Pomilczmy

Oglądałem rano kondukt żałobny z prezydentem Kaczyńskim i jego żoną jadący ulicami Warszawy, przylot do Krakowa i przyjazd na Rynek Główny. I myślę sobie, weźmy się w końcu zamknijmy. Bez względu na poglądy polityczne i religijne oraz stosunek do zmarłego prezydenta, weźmy sobie pomilczmy, bo bzdury wygadywane w emocjonalnym pośpiechu raczej uwłaczają godności poległych niż wnoszą cokolwiek pozytywnego.
Jedna z gazet opublikowała niedokończony artykuł o tym, kto kogo w tej tragedii osierocił. W długiej liście nazwisk niektórzy osierocili syna, niektórzy córkę, niektórzy dwoje dzieci, a po niektórych nazwiskach było tylko słowo „osierocił” i miejsce na dopisanie danych, których dziennikarzowi nie udało się zebrać. W pośpiechu nikt nie zauważył i poszło w świat.
Pokazując przejazd konduktu stacje telewizyjne nie mogły się powstrzymać od komentarzy, a przecież czasami nawet rzeczy mówione z dobrą wolą w gruncie rzeczy brzmią bez sensu. Patrząc na jadące trumny nasłuchałem się na przykład o zakupach klejnotów w sklepach wolnocłowych na lotnisku albo o tym, że zmarły prezydent był orędownikiem Rzeczpospolitej wielu kultur i religii. W innej chwili dowiedziałem się z komentarza dziennikarza, że wszystkie samochody jadące przeciwległą nitką autostrady A4 zatrzymują się z szacunku na widok mijanego konduktu, a jednocześnie na ekranie mignęły dwa auta osobowe, które nawet nie zmniejszyły prędkości. I po co to tak pleść głupoty, nie lepiej pomilczeć?
Z pośpiesznie publikowanych artykułów na portalach dowiedziałem się, że jakiś pan nie chce odpowiadać na pytania dziennikarzy wysyłane mejlem, a kondukt z trumnami przejechał ulicą Grocką. Okazuje się też, że Kraków przywitał dzisiaj prezydenta Kaczyńskiego i „jego żonę Maryję„, a krakowski magistrat apeluje do przeciwników pogrzebu o powstrzymanie się od protestów, by nie pokazać się „jako polska, którą dzielą kłótnie”.
Dzisiaj o północy skończy się żałoba narodowa, ale przez cały tydzień jeszcze będą się odbywać pogrzeby ofiar tragedii pod Smoleńskiem. Weźmy uszanujmy chociaż ich pogrzeby i przestańmy pleść trzy po trzy. Apeluję do wszystkich, ale szczególnie do Tadeusza Rydzyka, Jana Pospieszalskiego i TVN24. Znajcie umiar, do cholery.

Duma narodowa

Coraz częściej pojawiają się głosy, że atmosfera wokół pogrzebu pary prezydenckiej jest niesmaczna. Maria Dora uważa, że Kraków nie zasługuje na to, by być miejscem spoczynku państwa Kaczyńskich, skoro nie potrafi docenić zaszczytu, jakim jest budząca kontrowersje decyzja o pochówku na Wawelu.
Bez względu na ocenę tej decyzji (osobiście zgadzam się tu całkowicie z profesorem Widackim i mógłbym podpisać się bez wahania pod jego listem), nie dyskutując już nawet z tą decyzją, warto się zastanowić nad tym, czy rzeczywiście na widok protestujących mieszkańców Krakowa, Poznania czy Warszawy jest czego się wstydzić. Ja jestem zdecydowanie dumny z demonstrujących po obu stronach tego konfliktu. O taką Polskę walczyli nasi rodzice. Polskę, w której będzie wolno wyrażać swoje zdanie. Bogu dzięki minęły już czasy, gdy wszyscy musieli udawać, że są jednomyślni.
Co więcej, istnieje łatwy sposób na porozumienie zwolenników i przeciwników jutrzejszych uroczystości na Wawelu. Nawet najwięksi zwolennicy prezydenta Kaczyńskiego przyznają, że w pośpiechu podjęto decyzję pochopną, nieprzemyślaną. Jest przecież coś absurdalnego w tym, że były prezydent Warszawy, chłopak z Żoliborza, twórca Muzeum Powstania Warszawskiego, nie zasłużył sobie na pochówek wśród największych synów stolicy.
A protestującym trzeba przyznać, że większość z nich zachowywała się bardzo taktownie, z szacunkiem dla zmarłego prezydenta. Na przykład ten flash mob pod pomnikiem Mickiewicza był bardzo grzeczny. Bez żadnych transparentów, okrzyków, na milcząco.




