Czyżby się udało?

Czyżby się udało?
Tadeusz Mazowiecki, któremu dedykowałem moją pierwszą pracę magisterską, jako gość honorowy zwycięstwa Komorowskiego. Podziękowania dla Lecha Wałęsy, Władka Bartoszewskiego… W takiej Polsce będę się czuł w domu. W III Rzeszy, tfu, IV RP, raczej bym się nie czuł…
Moim znajomym, zwolennikom Jarosława Kaczyńskiego, życzę, by w Polsce za prezydenta Komorowskiego czuli się jak najlepiej! Nie martwcie się, to też nie był prezydent moich marzeń, ale w końcu prezydent w Polsce nie jest od tego, by spełniać marzenia. Chodźcie z nami!
Z pozdrowieniami dla Tomka, któremu ukradłem to zdjęcie, i Janiny, której nie mogłem pokazać go wcześniej.

Pierwszy sekretarz

Dopiero co Jarosław Kaczyński na wiecu wyborczym powiedział, że Edward Gierek był patriotą i miał wizję Polski mocarstwowej, a opozycję tolerował, a nie zamykał do więzienia (jako jeden z pierwszych to sensacyjne odkrycie historyczne skomentował Leszek Moczulski, założyciel Konfederacji Polski Niepodległej). Dziś, przypierany przez dziennikarzy do muru w związku z tamtą wypowiedzią, Kaczyński rozwinął ją jeszcze dobitniej podczas spotkania z dziennikarzami na lotnisku w Bydgoszczy:

Edwarda Gierka uważam za najlepszego pierwszego sekretarza jakiego mieliśmy…

No cóż, pozostaje nam tylko iść 4 lipca do wyborów i dać Kaczyńskiemu szansę, by był jeszcze lepszym pierwszym sekretarzem partii komunistycznej, tfu, przepraszam, lewicowej. Pomożecie? Ja nie pomogę.



Epokowe przemiany

W czerwcowym numerze Scientific American można przeczytać bardzo ciekawe zestawienie dwunastu wydarzeń, które odmienią wszystko. To futurystyczna wizja tego, co czeka nas w przyszłości z mniejszym lub większym prawdopodobieństwem, a jeśli się faktycznie zdarzy, będzie przełomem w historii.
Autorzy dodali do każdego z dwunastu artykułów opisujących poszczególne wydarzenia szacunkową ocenę prawdopodobieństwa, że wydarzenie to będzie miało miejsce przed rokiem 2050. Szczególnie ciekawe jest właśnie nie tyle przeczytanie wszystkich dwunastu tekstów po kolei, ale przyjrzenie się, które z nich – zdaniem redakcji – są mało prawdopodobne, a które – wręcz nieuchronne.
Za najmniej prawdopodobne uznano uruchomienie w praktyce czegoś, nad czym prace trwają od dziesiątków lat, a mianowicie reaktora wykorzystującego kontrolowaną syntezę jądrową do pozyskiwania energii. Michael Moyer żartuje sobie nawet, że od zawsze przewidywano, że reaktor taki zostanie uruchomiony w ciągu dwudziestu lat, tyle że ten dystans dwudziestu lat dzielących nas od reaktora jakoś się nie zmniejsza.
Mało prawdopodobne są zdaniem redakcji: konflikt zbrojny z wykorzystaniem broni atomowej, odkrycie inteligencji pozaziemskiej i uderzenie planetoidy w Ziemię.
Następne trzy wydarzenia, których wystąpienia przed połową tego stulecia należy oczekiwać z prawdopodobieństwem 50%, to odkrycie dodatkowych wymiarów, co zrewolucjonizuje nasz sposób postrzegania rzeczywistości, zastosowanie superprzewodników w temperaturze pokojowej oraz wybuch nowej światowej pandemii. Skoro redakcja ocenia szanse ich wystąpienia do roku 2050 pół na pół, to zastanawiam się, czy należy rozumieć, że do końca stulecia dojdzie do nich z pewnością?
I teraz zaczyna się robić naprawdę ciekawie.
Za prawdopodobne autorzy uznali stopienie się lodów polarnych, uzyskanie własnej świadomości przez maszyny i sklonowanie człowieka. Co ciekawe, pisząc o technicznych i medycznych trudnościach z klonowaniem przedstawiciela gatunku ludzkiego, Charles Q. Choi wspomina wprawdzie o rozterkach natury moralnej, ale stara się wskazać pewne pozytywy i sądzi, że z czasem przyzwyczaimy się do klonowania ludzi tak, jak zaakceptowaliśmy już zapłodnienie metodą in vitro.
I oto dochodzimy do wydarzenia dwunastego, określanego przez redakcję jako niemal pewne, nieuchronne. Niewiarygodne, ale gasząc nasze obawy przed konfliktem nuklearnym, w którego cieniu żyło kilka kolejnych pokoleń, albo uspokajając nasz stymulowany tysiącami książek czy filmów strach przed chorobami cywilizacyjnymi czy uderzeniem asteroidy, redakcja Scientific American ocenia, że niemal pewne jest to, że przed rokiem 2050 dojdzie do stworzenia w warunkach laboratoryjnych syntetycznego życia przez człowieka.

