Studenci czasów zarazy

Od ponad miesiąca – w związku z pandemią koronawirusa, która dotarła na wszystkie kontynenty poza Antarktydą (i Atlantydą może jeszcze) – zajęcia ze studentami prowadzimy zdalnie, z jednymi lepiej nam to wychodzi, z innymi gorzej, ale to jedyne możliwe rozwiązanie. Dzisiaj poszedłem na Wydział przynieść sobie do domu trochę książek, z których regularnie korzystam podczas naszych zajęć, bo papierowa wersja to jednak papierowa wersja. Dziwnie się czułem idąc tam w dwuwarstwowej maseczce, z zachowaniem wytycznych sanitarnych dotyczących społecznego dystansu. Tak jakbym wybierał się na spacer po powierzchni Księżyca albo w ogóle w przestrzeni kosmicznej, a nie idąc na tętniący zwykle o tej porze roku życiem kampus w Czyżynach, na którym studiuje kilka tysięcy studentów. Przy okazji tej niespodziewanie wielkiej wyprawy podlałem te kwiatki w pokoju lektorskim, które jeszcze całkowicie nie uschły, porozmawiałem ze znajomymi z ochrony, wyjrzałem przez okno…

I właśnie podczas wyglądania przez okno naszła mnie wyjątkowo sentymentalna refleksja. Większość moich studentów w tym semestrze to studenci pierwszego roku pierwszego stopnia. Ci, którzy stawiają swoje pierwsze kroki w akademickiej wspólnocie i którzy poznają dopiero specyfikę funkcjonowania żakowskiej braci. Także na pierwszym roku drugiego stopnia spora część moich obecnych studentów to osoby, które ukończyły studia pierwszego stopnia na innych wydziałach i innych uczelniach. Zrobiło mi się ich żal, gdy uzmysłowiłem sobie, że oni w tym roku nie przekonają się, jak pięknie jest w Czyżynach wiosną.

Nie dowiedzą się też na pierwszym roku, co to jest Rajd Politechniki, Juwenalia, Czyżynalia i wiele innych rzeczy, które definiują tak naprawdę bycie studentem. Nie samym chlebem bowiem żyje człowiek i nie samą nauką powinien się zajmować student.

Hogwarts, Czyżyny, Politechnika, Kraków

Młodsi studenci są jacyś tacy niedoinformowani i nie rozumieją, że jak studiujesz informatykę stosowaną na Wydziale Mechanicznym Politechniki Krakowskiej, to studiujesz w Hogwarts i jesteś nie tylko że Harrym Potterem, ale po prostu takim małym bogiem. To od Ciebie zależy, jak potoczy się historia ludzkości, bo nasza rzeczywistość to tak naprawdę tylko gra online. A zaprogramować da się wszystko.

Starsi studenci, gdy wchodzili na piętro w instytucie M-7, rozumieli, że za tymi magicznymi drzwiami kryje się inna rzeczywistość. Nie rozumiem, czemu ci młodsi potrzebują, by zwrócić im uwagę na to, że z tymi drzwiami jest coś nie tak.

A tymczasem za tymi drzwiami kryje się Hogwarts. A może przejście do Narnii. I wszystko jest możliwe. Na czwartym, najdalej piątym roku, jest to dla Was wszystkich oczywiste.

Żarełko

Co semestr, najlepsza, najmądrzejsza, najbardziej zaangażowana grupa studentów, jaką mam, awansuje do pozycji, w której podlegają procesowi stałego dokarmiania na wszystkich zajęciach lektoratowych z języka angielskiego.

Chciałbym z przyjemnością poinformować, że na semestr letni 2019/2020, grupą taką zostaje grupa C2 z I roku informatyki stosowanej (grupy dziekańskie 11K1/11K2/11K3). Wygraliście w ostrej konkurencji z I rokiem pojazdów samochodowych (11S1/11S2/11S3) i nie bądźcie pewni, że Wasze owoce, warzywa, białka i węglowodany nie pójdą za pół roku do nich. Bo szala przechyliła się naprawdę w ostatniej chwili i niewielkim w sumie wahnięciem…

Zalogowani

Stary numer, a cieszy. Nie ma semestru, by coś takiego się nie stało. Starszy rok przychodzi na zajęcia w laboratorium komputerowym, a tu komputer niewylogowany, ba, przeglądarka otwarta, a w jej kartach otwarte portale społecznościowe, poczta i inne usługi kogoś z młodszego (przeważnie) roku, kto siedział tam chwilę temu.