Podziwiam kreatywność protestujących, którzy stanęli przed nie lada wyzwaniem – jak dać dobitny wyraz w sprawie, która ich silnie poruszyła, a jednocześnie nie zakłócić powagi chwili. To przykre, że w ocenie manifestacji odbywa się licytacja na to, kto jest patriotą, a kto nie jest, albo że zarzuca się niektórym awanturnictwo czy brak dojrzałości. Nieprawda. Manifestując w sprawie pogrzebu prezydenta na Wawelu – wszystko jedno czy za, czy przeciw – protestujący dali wzorowy przykład patriotyzmu i zaangażowania w sprawy narodu.
Jeśli czegoś się wstydzić, to może tych teorii spiskowych, których coraz więcej pojawia się w internecie, o rzekomym zamachu stanu, o strzałach z pistoletu na miejscu katastrofy. Wymyślonych naprędce rzekomych cytatów z Nostradamusa, zachęcających do nienawiści między Polakami a Rosjanami. Tak, jest czego się wstydzić. Ale z manifestujących swoje poglądy na Franciszkańskiej, Facebooku czy listami otwartymi należy być dumnym.

W Parku Lotników

Nieliczni pamiętają o pilotach. Oni naprawdę zginęli w czasie służby.

Mój Kraków, mój Wawel, moja Wisła, moja Wolska

Gdy zacząłem pracować i funkcjonować w Krakowie, Kraków był inny. Spacerując po krzakach w okolicach dawnego dworca autobusowego przy ulicy Pawiej, gdzie cywilizacja – i to też z wyjątkowo małej litery – kończyła się chyba w okolicach kultowego baru „Smok”, dzisiaj już nie istniejącego, nie domyślałem się w ogóle, że kiedyś będę mógł tędy jeździć czymś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak metro.