Komunizm na Garncarskiej


Czy na tym zdjęciu, poza budzącym niemiłe wspomnienia wielu mieszkańców Krakowa bezpośrednim sąsiedztwem Instytutu Onkologii, jest coś niepokojącego? Okazuje się, że traktując dosłownie znowelizowany kodeks karny, można by się czegoś doszukać.
Historia niczego nas nie uczy i wydaje mi się, że popełnianie błędów naszych ojców i dziadków przez nas i naszych potomków jest nieuniknione. Doszedłem do tego pesymistycznego wniosku podczas spaceru ulicą Garncarską, mając w pamięci rozwiązania legislacyjne, które uznają za przestępstwo propagowanie symboli ustrojów totalitarnych, w tym faszyzmu i komunizmu. Pomysłodawcom ustawy przyświecał pewnie szczytny cel, ale gdy zastanowić się nad tym głębiej, egzekwowanie tego prawa jest dość kłopotliwe, interpretacja czynów podlegających karaniu raczej niejednoznaczna, a w dodatku mechanizm kreowania rzeczywistości pozytywnej w gruncie rzeczy dziurawy. Gdzie, na przykład, zaczyna się propagowanie komunizmu i co zrobić z tymi, którzy robią to nieświadomie? Na przykład na happeningach młodych zwolenników Prawa i Sprawiedliwości śpiewano ostatnio sztandarowe przeboje lewackiego (piszę to z całą sympatią, bo bardzo go szanuję) piosenkarza, Johna Lennona, który zresztą pewnie przewracałby się w grobie, gdyby wiedział, jak w politycznym dyskursie wypacza się jego ideologię. Lennon był artystą zaangażowanym politycznie w niespotykany w swoich czasach sposób, ale miał radykalne poglądy internacjonalistyczne, antyreligijne, pacyfistyczne i liberalne obyczajowo, nijak nie przystające do poglądów Jarosława Kaczyńskiego. Zgadzam się, że absurdalne jest śpiewanie przez zwolenników PiS-u „Give Peace a Chance”, ale tym bardziej bez sensu byłoby oskarżanie ich w związku z tym o propagowanie komunizmu.
Przyjrzyjmy się bliżej jednemu z szyldów na poprzednim zdjęciu.


Na ile student pijący piwo w lokalu o socrealistycznym wystroju narusza prawo i propaguje komunizm? A na ile prowadzenie takiego klubu stanowi pochwałę komunizmu?
Albo czym jest działalność gospodarcza młodych mieszkańców Nowej Huty, którzy próbują przyciągnąć do swojej dzielnicy turystów zwiedzających Kraków i urządzają im wzbogacone o szereg atrakcji przejażdżki trabantem po tym unikatowym w skali europejskiej socjalistycznym mieście? To propagowanie komunizmu czy lekcja historii?

