Iluzja istnienia

Prezydent Lech Wałęsa popełniał już różne gafy i lapsusy językowe, ale od jakiegoś czasu miałem wrażenie, że zachowuje się dostojniej, rozważniej, a jego wypowiedzi świadczą o tym, że jest mężem opatrznościowym polskiej polityki. Aż tu nagle przedwczoraj dowiedziałem się z wywiadu z Wałęsą w TVN24, że mnie nie ma.
Nie spotkałem się z komentarzami na ten temat, bo gwoździem wywiadu był wniosek byłego prezydenta, iż kluczem do tragedii lotniczej w Smoleńsku była rozmowa telefoniczna między braćmi Kaczyńskimi. I to na tej śmiało postawionej, aczkolwiek – co sam Wałęsa przyznaje – nie popartej żadnymi dowodami tezie, skupiła się uwaga mediów.
Tymczasem w tym samym wywiadzie Lech Wałęsa sformułował twierdzenie, iż ludzie zasadniczo dzielą się na tych, którzy wierzą w Boga i własność prywatną, oraz na pozostałych, czyli tych, którzy nie wierzą w Boga i są zwolennikami własności państwowej.
Przez chwilę doznałem mistycznego olśnienia, niemalże nirwany, uzmysłowiwszy sobie, że ja i bardzo wielu moich znajomych w świetle wałęsowskiej definicji po prostu nie istniejemy. Olśnienie geniuszem Wałęsy trwało jednak tylko ułamek sekundy, po krótkiej refleksji dokonany przez niego podział wydał mi się zwyczajnie głupi. Stanowi on chyba odzwierciedlenie stereotypowego przeciwstawienia sobie katolicyzmu i komunizmu, w dużym stopniu historycznego, ale nie opisującego całej rzeczywistości w sposób wyczerpujący. To podział w gruncie rzeczy nielogiczny i płytki. Równie dobrze mógłby Wałęsa powiedzieć, że ludzie dzielą się na błękitnookich blondynów i brunetów o piwnych oczach.

Pogrzeb Prezydenta

Na szczęście przynajmniej jeden z poległych pod Smoleńskiem 10 kwietnia prezydentów Rzeczypospolitej – Ryszard Kaczorowski – miał należyty pochówek. Takiej właśnie godnej, poważnej uroczystości zabrakło przedwczoraj i wczoraj, bo przecież tak naprawdę tamten pogrzeb trwał dwa dni. Tu nikt się nie pomylił przy noszeniu trumny, nie położył orła na trumnie na lewą stronę albo do góry nogami, nie plótł bez sensu. No może raz – prymas Glemp powiedział, że „ksiądz Peszkowski nie zaznał łaski śmierci w Katyniu”. Ta niezręczna gafa, z której zresztą ksiądz prymas chyba natychmiast zdał sobie sprawę, bo na chwilę stracił w tym momencie wątek, w niczym się jednak nie równa wczorajszym – skandalicznym moim zdaniem – słowom prymasa Muszyńskiego, skierowanym do prezydenta Kaczyńskiego: „Zastałeś ojczyznę zniewoloną, zostawiasz ją wolną i niepodległą”. Taki afront ze strony Muszyńskiego wobec wielu zgromadzonych w Bazylice Mariackiej (a nie marjańskiej, cokolwiek by to znaczyło), w żaden sposób nie oddaje czci prezydentowi Kaczyńskiemu. W końcu to Lechowi Wałęsie, a nie Lechowi Kaczyńskiemu, chowany dzisiaj w Warszawie Ryszard Kaczorowski przekazał insygnia prezydenckiej władzy. W Warszawie pamiętano, że hymn Polski, zgodnie z Konstytucją, to „Mazurek Dąbrowskiego”. I że hymnu się nie zagłusza.
Na ulicach Warszawy, podczas przejazdu konduktu, jak również w katedrze św. Jana i Świątyni Opatrzności Bożej, dało się odczuć zupełnie inną atmosferę. Wydaje się, że wszyscy znali tam swoje miejsce i wiedzieli, co mają robić. Przemówienia – pozbawione zbędnego patosu i nieprzemyślanych przerysowań – były w większości krótkie i konkretne. Budziły spontaniczną reakcję zgromadzonych, a na twarzach wszystkich, bez względu na pokolenie, z którego się wywodzą, widać było utożsamianie się z tą patriotyczną, arystokratyczną Polską i Warszawą, z tradycjami II Rzeczypospolitej. Część Warszawiaków, zamiast rzucać kwiaty na przejeżdżający karawan, składała je z namaszczeniem na jezdni, kilkaset metrów przed jadącym konduktem. Harcerze, weterani Armii Krajowej i armii Andersa wydawali się podczas tej ceremonii należeć do jednego pokolenia. Centralnymi postaciami tej uroczystości, obok zmarłego prezydenta, byli członkowie jego rodziny, którzy z rzucającą się w oczy godnością godzili ból prywatnej tragedii z państwowym wymiarem uroczystości. Długie milczenie na początku mszy świętej w katedrze było nieporównanie wymowniejsze niż jakiekolwiek mowy.
To był inny pogrzeb. Jakby to inna Polska żegnała się z człowiekiem z zupełnie innego świata.