Dzisiaj mam uczniów i studentów, którzy w ogóle nie pamiętają Krakowa takiego, jaki ja pamiętam. Nie pamiętają asfaltu i paskudnych neonów na Rynku Głównym. Nie wiedzą, że kiedyś na całym Rynku Głównym było wieczorem ciemno. Nie pamiętają wąskiej uliczki, którą kiedyś szedłem pieszo z Azorów do Nowej Huty, a w miejsce której wyrósł dzisiaj ciąg Opolska – Lublańska – Bora-Komorowskiego, a z nim wiadukty. A to przecież tylko kilkanaście lat. Gdy jadą przez Wisłę jednym z nowych mostów – z Nowej Huty na Rybitwy albo z Koszyc do Szczurowej, nie przychodzi im do głowy, że jeszcze nie tak dawno tych mostów nie było.
Połowę mojego dotychczasowego życia spędziłem w Częstochowie, połowę w Krakowie. Dawniej miałem wątpliwości, kiedy pytano mnie, gdzie czuję się bardziej w domu, teraz już nie mam. Jest takie uczucie, gdy zbliża się czy wjeżdża do miasta. Uczucie, że jest się u siebie, że rozumie się organizację ruchu, że jest się bezpiecznym. Tak bezpiecznym, że bez wahania można naprędce napisać emocjonalny list do swojego biskupa, jak to zrobiły moje koleżanki z pracy wczoraj wieczorem. A jednocześnie jakie to trudne miasto. Jak cudzoziemiec ma dać sobie radę z tymi wszystkimi głoskami szeleszczącymi i innymi polskimi specyfikami: Mistrzejowice, Kurdwanów, Rżąka, Bieżanów, Bronowice, Czyżyny, Prądnik Czerwony, straszne dla ucha cudzoziemca. Albo jedziesz w tramwaju i słyszysz wokół siebie, jak co chwilę ktoś podniesionym głosem mówi „z całym szacunkiem”.
Miasto skomplikowane, w którym tłum ludzi potrafi stać w deszczu i dyskutować o sprawach z dalekiej przeszłości, cytując dokumenty historyczne i dzieła literackie. Miasto, w którym geje i lesbijki pragną uroczyście składać hołd przy wawelskim nagrobku poległego przed ponad pięciuset laty króla – obrońcy chrześcijaństwa, bo widzą w tym jakiś cel.
Wielu moich studentów nie domyśliłoby się, że oglądają zdjęcia Krakowa, gdyby pokazać im Rondo Mogilskie sprzed paru lat. Kraków żyje i zmienia się nie do poznania z każdym rokiem. Kto dzisiaj pamięta spory wawelskie, jakie toczył kardynał Sapieha z Ignacym Paderewskim czy prezydentem Mościckim? Kto wie o tym, że kardynał Sapieha umówił się z Piłsudskim, że Juliusz Słowacki będzie ostatnią osobą chowaną na Wawelu? A jeśli coś nawet słyszał o tych czasach, co tak naprawdę wie o tym, jaki był wtedy Kraków i co czuli Krakowianie, skoro nawet most Kotlarski wydaje mu się nieodłącznym elementem nadwiślańskiego krajobrazu?
Historia to jedna wielka bajka rodząca się nie tylko z faktów i dokumentów, ale także mitów i propagandy. Nie mamy pojęcia, jak nasze czasy będą postrzegane przez naszych prawnuków. Nie wiemy, jaki będzie nasz Kraków, nasz Wawel, nasza Wisła, nasza Wolska.

Ku przestrodze

Spacerując kiedyś po Łodzi trafiłem na takie graffiti. W najbliższych dniach – z wiadomych względów – będziemy bardzo podatni na zachowania, budzące u uczniów reakcje zbliżone do tych, które musiał mieć na myśli autor tego szablonu.
Nie przesadzajmy, zachowajmy umiar, bo nijak to nie oddaje czci ofiarom, a wręcz tej czci ubliża.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Prostowanie skrzydeł

Wkrótce następni odlatują. Prostowaliśmy dziś skrzydła i nacieraliśmy je woskiem.
Wyszliśmy na wzgórze koło szkoły, z którego – patrząc w dół – szkoła wydaje się taka maleńka i nic nie znacząca. Nie wszyscy z nich wiedzieli pewnie o tym, że gdyby pościnać drzewa na tym wzgórzu, widać z niego przy dobrej pogodzie miejscowości po drugiej stronie Krakowa, a nawet Tatry. A przecież niektórzy z nich odlecą wkrótce tak daleko, że nie tylko szkoła zniknie im sprzed oczu, ale i wzgórze stanie się maleńkie, a dla niektórych nawet Tatry będą jakimiś mgliście wspominanymi pagórkami ze szkolnych wagarów, a Kraków prowincjonalnym miastem młodości. I dość trudno wykluczyć, że żadnemu z nich te starannie dziś prostowane skrzydła nie zawiodą i nie spadnie, jak Ikar, w ciemne czeluści.
Tak czy inaczej, trzeba będzie trochę popracować nad nową wersją banera blogu.