Z drugiej strony czy ma być całkowicie bezkarne głoszenie przez współczesnych polityków i politykierów poglądów zbieżnych z tymi głoszonymi w systemach totalitarnych, jeśli tylko w miejsce słowa „komunizm” czy „socjalizm” co chwilę mówią o Polsce, Ojczyźnie czy patriotyźmie, a zamiast na Adolfa Hitlera czy Józefa Stalina powołują się co kilka zdań na Wielki Niekwestionowany Autorytet w rodzaju Papieża Polaka czy jakiejś będącej przedmiotem kultu religijnego osoby – postaci historycznej bądź bóstwa? Można aktywnie szerzyć antysemityzm, ksenofobię czy inne rodzaje nienawiści, jeśli tylko uniemożliwi się krytykę takiej postawy poprzez wypowiedź za pośrednictwem medium niepodlegającego krytyce, czego dobrym przykładem wydają się szopki bożonarodzeniowe w kościele św. Brygidy w Gdańsku?
Niełatwo zapobiec powtórzeniu się wielkich historycznych tragedii, jakie dotknęły ludzkość pod szyldem faszyzmu czy komunizmu. Ale zadaniem historii jest nie tylko ostrzec przyszłe pokolenia przed osobami odwołującymi się bezpośrednio do ideologii, które nas już skrzywdziły, ale także przed totalitaryzmami pod każdym możliwym szyldem, które kiedyś mogą powrócić w zupełnie nowym wcieleniu.

Samokrytyka

Z podziwem słucham Jarosława Kaczyńskiego, który poddaje się samokrytyce i na wiecach wyborczych ogłasza, że powierzanie zbyt wielu urzędów publicznych w państwie jednej sile politycznej to zagrożenie dla demokracji, co ma stanowić argument, by nie wybierać prezydenta związanego z Platformą Obywatelską. Jakże głęboka przemiana musiała nastąpić w tym wspaniałym człowieku, skoro po długich i głębokich przemyśleniach doszedł do wniosku, że taka koncentracja władzy w rękach jednego ugrupowania jest niebezpieczna. Pomyśleć, że ten sam polityk nie tak dawno temu nie widział przeszkód, by współrządzić Polską jako premier z prezydentem nie tylko wywodzącym się ze swojej partii, ale w dodatku będącym jego własnym bratem – bliźniakiem.
Jarosław Kaczyński dzisiaj zdecydowanie odcina się od prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Tak przynajmniej rozumiem słowa: „Przebrała się miarka, głosuję na Jarka!” – hasło wyborcze prezesa. W pierwszej chwili nie dostrzegłem w tym haśle symptomów samokrytyki, ale jeden ze znajomych zwrócił mi uwagę, że skoro miarka się przebrała, to prezydentura Jarosława Kaczyńskiego będzie diametralnie odmienna od prezydentury jego brata, a stosunek Jarosława do stylu pełnienia urzędu przez brata jest jednoznacznie krytyczny.
Cieszę się niezmiernie i trzymam kciuki za Kaczyńskiego w drugiej turze. Polsce potrzebna jest – jak powiadał Wałęsa – silna lewa noga.