Pomilczmy

Oglądałem rano kondukt żałobny z prezydentem Kaczyńskim i jego żoną jadący ulicami Warszawy, przylot do Krakowa i przyjazd na Rynek Główny. I myślę sobie, weźmy się w końcu zamknijmy. Bez względu na poglądy polityczne i religijne oraz stosunek do zmarłego prezydenta, weźmy sobie pomilczmy, bo bzdury wygadywane w emocjonalnym pośpiechu raczej uwłaczają godności poległych niż wnoszą cokolwiek pozytywnego.
Jedna z gazet opublikowała niedokończony artykuł o tym, kto kogo w tej tragedii osierocił. W długiej liście nazwisk niektórzy osierocili syna, niektórzy córkę, niektórzy dwoje dzieci, a po niektórych nazwiskach było tylko słowo „osierocił” i miejsce na dopisanie danych, których dziennikarzowi nie udało się zebrać. W pośpiechu nikt nie zauważył i poszło w świat.
Pokazując przejazd konduktu stacje telewizyjne nie mogły się powstrzymać od komentarzy, a przecież czasami nawet rzeczy mówione z dobrą wolą w gruncie rzeczy brzmią bez sensu. Patrząc na jadące trumny nasłuchałem się na przykład o zakupach klejnotów w sklepach wolnocłowych na lotnisku albo o tym, że zmarły prezydent był orędownikiem Rzeczpospolitej wielu kultur i religii. W innej chwili dowiedziałem się z komentarza dziennikarza, że wszystkie samochody jadące przeciwległą nitką autostrady A4 zatrzymują się z szacunku na widok mijanego konduktu, a jednocześnie na ekranie mignęły dwa auta osobowe, które nawet nie zmniejszyły prędkości. I po co to tak pleść głupoty, nie lepiej pomilczeć?
Z pośpiesznie publikowanych artykułów na portalach dowiedziałem się, że jakiś pan nie chce odpowiadać na pytania dziennikarzy wysyłane mejlem, a kondukt z trumnami przejechał ulicą Grocką. Okazuje się też, że Kraków przywitał dzisiaj prezydenta Kaczyńskiego i „jego żonę Maryję„, a krakowski magistrat apeluje do przeciwników pogrzebu o powstrzymanie się od protestów, by nie pokazać się „jako polska, którą dzielą kłótnie”.
Dzisiaj o północy skończy się żałoba narodowa, ale przez cały tydzień jeszcze będą się odbywać pogrzeby ofiar tragedii pod Smoleńskiem. Weźmy uszanujmy chociaż ich pogrzeby i przestańmy pleść trzy po trzy. Apeluję do wszystkich, ale szczególnie do Tadeusza Rydzyka, Jana Pospieszalskiego i TVN24. Znajcie umiar, do cholery.

Bartoszewski dla Le Soir

Jeżeli PiS utrzymałoby się w Polsce u jedynowładzy, do której dąży, to my z żoną wyjeżdżamy z kraju jako emigranci polityczni. Moja żona ma 80 lat, ja mam 85: chcemy umrzeć w demokracji.

