Liczenie słów na maturze

Jestem stałym czytelnikiem bloga Unleashed English i bardzo cenię profesjonalizm jego autora, ale dzisiejszy wpis to przykład potwornej dezinformacji i wypada się tylko cieszyć, że egzamin maturalny z języka angielskiego już się rozpoczął i wpis nie zaszkodzi tegorocznym maturzystom, a autor – miejmy nadzieję – jak najszybciej go usunie. Znajdujące się w nim określenia „zapewniam”, „onegdaj uczono mnie” i inne są tym bardziej cyniczne, że zawarte tam wskazówki są nieprawdziwe i wprowadzają maturzystów w błąd. Widać, że autor – chociaż znakomity anglista i pasjonat języka – nie ma pojęcia o procedurach i kryteriach oceniania matury z języka obcego.
Po pierwsze, autor bloga zapewnia, że egzaminator sprawdzający ilość słów w wypracowaniu nie będzie na tyle skrupulatny, by liczyć wszystkie wyrazy tekstu, a najprostszym sposobem na określenie objętości tekstu jest policzenie liczby słów w jednej z linijek, przyjęcie, że taka jest średnia ilość wyrazów w każdej linijce, a następnie przemnożenie tej liczby przez liczbę linijek. To absolutnie nieprawda! Egzaminator maturalny dokładnie liczy wszystkie słowa i nie ma prawa szacować ich liczby na podstawie jakiejś uśrednionej wartości w wybranym fragmencie tekstu. Czasami egzaminator liczy wyrazy kilkakrotnie, by nie popełnić pomyłki. Precyzyjne określenie długości tekstu jest niezwykle ważne nie tylko dla ustalenia prawidłowej oceny poprawności językowej, która zależna jest od procentu wyrazów błędnych w ogólnej liczbie wyrazów, ale znajduje także odzwierciedlenie w formie i kompozycji, a w pewnych przypadkach także w bogactwie językowym.
Warto również wiedzieć, że egzaminator liczy wszystkie wyrazy, bez względu na to, ile zawierają liter (a więc także jednoliterowe I, a, czy liczby zapisane cyframi stanowią jeden wyraz). Także wyrazy zapisane łącznie w formie skróconej (np. can’t, wouldn’t czy haven’t) nie są liczone jako dwa wyrazy, ale – zgodnie z formą zapisu bez oddzielającej je spacji – jako jeden.
Inną błędną informacją, jaką podaje MrTom, jest rzekoma dziesięcioprocentowa (a może nawet dwudziestoprocentowa) tolerancja dotycząca objętości prac. Owszem, w jednym z zadań na poziomie podstawowym, gdzie maturzysta pisze list prywatny lub formalny o objętości 120 – 150 wyrazów, maksymalna ocena długości tekstu przysługuje zdającemu, który napisał list o 10% krótszy od dolnej granicy tego przedziału lub o 10% dłuższy od jego górnej granicy. Tak więc maksymalną ilość punktów za długość listu otrzymuje zdający, który napisał list o objętości od 108 do 165 słów. Na poziomie rozszerzonym jednak taka zasada nie obowiązuje i należy bezwzględnie zmieścić się w podanym w poleceniu przedziale, który – nawiasem mówiąc – wynosi od 200 do 250 słów. Już jeden wyraz mniej lub więcej powoduje, że zdający nie otrzymuje maksymalnej oceny w kryterium długości tekstu.
Mam nadzieję, że autor bloga Unleashed English szybko zareaguje i usunie swój błędny wpis, tym bardziej, że blog ten zwykle jest prawdziwie fachowym źródłem cennych informacji.