Wesoła szkoła

Internet jest straszny w rękach osób, które nie zdają sobie sprawy z jego potęgi. Na przykład moja ostatnia czwarta mechanika zrobiła kiedyś imprezę z fajką wodną, a szczegółowy reportaż fotograficzny z tej imprezy wrzucili do internetu, w tym zdjęcia, na których niektórzy z nich parodiują jakieś seksualne zwyczaje ludzi pierwotnych (bez udziału kobiet), w tym takie, na których jeden z nich siedzi ze spuszczonymi do kostek portkami. Zdjęcia na szczęście zniknęły natychmiast po tym, gdy poinformowałem SMS-ami bohaterów najbardziej pikantnych zdjęć o tym, że doszło do ich publikacji.
Natomiast bez przeszkód od paru tygodni można sobie na Picassie obejrzeć, jak wesoła jest Samorządowa Szkoła Podstawowa w Sieradzicach. Udało mi się na stronie Urzędu Gminy w Kazimierzy Wielkiej znaleźć adres mailowy tej szkoły i napisałem do nich z sugestią, że może jednak lepiej nie chwalić się w internecie tym, że na terenie szkoły – nawet i w godzinach wieczornych, po zakończeniu lekcji – odbywają się imprezy zakrapiane alkoholem. Niestety, nikt mi nie odpisał.
W każdym razie, jeśli ktoś ma ochotę wysłać dziecko do wesołej podstawówki, to w Sieradzicach jest chyba bardzo wesoło, przynajmniej w godzinach wieczornych, o czym można się przekonać oglądając ten album.

Kiepska pamięć

Już kilka minut po tym, jak dotarła do mnie wiadomość o śmierci prezydenta Kaczyńskiego pod Smoleńskiem, byłem gotów się założyć, że Jarosław Kaczyński będzie startował w wyborach prezydenckich, chociaż moi znajomi zwolennicy PiS zaklinali się wtedy, że niemożliwe, by prezes podniósł się z takiej tragedii i że z pewnością wycofa się z polityki. Byłem też pewien, że poparcie dla niego będzie dużo większe, niż byłoby dla jego zmarłego brata.
Ale jedno mnie w tych wyborach zdumiało i nie do końca to rozumiem. Autorytarny prezes Prawa i Sprawiedliwości jako premier zrobił z polskiej polityki taką szopkę, że patrząc na kalejdoskop ciągłych afer, haków i szukania układu nie wiadomo było, czy się śmiać, czy płakać, a destrukcyjne zachowania Kaczyńskiego doprowadziły do rozpadu w trzonie jego własnej formacji (pamięta ktoś jeszcze, że o Ludwiku Dornie mówiło się „trzeci bliźniak”?), a następnie do wykończenia i wyeliminowania ze sceny politycznej koalicyjnych sojuszników.
Zdenerwowany tą szopką naród zmobilizował się na niespotykaną skalę i odsunął wówczas PiS od władzy, a z tego okresu pamiętam, że sporą część tych zbuntowanych wyborców stanowiła młodzież, która zorganizowała się na licznych internetowych portalach, forach i grupach dyskusyjnych. To był czas, gdy wszyscy czytywali i komentowali newsy w serwisie Spieprzaj dziadu, dzień zaczynało się od oglądania komiksu na Chomikach, a logo Akcji Obywatelskiej i innych „antykaczych” stron społecznościowych widniało na blogach i innych stronach prawie wszystkich młodych internautów. Wszyscy czytali regularnie blogi Brochy, Rafiego i Walpurga. Kultowa była nieistniejąca już w ówczesnym kształcie Matka Kurka.
Nietrudno sobie zresztą wyjaśnić, czemuż to Jarosław Kaczyński – premier, który nie miał konta, prawa jazdy ani telefonu komórkowego, a internautów uważał za popijających piwko zboczeńców oglądających klipy porno w sieci – musiał budzić niechęć większości młodych technokratów, nawet gdyby jego rząd nie tworzył w Polsce atmosfery strachu, nienawiści i ksenofobii.
I oto stało się coś, czego właśnie zupełnie nie rozumiem. W kolejnych wyborach dokładnie to samo pokolenie, które pogoniło kiedyś rząd premiera Kaczyńskiego w siną dal, nagle popiera tego samego człowieka w wyborach prezydenckich. Znam studentów pierwszego roku, którzy wypowiadają się o nim z szacunkiem i dla których jest on autorytetem. Zastanawiałem się, czy można to tłumaczyć faktem, że byli zbyt młodzi, by interesować się polityką parę lat temu, gdy Kaczyńscy próbowali powywracać ojczyznę do góry nogami. Ale przecież to mądrzy, inteligentni ludzie, studenci informatyki, którzy z łatwością potrafią odnaleźć w internecie informacje o tym, jak funkcjonował rząd Prawa i Sprawiedliwości w koalicji z Ligą Polskich Rodzin i Samoobroną. Z jakiegoś powodu oni nie widzą dysonansu między tym, jak Kaczyński uśmiecha się do swoich oponentów, chociaż nie tak dawno temu miał pomysł, by ich partię zdelegalizować. Wierzą w jego słowa o końcu wojny domowej, chociaż to on przede wszystkim tę wojnę w Polsce rozpętywał w ostatnich latach, opluwając w imię doraźnych propagandowych celów politycznych najwybitniejszych przedstawicieli narodu. Wierzą w jego troskę o służbę zdrowia, bo nie pamiętają, jak traktował strajkujące pielęgniarki.
Odrobinę mnie pociesza to, że studenci starszych lat, nawet niewiele starsi, zamiast pokazywać sobie idiotyczne propagandowe gadzinówki w rodzaju tego oto „obiektywnego” zestawienia osiągnięć prezydenta Kaczyńskiego na tle dokonań prezydenta Kwaśniewskiego i siać antyrosyjskie fobie w bezpodstawnych oskarżeniach o rzekomy zamach stanu 10 kwietnia, przesyłają sobie taki oto łańcuszek, jak cytuję poniżej, bo i do mnie – za ich pośrednictwem – dotarł.