Władysław Bartoszewski, 19.10.2007

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Polityka

Na szczęście nie każdy mnie kocha

Usłyszałem dzisiaj ważnego urzędnika państwowego, jak zapowiada, że chociaż inny ważny urzędnik państwowy (a nawet urzędnik, powiedzmy to sobie wprost, najważniejszy) nie śledzi uważnie wszystkich wypowiedzi jednego ze swoich poprzedników, to jednak rozważy, czy wyrwane z kontekstu słowo „dureń” stanowi podstawę do obrony dobrego imienia przed sądem czy nie.
Oniemiałem. Od kiedy to słowa wyrwane z kontekstu mają jakiekolwiek znaczenie? Ja widać naiwny bardzo jestem, bo sądziłem, że kontekst przekłada się jakoś na znaczenie słów. Ba, uważałem go dotąd za niezwykle istotny, a nawet ćwicząc umiejętność rozumienia tekstu czytanego z moimi uczniami wpuszczałem ich w maliny pokazując im, że kontekst stanowi zasadniczy i częstokroć kluczowy element zrozumienia znaczenia wypowiedzi.
Następnie zastanowiłem się nad czymś jeszcze. Pomyślałem sobie, że gdyby Lech Wałęsa, symbol upadku komunizmu na świecie, postać historyczna (choć współczesna zarazem) powiedziała o mnie, że jestem durniem i powinni się mną zająć lekarze, urażona duma byłaby ostatnim uczuciem, jakie przyszłoby mi do głowy. Najpierw głęboko bym się zastanowił nad jego słowami po ich uprzedniej wnikliwej analizie i porządnym rachunku sumienia.
Dzisiaj nad ranem męczyły mnie jakieś koszmary, w których połowę moich bliskich dotknęły największe możliwe nieszczęścia, a ja sam dopuściłem się straszliwych czynów. Obudziwszy się spocony, poświęciłem kilka minut na porządkowanie w mojej głowie tego, co z tych potwornych snów było faktycznie snem, a co jawą. Gdyby trzeba było rozważać treść nie sennych koszmarów, a wypowiedzi na mój temat relacjonowanej przez wszystkie stacje telewizyjne, byłbym gotów poświęcić analizie tej wypowiedzi nie kilka minut, ale tyle, ile byłoby naprawdę trzeba.
Nie zawsze głosowałem na Lecha Wałęsę w wyborach prezydenckich, ale Lech Wałęsa jest moim idolem i jest bez wątpienia najbardziej znanym Polakiem na świecie. Jest ikoną pewnych wartości i przemian nie tylko dla Polaków, a może nawet w mniejszym stopniu dla Polaków, niż dla obywateli innych krajów (być prorokiem, jak wiadomo, we własnym kraju jest najtrudniej). Gdy gnojek mojego pokroju, nawet jeśli jest ministrem sprawiedliwości, pozwala sobie zarzucać panu Wałęsie brak kultury, popisuje się jeszcze większą ignorancją od tej, o którą go dotąd podejrzewałem.
W ubiegłym tygodniu przyszło mi się spotkać z kilkoma panami, którzy dopiero na 80 dni przed maturą zrozumieli, że to, co do nich mówię od dwóch lat, mówię serio. Spotkałem panów, z którymi dosyć ciężko mi się było dogadać podczas naszego pierwszego albo jednego z pierwszych spotkań w tym roku szkolnym, chociaż mówiliśmy po polsku. Niektórzy z tych panów po spotkaniu ze mną w rozmowach z kolegami nazwali mnie „jebanym chujem” i powiedzieli, że przeze mnie ich życie jest zrujnowane. W życiu nie przyszłoby mi do głowy gniewać się na tych panów, bo staram się pamiętać o kontekście, w jakim padły te słowa. Panowie rzucają mięsem, bo cały czas liczyli na to, że niczym dobry minister dam im sobie postrzelać na maturze stawiając im pozytywne oceny ,chociaż w ogóle na nie nie zasłużyli.
Prezydent Rzeczpospolitej nazwany durniem przez jednego ze swoich poprzedników, laureata Pokojowej Nagrody Nobla, powinien się cieszyć, że jego osoba dostąpiła zaszczytu bycia krytykowaną przez Lecha Wałęsę. Powinien się zastanowić nad tym, co było przyczyną tej krytyki. I powinien wyciągnąć odpowiednie wnioski.
Krytykę pod swoim adresem warto zawsze przemyśleć, zanim się przeciw niej zaprotestuje. Absolutnie nie wolno za nią karać. Jeśli się na nią zasłużyło, trzeba z pokorą przyjąć. Jeśli jest ona wyrazem frustracji osoby, którą spotkało coś niemiłego, należy ją zrozumieć. Dla mnie, jako nauczyciela, nazwanie mnie chujem przez kilku panów w minionym tygodniu było wyrazem tego, że umiem zachować odpowiednie proporcje i stać mnie na konsekwencję w konkretnych sytuacjach.
Nie wiem, co ma zamiar zrobić pan prezydent. Ja mam zamiar dalej robić swoje, starając się zachować odpowiednie proporcje między panami, którzy nazywają mnie chujem a panami, którzy mają o mnie trochę lepsze zdanie. Mam nadzieję, że żaden laureat Pokojowej Nagrody Nobla nie obrzuci mnie nigdy epitetami, bo to byłby orzech naprawdę ciężki do zgryzienia.