Podniebna majówka


Bywa, że Ziemia z góry wydaje się bardzo podobna do wielkich gazowych planet w rodzaju Jowisza czy Saturna, tyle tylko, że kolorystyka inna. Patrząc na te kłęby chmur dość trudno sobie wyobrazić, że tam pod nimi są jakieś miasta, jacyś ludzie, jakieś życie w ogóle.
A któż by przypuszczał, że pod tymi chmurami, na jednym kontynencie, kilkadziesiąt tysięcy ludzi idzie w pochodzie pierwszomajowym w Paryżu, a w Krakowie taki pochód w ogóle się nie odbywa. W Paryżu kilka równoległych demonstracji, a w Polsce nieliczne grupki – przeważnie starszych osób – skromnie obchodzą to samo święto narażając się na ośmieszanie przez zakłócających obchody nacjonalistów. W Paryżu – ciesząc się z majowego święta – wielokulturowe tłumy mieszkańców i turystów korzystają z pogody, spacerują, siedzą w kawiarniach i chodzą po sklepach, a w Krakowie – choć weekend majowy jest tu o jeden dzień dłuższy – pusto i głucho, bo ze względów religijnych uznano za celowe zamknąć wszystkie sklepy i lokale, nawet McDonalda. W Paryżu na Montmartre rzesza wiernych żarliwie modli się przy relikwiach świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, chociaż pięć minut spacerem od bazyliki Sacré Coeur tętni życiem zagłębie marketów erotycznych i kin porno wokół Moulin Rouge. W tym samym czasie rada miasta Częstochowy odrzuca kolejną ofertę inwestora, który chce otworzyć w mieście kasyno, bo ich zdaniem nie będzie ono mogło współżyć z klasztorem na Jasnej Górze, nawet jeśli będzie na drugim końcu miasta. Tym samym jednym głosowaniem radni odrzucają z pogardą pół miliona złotych, jakie jednorazowo chciał podarować inwestor częstochowskiej kulturze i sportowi, nie wspominając o pięciu procentach potencjalnego zysku kasyna przez pięć lat.
Przypadkowy kosmita patrzący z góry na Ziemię przez taki gęsty dywan chmur mógłby się nie domyślić, że w dole pod nim jest jakieś rozumne życie. I może miałby rację.

Paryż przejmujący chłodem

Kilka miesięcy temu, gdy w Polsce spadł właśnie pierwszy śnieg, w Paryżu było jeszcze zielono, ale paraliżujący chłód przejmował nas na wskroś tak potwornie, że aż ciężko nam było rozmawiać pędząc przez dziedziniec Luwru. Tymczasem w połowie drogi między piramidą a placem Concorde grupa przedszkolanek bezlitośnie hartowała dzieci. Pamiętam, że wprawiło mnie to w osłupienie. Dzieci zdawały się radosne i szczęśliwe, a ja miałem wrażenie, że te dość specyficznie ubrane panie znęcają się nad nimi z niepojętym okrucieństwem.
Kawałek dalej popatrzyłem na rzeźby na cokole i doszedłem do wniosku, że w ogóle ciężki żywot mają dzieci we Francji.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi , ,

Światły mechanik

Mój stosunek do Grzegorza Napieralskiego zmienił się nagle, gdy dowiedziałem się z jego życiorysu, że ukończył – niezależnie od różnych studiów – technikum mechaniczne. Od tego momentu, czego bym nie przeczytał o nim, jakiej wypowiedzi Napieralskiego bym nie usłyszał, wszystko wydaje mi się nagle o wiele mądrzejsze i ciekawsze.
Pierwszą moją reakcją na wybór takiego kandydata Sojuszu Lewicy Demokratycznej na urząd prezydenta było zdziwienie i konsternacja, a teraz nagle wydaje mi się, że to bardzo dobry pomysł, by do wyborów prezydenckich stanął w końcu ktoś, kto jest młodszy ode mnie. Jak tu takiemu kandydatowi lewicy zarzucać, że był narzędziem komunistycznego aparatu opresji? Chyba na placu zabaw albo w piaskownicy. W ustach tego kandydata wzywanie do troski o przyszłość, a nie grzebanie w historii, brzmi wyjątkowo naturalnie i szczerze.
Nagły przypływ sympatii do Napieralskiego budzi u mnie pewien niepokój, że może jednak o naszych sympatiach politycznych decydują zupełnie przypadkowe czynniki, a nie rzeczywiste, merytoryczne argumenty? A może wszystko jest grą pozorów, co tak ładnie pokazał właśnie premier Gordon Brown?
Tak czy inaczej, mechanicy całej Polski – łączcie się! 😀