CUDA JAROSŁAWA
1) Pierwszy cudowny przypadek w życiu Jarosława to zawrotna kariera jego ojca Rajmunda. Tuż po wojnie żołnierzy AK, rozstrzeliwano, osadzano w więzieniach, sadzano na nogach od stołka, torturowano, w najlepszym razie wykluczano z życia
społecznego. Tymczasem Rajmund Kaczyński, żołnierz AK, tuż po wojnie dostaje od stalinowskiej władzy wypasiony apartament na Żoliborzu, jak na tamte czasy rzecz poza zasięgiem zwykłego obywatela, nawet szarego członka PZPR..
2) Cud drugi, żołnierz AK, mąż sanitariuszki AK, dostaje posadę wykładowcy na Politechnice Warszawskiej i oboje żyją sobie z jednej pensji jak pączki w maśle. W tym czasie gdy w Polsce rządzi Bierut, a właściwie Stalin rządzi Bierutem,
posada dla Akowca na uczelni brzmi jak ponury żart, jednak rzecz miała miejsce.
3) Cud trzeci, rodzą się bliźniaki i jako dzieci akowskiego małżeństwa, na początku lat 60, kiedy większość dzieci akowców opłakuje swoich rodziców, albo czeka na ich powrót z więzienia, nasze orły zabawiają się w reżimowej TV.
4) Cud czwarty. Jarosław Kaczyński jako jedyny działacz opozycji z kręgu doradców Lecha Wałęsy nie zostaje internowany.
5) Cud piąty, Jarosław Kaczyński odmawia (tak twierdzi) podpisania lojalki i jako jedyny opozycjonista odmawiający władzy PRL zostaje zwolniony do domu, co więcej nikt go nie nęka, w okresie 1982-1989.
6) Cud szósty, Jarosław Kaczyński jako jedyny opozycjonista ma sfałszowaną teczkę i jako jedyny opozycjonista domagający się powszechnej lustracji ujawnia swoją teczkę dopiero po naciskach prasy.
7) Cud siódmy to cud zagadka. Jaki jest związek między ofiarowanym Rajmundowi Kaczyńskiemu przez PRL apartamentem na Żoliborzu, pracą w czasach stalinowskich na Politechnice Warszawskiej, karierą filmową bliźniaków i brakiem internowania Jarosława Kaczyńskiego w stanie wojennym?
Całkiem interesujące. Zastanawiało mnie dlaczego Kaczyńscy praktycznie nigdy nie wspominają o ojcu, mimo ze to AK-owiec, więc się to w-PIS-uje w patriotyczne nuty w jakie lubią uderzać – teraz już chyba wiem…