I tak regularnie dostaję maile z adresów grupowych, w których – zazwyczaj – grupa prosi o jakieś dodatkowe testy, surowsze kryteria oceny, dodatkowe zadanie itp. Dzisiaj przeszedłem samego siebie, dostałem maila od studentów kierunku, którego w ogóle nie uczę.

To już nie pierwszy przypadek w tym roku, choć rok akademicki zaczął się dopiero dwa miesiące temu. Poprzedni przypadek był tak głośny, że dostałem od byłych studentów screeny i memy z moją konwersacją z innymi, tym razem faktycznie moimi studentami, którzy dostali lekcję od kolegów ze starszego roku. To bardzo miłe, że starsi studenci uczą młodszych podstaw bezpieczeństwa i prywatności. Jest to bardzo skuteczne.

Powiększenie maila z drugiego screenu:

O wektorach

Po wielogodzinnej uczcie intelektualnej, w której ze zdumieniem słuchałem między innymi tego, jak młodsi ode mnie o ćwierć wieku informatycy rozmawiają o Dantem i jego „Boskiej komedii”, kilku najbardziej wytrwałych wyszło na poranny tramwaj i pokłócili się. Jeden z nich, Kamil, pisze do mnie: „Oni pojechali tramwajem w zły zwrot!!!”.

Komunikat wprawił mnie w chwilowe zdumienie, ale za moment nastąpił podziw i intelektualny zachwyt. No tak. Tramwaj linii 52, bez względu na to, czy jedzie na Osiedle Piastów, czy na Czerwone Maki, kierunek ma jeden. Jak wektor. Natomiast zwroty są zupełnie różne.

To był przykład tego rodzaju języka, jakiego informatycy używają bez przerwy. Oni są do bólu precyzyjni. Potocznie może się mówi, że tramwaj jedzie w kierunku takim czy innym. Ale tramwaj po obu stronach ulicy, na obu przystankach, jedzie w tym samym kierunku. Najwyżej zwrot dany skład ma inny. Elementarne pojęcia z dziedziny matematyki i fizyki.

Nie masz pojęcia, o co chodzi? Nie próbuj nawet iść i uczyć angielskiego młodych inżynierów. Polegniesz. Pozostań na planecie Dantego, chociaż ona tym informatykom też nie jest obca…

Seniors

Nasza wydziałowa stocznia zaczyna właśnie wodować kolejne statki, zaczynają się obrony prac inżynierskich studentów czwartego roku informatyki. Na bardzo szerokie wody wypłyną wkrótce jednostki naprawdę innowacyjne, wybitne, z których nasz politechniczny przemysł stoczniowy może być dumny. Jako anglista, z którym mieli lektorat, nie mam w tym dziele swojego wielkiego udziału, a jednak gotów jestem udzielić osobistej gwarancji na szczelność kadłuba każdego wypuszczanego w morza i oceany tegorocznego inżyniera.

Gdy kończyłem zajęcia z nimi na drugim roku, biurowca ze zdjęcia powyżej jeszcze nie było, wylewano dopiero pod niego fundamenty, co mogliśmy obserwować z wysokości naszego szóstego piętra. Serce mi pękało jak podczas rozstania z obecnymi sophomores, bo seniors byli pierwszym rokiem studentów, który – co teraz już stało się normą – podjął wyzwanie, by nauczyć mnie jak najwięcej i poszerzyć nieco moje ciasne horyzonty. Nie żeby starsi studenci niczego mnie nie nauczyli, ale od seniors nie trzeba tego było wyciągać na siłę, a niektórzy z nich czerpali wyraźną satysfakcję z łatania dziur mojej ignorancji albo wyprowadzania mnie z błędu.

Niektórym z nich zawdzięczam niezapomniane emocje, wzruszenia, doznania estetyczne. Z niektórymi zdarzyło mi się konstruktywnie i merytorycznie poróżnić, wiążę z nimi w pamięci przykłady zaufania i inspiracji. Studenci tacy, jak oni, przekonują mnie o tym, że praca wykładowcy akademickiego to wymarzone zajęcie, mistyczne obcowanie z ludźmi, którzy chcą się rozwijać i ciągną ciebie za sobą w ten ekscytujący skok na bungee, jakim jest stały rozwój, poszukiwanie nowych rozwiązań, rysowanie nowych schematów blokowych i debuggowanie zakamarków naszego umysłu.