Na drodze do świętości

Gdy ostatnio wspomniałem artykuł sprzed pięciu lat z „Guardiana”, Janina uznała, że ten artykuł to przegięcie i że autor mija się z rzeczywistością. Nie próbuję oceniać, kto bardziej mija się z rzeczywistością – Terry Eagleton czy Marcin Cytrycki, mój znajomy ksiądz z portali społecznościowych.
Ale warto w Polsce, w której otacza nas wszechobecny kult zmarłego papieża, zdać sobie sprawę, że kult ten nie jest wcale tak powszechny, jak wydawałoby się po spędzeniu kilku godzin przed telewizorem czy radiem nadającym po polsku, i że czasem nawet dostojnicy kościelni wypowiadają się o Janie Pawle II z dezaprobatą. Niektórzy zarzucają mu tylko gwiazdorstwo i powiązane z talentami aktorskimi umiejętności manipulowania tłumem, a inni stawiają mu zarzuty wręcz kryminalne, jak tuszowanie przestępstw popełnianych przez kapłanów, czy wręcz promowanie tych, którzy się takich przestępstw dopuszczali. Jeśli wierzyć artykułowi w irlandzkim „The Independent”, sam Watykan – biorąc w obronę Benedykta XVI – jest skłonny zrzucić winę za tarapaty, w jakich obecnie się znalazł, na Jana Pawła II.
Jeżeli komuś obcy jest ten liberalny dziennik i woli inne gazety, może się mocno zdziwić, a może i rozczarować, gdy odkryje o wiele bardziej ostrymi słowami napisany artykuł w „Timesie”. Już sam tytuł tego opublikowanego w piątą rocznicę śmierci papieża artykułu – John Paul ‘ignored abuse of 2,000 boys’, wydaje się bluźnierstwem. A jeszcze bardziej zaskakuje odkrycie, że autor powołuje się nawet na opinie komentatorów w Polsce na poparcie swojej tezy, iż trudno sobie wyobrazić beatyfikację czy kanonizację Jana Pawła II w sytuacji, w której na cały jego pontyfikat padł złowrogi cień skandalu. Obszerne fragmenty tłumaczenia tego artykułu opublikowane zostały nawet w Onecie.
Mam nieodparte wrażenie, że aby lepiej się rozumieć, powinniśmy się otwierać na innych i na to, co wokół nas. Dlatego ateiści powinni znać Biblię i Koran, każdy ksiądz powinien czytywać Dawkinsa, a mieszkając w diecezji krakowskiej, rodzimej diecezji biskupa Wojtyły, warto poczytać, co o nim sądzą jego przeciwnicy i jak to argumentują.

Roaming krajowy w Play

Nie będzie to typowy temat dla mojego bloga, ale wśród moich stałych czytelników jest kilku geeków komputerowo – komórkowych, więc postanowiłem się podzielić pewną ciekawostką dotyczącą zasięgu telefonii komórkowej.
Najmłodsza sieć telefonii komórkowej w Polsce, znana pod nazwą handlową Play, ma siłą rzeczy znacznie mniej BTS-ów, czyli nadajników, aniżeli inne duże sieci – Era, Orange i Plus. W związku z tym, aby użytkownicy Play mogli się posługiwać swoimi telefonami na terenie całej Polski, także tam, gdzie nie dociera zasięg nadajników rodzimej sieci, Play podpisał umowę roaminu krajowego z Polkomtelem, operatorem sieci Plus, i użytkownicy Play, którzy znajdą się poza zasięgiem swojej sieci, korzystają z nadajników Plusa.
W moim mieszkaniu, położonym 16 km od granic administracyjnych Krakowa, doszło niedawno do ciekawej sytuacji. Sygnał Plusa ma problemy z przenikaniem w głąb mieszkania, więc dla komfortu rozmowy najlepiej rozmawiać w oknie albo wyjść na balkon. Era od dość dawna ma mocny sygnał, najbliższy nadajnik tego operatora widać z jednego z okien, ale jest to sygnał najniższej częstotliwości, nadający się jedynie do prowadzenia rozmów głosowych i SMS-owania, a tego akurat nie robię zbyt dużo. Od jesieni ubiegłego roku po jednej stronie mieszkania jest sygnał 3G w sieci Orange, z drugiej strony bloku Orange też jest, tyle że starszej generacji. Za to od kilku dni jestem w zasięgu Play, w tym także zasięgu trzeciej generacji.
Ciekawe, czy operatorzy Play i Plus nie mogliby się jakoś dogadać, aby nie tylko użytkownicy Play mogli korzystać z nadajników Plusa, gdy znajdą się poza zasięgiem swojej sieci, ale by umowa ta działała w obie strony? Gdy ją podpisywano, nikomu chyba nie przyszło do głowy, że będą takie miejsca, gdzie Play ma zasięg 3G, a Plus nie ma praktycznie wcale.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Internatowi geje