Misja

Dowcip dnia: Jarosław Kaczyński będzie kontynuował misję swojego brata. Brata, który w chwili ogłoszenia pierwszych, sondażowych wyników wyborów prezydenckich, odmeldował posłusznie prezesowi Jarosławowi wykonanie misji. Czyli Jarosław Kaczyński będzie kontynuował swoją własną misję.
W internecie łatwo jest jeszcze znależć dwie karykatury z czasów tak zwanej IV Rzeczpospolitej. Chętnie bym napisał, kto jest ich autorem, ale nie wiem, a są na tyle powszechnie dostępne na stronie bocznica.org, że nie krępuję się ich powielić. Przedstawiają dwóch polityków. Wszyscy (czyli nieszczególnie liczni) moi znajomi, którzy są zwolennikami partii Pięknych i Szlachetnych, od 10 kwietnia stawiali na to, że na kartach będziemy mieli do skreślenia nazwisko kandydata pierwszego. Ja od początku byłem pewny, że trzeba się będzie pilnować, żeby niechcący nie skreślić kandydata numer dwa. Byłem też od razu głęboko przekonany, iż kandydat numer dwa otrzyma w wyborach o wiele więcej głosów, niż jego zmarły brat otrzymałby, gdyby startował. Miejmy nadzieję, że myliłem i mylę się chociaż co do argumentów, jakich użyje kandydat drugi w swojej kampanii, bo przeczucia moje są takie, że aż wstyd.
Karykatura kandydata numer jeden, znaleziona tu:

Karykatura kandydata numer dwa, znaleziona tu:
Przy okazji, po kilkakrotnym przeczytaniu dzisiejszego przemówienia Jarosława Kaczyńskiego zastanawiam się, czy nie wzywa on czasem do głosowania na Grzegorza Napieralskiego, kandydata Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Trzeba przecież kontynuować dzieło Izabeli Jarugi – Nowackiej i Jolanty Szymanek – Deresz.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Papież niechciany

Plany, by aresztować papieża Benedykta XVI za zbrodnie przeciwko ludzkości podczas jego wizyty w Wielkiej Brytanii i postawić przed międzynarodowym trybunałem, mogą się wydawać mrzonką czy happeningiem, ale ich autorzy wydają się myśleć o tym bardzo poważnie. Można o tym przeczytać tutaj, tutaj, a ciekawe uwagi na ten temat zawiera nie tylko ten wpis, ale również komentarze czytelników.
O ile jednak można z łatwością wyśmiać i bagatelizować (okaże się we wrześniu, na ile słusznie) akcję, którą zainicjował Christopher Hitchens, o tyle afera wokół oficjalnej notatki, jaka krążyła między urzędnikami państwowymi przygotowującymi obsługę papieskiej pielgrzymki, a jej treść wyciekła jakimś cudem do prasy, nawet mnie wprawiła w osłupienie.
Po burzy mózgów mającej na celu wstępne zaplanowanie przebiegu wizyty papieża, urzędnicy – między innymi w kancelarii premiera na Downing Street – sporządzili listę sugerowanych punktów programu, która w dużym stopniu szydziła z nauczania kościoła, szczególnie w kwestiach aborcji, homoseksualizmu i antykoncepcji. Czytając listę trudno się oprzeć wrażeniu, że propozycje rzucane przez urzędników państwowych były raczej celowymi prowokacjami niż poważnymi pomysłami dla papieża na cztery dni jego wrześniowej pielgrzymki do Wielkiej Brytanii.
Notatka zawiera między innymi sugestię, by papież otworzył klinikę aborcyjną i telefon zaufania dla molestowanych dzieci, udzielił błogosławieństwa gejowskiemu związkowi partnerskiemu i ruszył z kampanią nowej, papieskiej linii prezerwatyw.
Dokument dość szybko wycofano z obiegu, a po jego ujawnieniu w prasie Watykan został oficjalnie przeproszony i zapewniony, że nie odzwierciedlał on w żadnym stopniu opinii brytyjskiego rządu. Trzeba jednak przyznać, że Benedykta XVI czeka trudna podróż do Wielkiej Brytanii. Większość moich młodych sąsiadów i znajomych przyłączyła się swego czasu do akcji wysyłania prezerwatyw Benedyktowi XVI na Facebooku, ale to była tylko młodzieżowa zabawa. Atmosfera wokół papieskiej pielgrzymki we wrześniu to już jednak nie szczeniackie wygłupy. Wydaje się, że powołujący się na precedens z Pinochetem organizatorzy akcji obywatelskiego aresztowania myślą o sprawie bardzo poważnie i zdają się mieć argumenty na podważenie papieskiego immunitetu głowy państwa, kwestionują bowiem w ogóle istnienie państwa watykańskiego i uważają, że jest to pozostałość po czasach Mussoliniego, który w ten sposób zapewnił sobie poparcie kościoła dla faszyzmu.
Protestować przeciwko wizycie papieża będą więc bardzo poważne osoby publiczne, w dodatku posługując się przemyślanymi argumentami. Jeśli nawet nie uda im się aresztować i osądzić Benedykta XVI, atmosfera wokół jego pielgrzymki będzie nieporównywalna do tej, jaka witała tego „przyjaciela Jana Pawła II” w Polsce. A mając świadomość, że nawet wśród przygotowujących oficjalny plan podróży papieża urzędników państwowych są osoby, których jego obecność w Wielkiej Brytanii nie wzrusza, a jego osoba nie budzi ich szacunku, trudno mieć nadzieję, że atmosfera ta w ogóle będzie dobra.
Benedykt XVI planuje pierszą wizytę papieską w Anglii od 1982 roku w dniach 16-19 września tego roku. Nie są znane dokładne plany podróży, ale papież zostanie przyjęty w pałacu Holyroodhouse w Edynburgu przez królową, która jest zwierzchnikiem kościoła w Anglii, oraz przez księcia Filipa. Papież uda się także do Glasgow, Londynu i Coventry. Podczas pielgrzymki planowana jest beatyfikacja dziewiętnastowiecznego teologa i działacza oświatowego kardynała Johna Henriego Newmana, spotkanie z arcybiskupem Canterbury i modlitwa z hierarchami w Westminster Abbey.