Butelkę szampana rozbijam w burtę każdego okrętu, który wypłynie w najbliższych tygodniach w świat. Po pokładach części z nich powalczę z chorobą morską i innymi moimi słabościami na studiach drugiego stopnia (już się nie mogę doczekać, ci to dopiero znają mój „mały” język), ale wszystkim, bez względu na to, jakie mają plany po obronie, życzę, by nigdy nie dotarli do przystani, w której utkną na zawsze i pokryją się wodorostami. Już przerośliście mnie tak, jak budynek Podium przerósł nasze szóste piętro, rośnijcie dalej i pamiętajcie, że sky is the limit. Albo i nie jest.

Freshmen

Na pierwszym roku informatyki stosowanej mam w tym roku jakichś wyjątkowych studentów. Po raz pierwszy – odkąd uczymy się ze skryptu ze słownictwem matematycznym – wszyscy studenci pamiętają podstawówkowe działania w słupku i potrafią o nich mówić po polsku i po angielsku, nie trzeba im tłumaczyć, jak się dzieli bez użycia kalkulatora. Po raz pierwszy rozumieją też pełną skrótów myślowych krzyżówkę na końcu trzeciego rozdziału.

Poza tym, po raz pierwszy w grupie studentów mniej zaawansowanych jestem w stanie postawić poprzeczkę tak wysoko, że właściwie każdy, kto chce zaliczyć semestr, musi płynnie mówić po angielsku. Pod poprzeczką jest kilka osób, reszta bez problemu mogłaby na starszych latach chodzić do grup bardziej zaawansowanych.

Ale jest coś jeszcze. I to jest naprawdę inspirujące. Niektórzy z nich naprawdę wzbudzają szczery zachwyt kolegów ze starszych lat, gdy chodzi o tak zwane „powołanie”. Podobno to „programiści z prawdziwego zdarzenia”.

Dla mnie było także szczególnie wzruszające, gdy po odwołanych wieczornych zajęciach w poniedziałek, w nocy z poniedziałku na wtorek odebrałem od nich kilka snapów pokazujących dziwne, jakby dyskretne i delikatne ujęcia kamienic na Rynku Głównym w Krakowie podczas spontanicznego spotkania mieszkańców miasta po śmierci Prezydenta Adamowicza.

Na dodatek, skurczybyki, są inteligentni i kulturalni. Wczoraj jeden z nich spytał, czy mogą – po zjedzeniu jabłek – wyrzucić ogryzki do kosza. Zapamiętał, że mamy zajęcia w sali, która jest salą instytutową i jesteśmy tam tylko dzięki gościnności instytutu, a w dodatku do sali tej sprzątaczka wchodzi przed naszymi zajęciami, więc powinniśmy zostawiać tę salę w stanie naprawdę idealnym. Zażartowałem, żeby się nie martwił, że w końcu za coś mi na tej uczelni płacą, więc wyrzucę po zajęciach śmieci.

Wieczorem pakuję się i patrzę, a kosz na śmieci jest opróżniony i ktoś wymienił w nim worek na świeży, dostarczony dawno temu przez sprzątaczkę, która już dwie godziny temu poszła do domu. Nie mam najmniejszego pojęcia, kto z nich to zrobił, nikogo o to nie prosiłem, nikogo – tym bardziej – nie musiałem dopilnować, by to zrobił.

Kiedy idę do pokoju lektorskiego i słucham, jak niektóre z koleżanek narzekają, że mają studentów słabych, niekulturalnych, bez ogłady, mało błyskotliwych, myślę sobie, jakim jestem szczęśliwym człowiekiem, że mam zajęcia ze studentami z Instytutu M-7. Z każdym rokiem coraz bardziej mnie inspirują, coraz więcej się od nich uczę, coraz bardziej szanuję, podziwiam, i nie mogę się nadziwić, że tyle mnie szczęścia w życiu spotkało i mogę z nimi pracować…

Wyginamy

W czwartek wieczorem przyjmowałem studentów na konsultacjach do 21:45. Siedząc tak długo przed naszym pokojem lektorskim, któryś z nich w końcu zauważył, że na tablicy z ogłoszeniami przy drzwiach wiszą nie tylko wierszyki Kasi ćwiczące poprawną wymowę, ale także zabawny mem o dinozaurach, powieszony przez jedną z koleżanek.

No tak się właśnie czułem cały semestr, siedząc na dyżurach, na które nikt nie przychodzi. Teraz zbliża się sesja i to studenci sobie siedzą i wyginają, czekając w długiej kolejce…

Pamiętajcie tylko, że lepiej nie czekać na darmo, tak samo jak nie warto sobie niepotrzebnie zaprzątać głowy wyimaginowanymi problemami.