Uderzymy mocno

W jakim ja mieszkam kraju? Chyba jakimś bardzo nerwowym, skoro premier porusza się po Warszawie specjalnie osłanianą kolumną pojazdów na sygnale, ponieważ służby ochraniające go otrzymały sygnał, że nie dość, że premier ma wielu wrogów wśród żywych, to i umarli wydali na niego wyrok śmierci.
Nic dziwnego, że taki nerwowy premier na konferencji prasowej mówiąc o najsłuszniejszych może i najmądrzejszych sprawach używa takiego straszliwego słownictwa. Na konferencji premiera i innych przywódców jego partii usłyszałem, że zło trzeba nazwać po imieniu i wskazać jego sprawców. Trzeba „usunąć balast” i konieczna jest „eliminacja ludzi” dla oczyszczenia polskiego aparatu państwowego. Uderzyć trzeba mocno, skuteczniej niż dotychczas, a „każdy przyzwoity człowiek, pominąwszy siły związane z poprzednim systemem, to poprze”. Odrzucono nawet teorie o dużej grupie ludzi szlachetnych.
Te groźne słowa odwróciły jakoś moją uwagę od rzeczywistej treści przekazu. Musiałem wstać i otworzyć szeroko okno, żeby złapać oddech i uspokoić przyspieszone ze strachu tętno. Nie wiedziałem, że mieszkam w kraju wymagającym podjęcia tak drastycznych środków.
Panu premierowi życzyłbym, by używał trochę spokojniejszych słów, gdy mówi o swoich planach, bo agresywna semantyka może zniechęcić do najpiękniejszych nawet ideałów. A zło nie śpi i korzysta ze znakomitych specjalistów od PR i marketingu. Niewinnym uśmiechem i radosnym wyrazem twarzy przyciąga ludzi.

Źle o Polsce

Bardzo przeze mnie ceniony dziennik The Independent po raz kolejny pisze dzisiaj o Polsce w bardzo ostrych słowach. Już tytuł straszy o cierpieniach Polaków pod rządami nowego reżimu, artykuł pełen jest ciemnych słów i przerażających wizji.
Nasz resort spraw zagranicznych oburza się i urządza afery o teksty satyryczne w niskonakładowych lokalnych gazetach, takich jak berliński Tageszeitung, tymczasem Polskę tak naprawdę należałoby bronić przede wszystkim dlatego, że nienajlepszy wizerunek wyłania się z poważnych artykułów w poważnych dziennikach.
To przerażające, gdy The Independent pisze o Polsce, że walka z totalitaryzmem zatoczyła tu koło i że są grupy społeczne wykluczone z życia publicznego i prześladowane na tej samej zasadzie, na której prześladowano opozycję demokratyczną w państwie komunistycznym. To straszne, gdy pisze się o rzucaniu kamieniami, szczuciu ludzi, ponurych groźbach i ultranacjonalizmie jako codziennych elementach życia publicznego w Polsce. Albo co może sobie pomyśleć przeciętny czytelnik The Independent czytając o bezlitosnym rozliczaniu się z osobami o nieprawomyślnych poglądach? Co może sądzić o kraju, w którym wiceminister edukacji pogardliwie się wyraża o wartościach uważanych w cywilizowanym świecie współczesnym za elementarne, takich jak tolerancja?
Jeszcze bardziej przerażające jest jednak to, że o Polsce źle pisze nie tylko liberalny The Independent. Gdy przed współczesnym polskim faszyzmem na łamach konserwatywnego brytyjskiego dziennika The Telegraph ostrzega osiemdziesięciosiedmioletni powstaniec z warszawskiego getta, a Kate Connolly w odredakcyjnym komentarzu wypomina polskiemu wicepremierowi fascynację Hitlerem, przestaje to być zabawne.
Nie sposób się bronić przed krytyką, kiedy artykuł z renomowanego dziennika brytyjskich konserwatystów zarzuca polskim władzom nietolerancję wprawiającą w zakłopotanie liderów unijnej ekspansji, a Polskę postrzega jako gniazdo ekstremizmu i nacjonalizmu.
Dość groteskowe byłoby twierdzenie, że za atakami na polski rząd w konserwatywnym dzienniku The Telegraph stoi tajemniczy układ broniący porządku sprzed 1989 roku i chroniący interesy komunistów czy postkomunistów.
Trzecia Rzeczpospolita objawiła się na kartach historii jako zjawisko chlubne i godne zapisania złotymi zgłoskami. Narodziny polskiej demokracji dały przykład całemu regionowi i zasiały ziarno, z którego Europa i świat zebrały obfity plon.
Możemy być dumni z kompromisowej preambuły do Konstytucji, zaproponowanej przez Tadeusza Mazowieckiego:

