jednomandatowe okręgi wyborcze, których gorącym przeciwnikiem jestem z oczywistych względów (to marnowanie 70% głosów wyborców), było jedynym postulatem programowym Pawła Kukiza, kandydata na urząd Prezydenta RP, który zgromadził jedną piątą głosów wyborców i zajął trzecie miejsce w wyścigu o urząd Głowy Państwa. Fakt, że Platforma Obywatelska od lat postuluje to samo i udało jej się to zrealizować na poziomie wyborów samorządowych i wyborów do izby wyższej – Senatu Rzeczypospolitej – nie odbiera byłemu Prezydentowi prawa do zadania pytania o to w referendum. Jest to poniekąd ukłon w stronę kandydata, który zajął trzecie miejsce w wyborach prezydenckich, a który – poza tym jednym – nie miał i nie ma żadnych postulatów.
Pytanie o finansowanie partii ma już mniejszy sens, bo przecież nie można tego pytania zadawać w oderwaniu od pytania o system wyborczy i sposób liczenia głosów. Natomiast trzecie pytanie zadane przez byłego Prezydenta to już parodia, bo pytamy o coś, co w drodze ustawy zostało w tak zwanym międzyczasie rozstrzygnięte. Równie dobrze można by spytać Polaków o to, czy godłem RP ma być orzeł biały, a flaga ma mieć barwy biało – czerwone. Ba, takie pytania będą o wiele bardziej konstytucyjne.
To, co nam próbuje zafundować Prezydent Andrzej Duda, jest jeszcze gorsze. Nie próbuje on nawet zachować pozorów, że pyta o coś konkretnego i o fundamentalnym dla ustroju Państwa znaczeniu. Po prostu pyta o to, co będzie wygodne dla jedynie słusznej partii w nadchodzącej kampanii wyborczej do Parlamentu Rzeczypospolitej. Mam prawo wyrazić swoje oburzenie, bo między innymi na mój podpis w kółko się powołuje Pan Prezydent i jego ulubiona partnerka dialogu społecznego, pani wiceprezes jedynej słusznej partii, Beata Szydło. Tak, jestem jednym z tych sześciu milionów, którzy – nieświadomi popełnianego grzechu – dmuchnęli w żagle Pana Dudy.
Nie pójdę na referendum. Ani na pierwsze, Pana Komorowskiego, ani na drugie (o ile dojdzie do skutku), Pana Dudy. Jedno i drugie to kpina z demokracji, z konstytucji i z ustroju Państwa. To pierwsze w dwóch trzecich ma jako taki sens, to drugie jest zupełnie bez sensu. Pytanie o lasy państwowe to typowy chwyt Prawa i Sprawiedliwości, by wymyślić jakiś rzekomy problem i zrobić z niego aferę, choć w rzeczywistości problem w ogóle nie istnieje. I co, takie wydumane fikcyjne problemy zasługują na wydatek milionów złotych z budżetu Państwa?
Polska polityka jest na naprawdę żenującym poziomie. Osoby sprawujące poważne stanowiska w Państwie próbują nas pytać o to, czy wszyscy powinni być zdrowi i szczęśliwi, czy pogoda powinna być ładna, albo czy cukier powinien być słodki, a sól słona. Internet jest zresztą pełen memów wyśmiewających ideę referendów podczas tegorocznej kampanii wyborczej. Czy padać ma w lipcu czy w sierpniu? Czy chcesz płacić abonament RTV? Czy jesteś za tym, by każdy otrzymywał pensję minimalną w wysokości 5 tysięcy euro, także jeśli nie pracuje?
Wydaje mi się, że powinniśmy zarządzić referenda w zupełnie innej sprawie. Może po prostu trzeba zlikwidować to państwo i poprosić o włączenie do Rosji (tego się w końcu domaga Prawo i Sprawiedliwość proponując powrót do obowiązku szkolnego od siódmego roku życia) albo do Niemiec (tego się w sumie domaga połowa naszych obywateli, którzy – buntując się przeciw emigrantom z Afryki Północnej – chcą jednocześnie korzyści socjalnych dla siebie porównywalnych z tymi, jakie otrzymują obywatele RFN).
Pan Prezydent Lech Kaczyński był pod koniec swojej przedwcześnie zakończonej kadencji jednym z najgorzej ocenianych prezydentów w historii, chociaż – między innymi dzięki swojej małżonce – umiał się zdystansować od skrajnych poglądów środowiska politycznego, z którego się wywodził. Nie miał wówczas najmniejszych szans na reelekcję, chociaż ambitni twórcy jego legendy i legendy tak zwanej IV RP twierdzą inaczej. Panu Prezydentowi Dudzie życzę, by umiał się wzbić ponad tę monopartyjność, o jakiej sobie marzą Jarosław Kaczyński, Krystyna Pawłowicz czy Antoni Macierewicz. Prezydent, który będzie umiał uszanować obywateli nie będących katolikami ani nacjonalistami, nawet jeśli na niego nie głosowałem, będzie miał mój szacunek. I szacunek wielu innych ludzi.
Póki co, jakoś nie wierzę w to, by Pan Andrzej Duda na mój szacunek miał w przyszłości kiedykolwiek zasłużyć. A jego decyzje w sprawie referendum były niejako gwoździem do trumny nadziei szans na ten szacunek.

Strajk podczas pogrzebu

Próbuję sprawdzić w brytyjskich mediach, jak Angole postrzegają dzisiejszy wielki protest Polaków na Wyspach. Wygląda na to, że nie postrzegają go w ogóle. Trwa transmisja na żywo z żałobnej mszy i pogrzebu wielkiej gwiazdy muzyki pop lat sześćdziesiątych i na świecie chyba nic innego w tym momencie się nie dzieje. Cała planeta zamarła wraz z tą dziewczyną z Liverpoolu. Cilla Black zmarła 2 sierpnia w swoim domu w Hiszpanii. Miłujący Facebooka wyspiarze polskiego pochodzenia wybrali sobie chyba niezbyt szczęśliwy dzień na to, by zwrócić na siebie uwagę. Ba, ci chcący oddać krew za (dla?) braci Angoli zdołali bodaj zebrać dwakroć więcej lajków niż ci chcący protestować przeciwko prześladowaniu imigrantów na Wyspach…
Patrzę – unosząc lekko brwi ze zdumienia – jak Sir Cliff Richard, nieświadom chyba, że wszystkie brytyjskie stacje telewizyjne i usługi strumieniowe w internecie podpisują to jako „requiem”, czyli „mszę żałobną”, opowiada kolejne dowcipy. Kościół pełen żałobników trzęsie się ze śmiechu. Cliff Richard beztrosko zaczyna sobie śpiewać piosenkę…
Tak właśnie ma być na moim pogrzebie. Mam nadzieję, że moi nieliczni bliscy będą pamiętać, by dobrze się tego dnia bawić, i będą mieć odwagę, by o tym nie zapomnieć. Wydaje się może, że trzeba by z tej Polski prowincjonalnej i zapyziałej pojechać gdzieś na koniec świata, by się na to odważyć, ale przecież na koniec świata jest nie tak znowu daleko… Z Wimbledonu do Camden to tylko kilkanaście stacji metrem… A takie Camden można w Polsce znaleźć co krok, na przykład przy Alei Wolności w Częstochowie albo w Proszowicach na 3 Maja. To jest dopiero koniec świata…