Flirt na egzaminie

Zdawanie egzaminu parami to zwyczaj, do którego trzeba się przyzwyczaić, zarówno jako zdający, jak i jako egzaminator. A bywa, że na takim egzaminie jest śmiesznie. Na przykład siada dwóch takich dwudziestoparoletnich dryblasów i zaczyna rozmawiać – zgodnie z wytycznymi zawartymi w materiale stymulującym – o planach na wspólny wieczór:
– Słuchaj, X, byliśmy razem na pierwszym roku, ale potem ja przeniosłem się na inny kierunek i los nas rozdzielił.
– Dokładnie, Y, bardzo mi Ciebie brakowało.
– Może powinniśmy się lepiej poznać? Co powiesz na wyjście na wspólną kolację dziś wieczorem? Może skoczymy do chińskiej restauracji?
– Nie, nie przepadam za kuchnią orientalną. Może lepiej skoczylibyśmy do kina? Grają świetny film sensacyjny.
– Nie mam ochoty na film sensacyjny, poza tym w kinie nie będziemy mogli porozmawiać.
– No to może pójdziemy potańczyć? Co Ty na to?
No i wychodzi na to, że ostatecznie chłopaki idą sobie razem potańczyć. Ciekawe, co na to żona jednego z nich, chyba że ta obrączka na palcu znalazła się tam zupełnie przypadkowo.

Kłopotliwi sojusznicy

Polacy, zwłaszcza ci Piękni i Szlachetni, stali się oto tematem najważniejszych debat politycznych w Wielkiej Brytanii. I myliłby się ktoś, kto sądziłby, że w niespełna dwa tygodnie po tragedii prezydenckiego samolotu Torysi przyjmują wyłącznie kondolencje od swoich oponentów w związku ze śmiercią wielu polityków partii znajdującej się w ich klubie w Parlamencie Europejskim. Nie, brytyjska partia konserwatywna zbiera cięgi za to, że jej sojusznikami w klubie są „pomyleńcy, antysemici, ludzie odmawiający przyjęcia do wiadomości faktu globalnych zmian klimatycznych oraz homofobi”.
W Wielkiej Brytanii obserwujemy bardzo gorącą kampanię wyborczą. Tym bardziej, że na naszych oczach dochodzi do rewolucyjnej zmiany – partia, która dotąd zawsze była „kwiatkiem do kożucha”, nagle w sondażach wyprzedziła Labourzystów i – jeśli tendencja się utrzyma – możemy wkrótce stać się świadkami przewrotu. Widzowie niedawnej telewizyjnej debaty między przywódcami trzech partii uznali, że najlepiej wypadł właśnie Liberalny Demokrata Nick Clegg, cieszący się sympatią aż 80 procent wyborców. Główną osią codziennej, pozawyborczej debaty politycznej w Wielkiej Brytanii, może się stać dyskurs między partią konserwatywną a partią liberalno – demokratyczną.
W perspektywie takiej możliwości dochodzi do przedziwnych kroków ze strony Torysów. Oto jeden z czołowych polityków tej partii, minister środowiska w gabinecie cieni, od ponad roku szczęśliwie zamężny Nick Herbert, zjawi się w lipcu tego roku na homoseksualnym marszu w Warszawie. Dojdzie do zabawnej sytuacji, w której niektóre środowiska polityczne będą protestowały przeciwko paradzie, w której maszerować będą – między innymi – ich europejscy sojusznicy. Ciekawe, jak to mające nas wychować i ucywilizować posunięcie konserwatystów zostanie przyjęte w Polsce.