W trosce o byt i przyszłość naszej Ojczyzny, odzyskawszy w 1989 roku możliwość suwerennego i demokratycznego stanowienia o Jej losie, my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej,
zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary,
a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł,
równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego – Polski, wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach, nawiązując do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej, zobowiązani, by przekazać przyszłym pokoleniom wszystko, co cenne z ponadtysiącletniego dorobku, złączeni więzami wspólnoty z naszymi rodakami rozsianymi po świecie, świadomi potrzeby współpracy ze wszystkimi krajami dla dobra Rodziny Ludzkiej, pomni gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane, pragnąc na zawsze zagwarantować prawa obywatelskie, a działaniu instytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność, w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem,
ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej jako prawa podstawowe dla państwa oparte na poszanowaniu wolności i sprawiedliwości, współdziałaniu władz, dialogu społecznym oraz na zasadzie pomocniczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot.
Wszystkich, którzy dla dobra Trzeciej Rzeczypospolitej tę Konstytucję będą stosowali, wzywamy, aby czynili to, dbając o zachowanie przyrodzonej godności człowieka, jego prawa do wolności i obowiązku solidarności z innymi, a poszanowanie tych zasad mieli za niewzruszoną podstawę Rzeczypospolitej Polskiej.

Moim zdaniem nie warto słuchać nikogo, kto na tak piękne słowa pluje i wylewa morze nienawiści na najwspanialsze, najbardziej chlubne karty polskiej historii współczesnej. Uważam, że nie warto było psuć dobrego imienia naszego kraju nie odcinając się jednoznacznie od poglądów, postaw i zachowań nieprzystających do współczesnej kultury politycznej. W obronie dobrego imienia Rzeczpospolitej musimy dbać w przyszłości o to, by populistyczna retoryka nie przysłoniła nam rzeczywistego znaczenia słów. Polskę powinno się utożsamiać z ludźmi stabilnymi, odpowiedzialnymi, umiejącymi ważyć słowa. Ludźmi, z których możemy być wszyscy dumni, a nie z ludźmi, którzy – tolerowani na eksponowanych stanowiskach – pozwalają całemu światu wytykać nas palcami, śmiać się z nas, albo co jeszcze gorsze – obawiać się zagrożenia z naszej strony.