Na wszystkich drzwiach pokojów w internacie są tabliczki z imionami i nazwiskami uczniów bądź uczennic zamieszkujących dany pokój. Niektóre firmowe, stworzone według jednego szkolnego szablonu, inne autorskie, ilustrujące graficzny talent i kreatywność mieszkańców – zwłaszcza dziewcząt. Natomiast na drzwiach jednego z pokojów męskiej części internatu, nad tabliczką z nazwiskami, od wielu miesięcy wisi coś takiego. Zastanawiam się, czy nie powinno się wszcząć dyskusji nad oficjalnym zniesieniem podziału na męską i żeńską część internatu, albo nad rozdzieleniem dwóch panów zamieszkujących w tym pokoju. Jakaś sprawiedliwość musi być.

Krew na rękach papieża

Ten intrygujący tytuł to bynajmniej nie znak, że mam zamiar poświęcić post atakom na kościół katolicki w modnej ostatnio wojnie z pedofilią wśród księży czy krytykować instrukcję watykańskiej Kongregacji Doktryny Wiary „Crimen Sollicitationis”, która kilku kolejnych papieży postawiła w złym świetle, jako współwinnych ukrywania przestępstw.
„The Pope has blood on his hands” – taki tytuł pojawił się w brytyjskim „Guardianie” pięć lat temu, podczas gdy Polacy – ogarnięci wielkim zbiorowym uniesieniem – żegnali się z Janem Pawłem II po jego śmierci. Pamiętam, że obecność tego nagłówka i treść artykułu w poważnym, renomowanym dzienniku, skontrastowane z narodową żałobą wokół mnie – mimo stosunkowo otwartego, jak mi się nieskromnie wydaje, umysłu – budziła we mnie pewien niepokój i niesmak. Ciekawie jest teraz, po pięciu latach, uwolniwszy się od emocji tamtego czasu (nie piszę o sobie, bo ja po Janie Pawle II nie płakałem), będąc bogatszym o rozmaite doświadczenia, przeczytać ponownie ten artykuł, który profesor Terry Eagleton z Uniwersytetu w Manchesterze zamieścił w Guardianie 4 kwietnia 2005. Intrygująca konkluzja tego artykułu, jakoby Jan Paweł II był największą katastrofą, jaka spotkała kościół katolicki od czasów Karola Darwina, kłóci się ze stereotypowymi, mniej lub bardziej elokwentnymi peanami na cześć papieża, jakie zwykle słyszymy, wydaje mi się więc, że warto ten artykuł przeczytać.
Odkrywcze dla niektórych może być już samo odwrócenie przez Eagletona roli, jaką zwykle przypisujemy Janowi Pawłowi II, roli człowieka nowoczesnego i postępowego. Dla Eagletona Karol Wojtyła jest – wręcz przeciwnie – częścią przemiany kościoła Soboru Watykańskiego II, kościoła emancypacyjnych lat sześćdziesiątych, w kościół „ciemnej nocy politycznej Ronalda Reagana i Margaret Thatcher”. Polski papież to dla niego osoba „dobrze przeszkolona w technikach zimnej wojny”, obarczona piętnem „ckliwego kultu maryjnego, nacjonalistycznego ferworu i zażartego antykomunizmu”. Kościół katolicki w Polsce, z którego Karol Wojtyła się wywodził i w którym stał na „najbardziej reakcyjnym posterunku”, przerodził się zdaniem Eagletona w organizację wytrawnych działaczy politycznych i bywał – jako instytucja zamknięta, dogmatyczna, cenzorska i hierarchiczna – trudny do odróżnienia od biurokracji stalinowskiej. Podobnie jak ideologia komunistyczna, opływał kultami jednostki, a ukształtowany w takiej atmosferze Wojtyła był – zdaniem Eagletona – zbawieniem dla konserwatywnego skrzydła kościoła. Powstrzymał i próbował odwrócić posoborowe, odwołujące się do wczesnych tradycji chrześcijańskich, tendencje decentralistyczne w kościele, w myśl których papież nie miał być już traktowany jako capo di tutti capi, ale jako pierwszy wśród równych. W burzeniu zasady kolegialności miała Janowi Pawłowi II pomagać „wygórowana wrodzona wiara we własną potęgę duchową i intelektualną”. Zdaniem Eagletona, autorytarny papież osłabił znaczenie kościołów lokalnych, a tym samym niestety utrudnił im – albo i uniemożliwił – poradzenie sobie ze skandalami obyczajowymi, jakie wybuchły za jego pontyfikatu ze szczególną siłą.