Pogrzeb Prezydenta

Na szczęście przynajmniej jeden z poległych pod Smoleńskiem 10 kwietnia prezydentów Rzeczypospolitej – Ryszard Kaczorowski – miał należyty pochówek. Takiej właśnie godnej, poważnej uroczystości zabrakło przedwczoraj i wczoraj, bo przecież tak naprawdę tamten pogrzeb trwał dwa dni. Tu nikt się nie pomylił przy noszeniu trumny, nie położył orła na trumnie na lewą stronę albo do góry nogami, nie plótł bez sensu. No może raz – prymas Glemp powiedział, że „ksiądz Peszkowski nie zaznał łaski śmierci w Katyniu”. Ta niezręczna gafa, z której zresztą ksiądz prymas chyba natychmiast zdał sobie sprawę, bo na chwilę stracił w tym momencie wątek, w niczym się jednak nie równa wczorajszym – skandalicznym moim zdaniem – słowom prymasa Muszyńskiego, skierowanym do prezydenta Kaczyńskiego: „Zastałeś ojczyznę zniewoloną, zostawiasz ją wolną i niepodległą”. Taki afront ze strony Muszyńskiego wobec wielu zgromadzonych w Bazylice Mariackiej (a nie marjańskiej, cokolwiek by to znaczyło), w żaden sposób nie oddaje czci prezydentowi Kaczyńskiemu. W końcu to Lechowi Wałęsie, a nie Lechowi Kaczyńskiemu, chowany dzisiaj w Warszawie Ryszard Kaczorowski przekazał insygnia prezydenckiej władzy. W Warszawie pamiętano, że hymn Polski, zgodnie z Konstytucją, to „Mazurek Dąbrowskiego”. I że hymnu się nie zagłusza.
Na ulicach Warszawy, podczas przejazdu konduktu, jak również w katedrze św. Jana i Świątyni Opatrzności Bożej, dało się odczuć zupełnie inną atmosferę. Wydaje się, że wszyscy znali tam swoje miejsce i wiedzieli, co mają robić. Przemówienia – pozbawione zbędnego patosu i nieprzemyślanych przerysowań – były w większości krótkie i konkretne. Budziły spontaniczną reakcję zgromadzonych, a na twarzach wszystkich, bez względu na pokolenie, z którego się wywodzą, widać było utożsamianie się z tą patriotyczną, arystokratyczną Polską i Warszawą, z tradycjami II Rzeczypospolitej. Część Warszawiaków, zamiast rzucać kwiaty na przejeżdżający karawan, składała je z namaszczeniem na jezdni, kilkaset metrów przed jadącym konduktem. Harcerze, weterani Armii Krajowej i armii Andersa wydawali się podczas tej ceremonii należeć do jednego pokolenia. Centralnymi postaciami tej uroczystości, obok zmarłego prezydenta, byli członkowie jego rodziny, którzy z rzucającą się w oczy godnością godzili ból prywatnej tragedii z państwowym wymiarem uroczystości. Długie milczenie na początku mszy świętej w katedrze było nieporównanie wymowniejsze niż jakiekolwiek mowy.
To był inny pogrzeb. Jakby to inna Polska żegnała się z człowiekiem z zupełnie innego świata.