Idol z poczuciem humoru

Wielokrotnie pisałem już o tym, jak bardzo razi mnie u obecnej ekipy rządzącej brak poczucia humoru i dystansu do siebie samych.
Politycy obozu rządzącego – parlamentarzyści, ministrowie, premier, prezydent – popełniają gafy śmieszne, żałosne, kompromitujące, a czasem i szkodzące państwu polskiemu.
Polskiemu prezydentowi nie milknie komórka podczas oficjalnych spotkań. Minister Edukacji szkaluje polską szkołę. Polski premier z rozpędu całuje w rękę Ministra Obrony Narodowej, co do którego trudno mieć wątpliwości, że jest mężczyzną.
Minister Sprawiedliwości atakuje Jacka Majchrowskiego udowadniając drukowanymi literami, że krakowskie dwa dodać dwa równa się pięć, manipulując faktami i opowiadając brednie. Mówi, że Jacek Majchrowski to persona non grata wypominając mu, że nie spotkał się z Georgem W. Bushem podczas jego wizyty w Krakowie. Twierdzi, że rozentuzjazmowane tłumy krakowian witały wtedy Busha. Zapomina, że w rzeczywistości to, że Jacek Majchrowski nie spotkał się wówczas z niezbyt popularnym prezydentem Bushem, przysporzyło mu w studenckim mieście Krakowie wiele popularności i było nonkonformistyczną demonstracją polityczną, na jaką mało kogo stać. I zręcznie przemilcza fakt, że premier z Prawa i Sprawiedliwości dość groteskowo żebrał ostatnio o kilka minut spotkania z prezydentem Bushem podczas swojej niedawnej wizyty w USA.
Parlamentarzysta w komisji śledczej rozbawia świadka Ewę Balcerowicz nie umiejąc zadać pytania, które sam sobie przygotował do zadania, ponieważ zawiera ono nazwy własne w języku angielskim. Dowiadujemy się między innymi, że Janina Wedel napisała książkę.
We wiodącej w Polsce, o dziwo nie publicznej telewizji publicystycznej, w specjalnym programie „Szkło kontaktowe”, dziennikarze nie nadążają z pokazywaniem wpadek polityków. Nie starcza im czasu na ich komentowanie.
W tych wpadkach przodują faktycznie politycy partii koalicyjnych, chociaż pokazuje się także wpadki członków innych partii. Oburzeni zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości mają do „Szkła kontaktowego” pretensje, że jest „okopcone” nienawiścią do ich partii. Nie mają pretensji do swoich polityków o to, że popełniają bezmyślne gafy, że dobrowolnie ośmieszają siebie, polski parlament i inne instytucje państwa polskiego, włącznie z urzędem głowy państwa, tylko do dziennikarzy o to, że to pokazują.
Powaga urzędu paradoksalnie wymaga poczucia humoru. Znużony oglądaniem popisów prymitywizmu ze strony różnych polityków z dużą satysfakcją obejrzałem niedawną wypowiedź Donalda Tuska na temat programu „Szkło kontaktowe”. Polubiłem pana Tuska o wiele bardziej, niż go lubiłem oddając na niego głos w drugiej turze wyborów prezydenckich.
Człowiek, jak to człowiek, popełnia gafy, myli się i miewa wpadki. Zdarza mi się przejęzyczyć w klasie i powiedzieć coś głupiego. Jak wtedy, gdy stawiając ocenę niedostateczną Tomkowi powiedziałem mu w ubiegłym roku, że muszę mu postawić laskę. Śmiejemy się z tego parę sekund i mówimy dalej na temat. Pomyśleć, że mógłbym zostawiać w kozie uczniów, którzy dostrzegają moje wpadki i śmieją się z nich. Albo dawać im za karę dodatkową pracę domową.