Oddawano honory i wynoszono na ołtarze skrajnie prawicowych mistyków i zwolenników dyktatury generała Franco, a kanonizacje karykaturalnej ilości świętych doprowadziły do tego, że pisarz Graham Greene wymarzył sobie nawet nagłówek prasowy donoszący o tym, iż Jan Paweł II kanonizował Jezusa. Papież – Polak miał również „neandertalski stosunek do kobiet”.
Największą jednak „zbrodnią pontyfikatu” Jana Pawła II jest – zdaniem profesora Eagletona – „groteskowa ironia, z jaką Watykan potępił prezerwatywy, jako część cywilizacji śmierci”. Mogły one bowiem ocalić niezliczonych katolików trzeciego świata, cierpiących na AIDS, przed śmiercią w męczarniach. I to krew tych ludzi ma na swoich dłoniach Jan Paweł II w tytule artykułu.
Po pięciu latach Terry Eagleton nie szokuje już tak, jak kiedyś. W polskim internecie łatwo jest znaleźć negatywne głosy na temat Jana Pawła II, ironicznie o jego kulcie pisze często na swoim blogu jedna z polskich europosłanek. Spora część komentarzy cytowanych w rocznicowym artykule Onet.pl, zatytułowanym – nomen omen – „Dziś Doda jest autorytetem”, dystansuje się od Jana Pawła II.
Już od kilku osób, w tym z ust jednego katolickiego księdza, usłyszałem w tym tygodniu, że wybierają się na nabożeństwo drogi krzyżowej „ku czci Jana Pawła II w piątą rocznicę jego śmierci”. Przedziwne. Zawsze mi się wydawało, że Misterium Męki Pańskiej poświęcone jest śmierci i zmartwychwstaniu niejakiego Jezusa Chrystusa i nie potrzebuje innych bohaterów, a kontemplowanie przy jego okazji śmierci jakiegokolwiek innego człowieka w niesmaczny sposób ujmuje śmierci Jezusa wyjątkowego znaczenia w wymiarze zbawienia ludzkości, albo też – w równie niesmaczny sposób – czyni z innego niż Jezus człowieka przedmiot boskiego kultu.
I chyba na tym to wszystko polega – jedni dojrzale i odpowiedzialnie studiują nauczanie papieża i czerpią z niego natchnienie, inni kupują w kioskach i sklepach z dewocjonaliami albumy opowiadające o rzekomych cudach, jakich dokonał, a jeszcze inni patrzą na niego krytycznie. Tym samym dyskurs trwa, a Jan Paweł II – za sprawą tego dyskursu – żyje. Po przeczytaniu artykułu w „Guardianie”, warto – dla porównania i z innej, bardziej naszej perspektywy – przeczytać komentarz Szostkiewicza w najnowszej „Polityce”. W jego ocenie Jan Paweł II był postacią pozytywną, promującą ekumenizm, dialog z innymi religiami i z niewierzącymi, ciekawość świata, sprzeciw wobec wojny w Iraku. Jednak pięć lat po jego śmierci jego nauki i idee odchodzą w zapomnienie, papież jest postacią z brązu na cokole pomnika, ale w rzeczywistości odbywa się coś, co Szostkiewicz nazywa „pełzającą de-wojtylizacją”. I odbywa się to także za sprawą kościelnych elit, katolickich działaczy świeckich i prawicowych środowisk opiniotwórczych, dla których Jan Paweł II przestaje być twarzą kościoła w Polsce.