Narodzenie i obcowanie

Parę tygodni temu, przeglądając ze studentami obecnego piątego roku informatyki stosowanej forum, na którym – jako studenci pierwszego roku – wyjaśniali, czemu wybrali ten kierunek studiów, mogliśmy powspominać kolegów i koleżanki, których już z nami nie ma, mieliśmy – jak zwykle przy tej okazji – ubaw z przewidywań, które się zupełnie nie sprawdziły, albo marzeń, które się spełniły w sposób kilka lat temu zupełnie niewyobrażalny. Jeden z nich napisał na pierwszym roku, że będzie trzepał ciężką kasę w tym zawodzie. Pośmialiśmy się chwilę, ale autor przedmiotowego wpisu potwierdził, że zarabia w tej chwili bardzo przyzwoite pieniądze i że jest z nich zadowolony. A umówmy się, że taka spokojna konstatacja ze strony informatyka w Krakowie oznacza, że jego konto zasila regularnie kwota naprawdę przyzwoita.

To w końcu właśnie tu, na drugim stopniu informatyki stosowanej, byłem parę miesięcy temu świadkiem dyskusji o tym, że za pięciocyfrową pensję nie opłaca się jeździć do pracy osiem kilometrów na peryferie miasta, i że dla niektórych niewyobrażalne jest kiedykolwiek w życiu iść do pracy do firmy, do której trzeba dojeżdżać dłużej niż pięć minut na rowerze. Nasłuchałem się także narzekań o firmach, w których szef zwleka z instalacją w biurze ścianki wspinaczkowej do rozładowywania stresu lub firma dowożąca owoce przywiozła dwa dni z rzędu banany i pomarańcze, co było skandalicznym zaniedbaniem z jej strony i narażało pracowników na dodatkowy stres wynikający z monotonności diety.

Na ostatnich w tym roku kalendarzowym zajęciach, właśnie na drugim stopniu informatyki, frekwencja była nadspodziewanie przyzwoita. Gdy w pewnym momencie zasugerowałem, by jeszcze nie tak dawno zadowolony ze swoich zarobków student zrobił na służbowej kserokopiarce odbitki dla osób nieobecnych, usłyszałem od niego, że już nie pracuje tam, gdzie pracował, i nie ma dostępu do ksera w formacie A3. Spokojnie i z lekką pogardą dla swojego poprzedniego miejsca pracy wyjaśnił, że teraz pracuje w małym, dziesięcioosobowym teamie, i że teraz „zarabiają miliony”.

Gdy jakiś absolwent sprzed lat zaszczyci mnie czasami rozmową, często słyszę z ich strony zdziwienie, że ja „nadal w tym samym miejscu”. Faktycznie, oni są bardzo mobilni i nie wahają się zmieniać miejsca pracy i zamieszkania, jeśli tylko okaże się to dla nich w jakiś sposób korzystne i pożyteczne, a ja nadal pracuję w firmie, która jest dopiero czwartą firmą w moim życiu. Ale prawda jest taka, że mam ku temu powody, a powód podstawowy to fakt, że ta praca to zaszczyt.

Nie powiem, że mam w tym duży udział, albo że jakakolwiek w tym moja zasługa, ale praca ze studentami informatyki stosowanej to co najmniej obcowanie z ludźmi, w których rodzą się moce nadprzyrodzone. Niektórzy przychodzą ze zwiniętymi skrzydłami już na pierwszym roku i muszą je tylko rozprostować. Paru staje się coś na drugim roku. Boskie moce objawiają się u większości z nich na trzecim, a u pozostałych na czwartym roku.

Dla tych na piątym wszystko jest już oczywiste. Na ostatnich zajęciach rozmawialiśmy o druku 4D i o tym, czy pręt nitinolu może – po wydrukowaniu – przyjąć dowolny kształt. Mówię im, że nie przyjmuje dowolnego kształtu, tylko taki, jaki mu został zaprogramowany. Patrzą ze zdziwieniem i niedowierzaniem i mówią, że przecież wszystko można zaprogramować. Nie ma takiej rzeczy, której się nie da stworzyć, nie ma żadnych ograniczeń, wszystko jest możliwe. Informatycy są wszechmogący i o tym wiedzą. Boże narodzenie dla wielu z nich co roku ma miejsce właśnie w Czyżynach.