Bin Laden z Dworca Centralnego

Były Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej, Wojciech Jaruzelski, stał z podniesionym czołem, kiedy rzucano w niego kamieniami. Gdy Pogranicze chciało „zdekretynizować” Prezydenta Lecha Wałęsę, postępowanie umorzono. Umorzono także postępowanie w sprawie działaczy Radykalnej Akcji Komunistycznej, którzy jajkami obrzucili Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.
Dziś cały aparat państwa ściga Huberta H.
Wszystko zaczęło się 30 grudnia 2005 roku o godzinie 6:20 rano. W tydzień po zaprzysiężeniu Lecha Kaczyńskiego na urząd prezydenta legitymowany na Dworcu Centralnym bezdomny pijaczyna obraził policjantów i znieważył głowę państwa. Przesłuchiwany po wyjściu z izby wytrzeźwień przez prokuratora Hubert H. przyznał się do wszystkiego i potwierdził, że używał wulgaryzmów w odniesieniu do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Hubert H. pochodzi spod Leszna, ma stałe zameldowanie, ale „prowadzi wędrowniczy tryb życia”. Jest bez zawodu, nie pracuje i był już trzykrotnie karany za kradzieże i niepłacenie alimentów.
Dzisiaj miał się w warszawskim Sądzie Okręgowym rozpocząć proces Huberta H. Proces, w którym za publiczne lżenie (modny wyraz) Lecha Kaczyńskiego Hubertowi H. grozi do trzech lat więzienia. Proces się jednak nie rozpoczął, ponieważ bezdomnemu oskarżonemu nie udało się doręczyć wezwania na rozprawę, mimo iż wcześniej zostały wszczęte ogólnopolskie poszukiwania Huberta H. przez policję. Sąd wydał dziś jedynie decyzję, by policja nadal poszukiwała Huberta H.
Jesteśmy śmieszni. Powołujemy specjalne instytucje, które mają dbać o wizerunek państwa, wytaczamy armaty przeciwko wolnej prasie zagranicznej, która nas krytykuje, listem gończym ścigamy bezdomnego, który o szóstej rano, będąc pod wpływem alkoholu, puścił soczystą wiązkę pod adresem głowy państwa. Jednocześnie pobłażliwie patrzymy na wiceministra, który bluzga na najwyższych urzędników państwa z ostatnich kilkunastu lat, tolerujemy ludzi z faszystowską przeszłością w zarządzie spółek państwowych, reprezentanci władzy publicznie wypowiadają się przeciwko wydarzeniom kulturalnym poza granicami RP, o których nie mają pojęcia.
Helsińska Fundacja Praw Człowieka w następujący sposób uzasadniła chęć udziału w sprawie Huberta H. przed Sądem Okręgowym w Warszawie jako przedstawiciel społeczny:

Można twierdzić, że słowa pana Huberta były rodzajem swoistej skargi obywatelskiej, wyrażonej w języku, którym on się posługuje na co dzień, bo nie zna innego. Te wypowiedzi są naganne, ale powinny się skończyć zwykłym mandatem.

Napisałem kiedyś w moim blogu coś, co bardzo zbulwersowało moją koleżankę Anię. Napisałem, że podejmuję dialog z uczniem, który mówi mi, że mnie „pojebało”. Podejmuję dialog i pytam go, dlaczego tak uważa. Nadal uważam, że warto.
A czego nie warto robić? Nie warto przerywać lekcji, nie warto rozdmuchiwać sprawy, angażować w jeden głupi incydent słowny rady pedagogicznej, dyrektora, wychowawcy. Nie warto zamykać gościowi ust środkami dyscyplinującymi, bo tak naprawdę najlepiej go zdyscyplinować wysłuchując jego racji i przekonując go do swoich lub dochodząc do jakiegoś kompromisu. Zamykając mu usta można sobie zagwarantować tylko tyle, że będzie dalej bluzgał. Tyle, że po cichu. A kto wie, czy nie słusznie.

W swoją stronę


Wczoraj Rafał mnie zdumiał.
Do tej pory był na KRUS-ie, ale od niedawna jest w wojsku i musiał wybrać drugi filar emerytalny, więc zadzwonił do mnie się zapytać, gdzie się ma zapisać, bo nie chce żeby go losowali a nie zna się na tym.
Sam też się chyba nieszczególnie na tym znam, ale powiedziałem mu, która firma ma najlepsze wyniki, dlaczego po paru latach zmieniłem ją na inną, mimo tych wyników, dlaczego nie warto zmieniać funduszu i takie tam różne.
Rafała ojciec i dziadek są w zarządzie banku spółdzielczego, starsi bracia Rafała dawno wybrali fundusze. Najstarszy brat pracuje na stanowisku kierowniczym w jednej z większych firm regionu i startuje w najbliższych wyborach samorządowych z ramienia partii będącej obecnie u władzy, bratowa Rafała pracuje w terenowym oddziale ważnej instytucji państwowej, kuzyn Rafała po kilku latach pracy w izbie skarbowej zaczął pracować w ogólnopolskim radiu. Połowa klasy Rafała studiuje różne ekonomiczne kierunki na krakowskich uczelniach.
Dlatego mnie Rafał zdumiał, że zadzwonił akurat do mnie. Pytam się go, dlaczego nie do kogoś z wymienionych powyżej.
– A idźże, idźże, ino by każdy ciągnął w swoją stronę. – usłyszałem.
To było dosyć przyjemne, nie powiem. Muszę postarać się zapamiętać, czym sobie na tą przyjemność zasłużyłem.