Nie rozumiem zupełnie, co się stało, że Jarosław Kaczyński stał się nagle dla młodych ludzi autorytetem. Odbieram to – szczerze mówiąc – jako symptom mojego starzenia się. Po raz pierwszy poczułem się człowiekiem, który zupełnie nie rozumie młodzieży. Na szczęście Jarosław Kaczyński ich rozumie i ma z nimi wspólny język.


Patriotycznie na Facebooku

Wzruszająco wygląda strona główna Facebooka, gdy wejdę na nią zalogowany dzisiaj po południu. Prawie wszystkie newsy, które wyświetlają mi się na ścianie, informują, że moi znajomi wzięli udział w wyborach prezydenckich. Każdy taki news ma dołączoną konturową mapkę Polski, a niektórzy znajomi dołączają komentarz zachęcający innych do głosowania.
Wszystko za sprawą tej facebookowej aplikacji. Ilustrację pomniejszyłem na tyle, że nie trzeba chyba zacierać nazwisk i zdjęć moich znajomych. Dla osób postronnych i tak są nieczytelne.

Zakłócenie ciszy wyborczej

Prawo nie nadąża, moim zdaniem, za rzeczywistością, a im bardziej szczegółowo próbuje się do niej ustosunkować, tym szybciej się dezaktualizuje. Znakomitym tego przykładem jest chyba kwestia ciszy wyborczej i jej przestrzegania w internecie.
Państwowa Komisja Wyborcza wyjaśnia, że „zakaz prowadzenia kampanii wyborczej w okresie tzw. ciszy wyborczej obejmuje również wszelką aktywność w Internecie. Oznacza to, że informacje mające nawet charakter agitacyjny umieszczone w Internecie do godz. 24.00 dnia 18 czerwca 2010 r. mogą w nim pozostać. W czasie ciszy wyborczej w Internecie można zamieszczać wyłącznie informacje niemające charakteru agitacji na rzecz kandydatów.”
Tym samym internet traktowany jest przez PKW (z konieczności zapewne, bo – szczerze mówiąc – trudno mi sobie wyobrazić jakieś racjonalne rozwiązanie problemu ciszy wyborczej w internecie) jako medium statyczne, w którym coś, co opublikowano w piątek jest stałe, niezmienne i nie przejawia dalszych oznak aktywności. A to przecież nieprawda.
W dobie serwisów społecznościowych jest wiele sposobów na agitację wyborczą w internecie w czasie ciszy wyborczej, zarówno tych celowych i świadomych, jak i przypadkowych. Na przykład w przeddzień wyborów przez cały dzień z dużą częstotliwością dowiadywałem się o oznaczeniu jednego z kandydatów na zdjęciach w albumach różnych użytkowników na Facebooku. Zdjęcia były opublikowane wiele dni temu, a więc zgodnie z wyjaśnieniem PKW nie naruszało to ciszy, a jednak akcja oznaczania kandydata na tych zdjęciach powodowała wyświetlanie się powiadomień w strumieniu aktywności na tablicy tysięcy ludzi. Mam wrażenie, chociaż oczywiście nie mogę tego udowodnić, że była to przemyślana i zaplanowana akcja.
Z innych przykładów – czytam wiele blogów i gazet za pośrednictwem kanałów RSS w Google Readerze. Dość dyskusyjne jest określenie, kiedy pojawił się w internecie taki artykuł, jeśli na przykład na stronie opublikowano go w piątek, ale artykuł pokazał mi się w Google Readerze dopiero w sobotę (wpisy z jednej z polskich platform blogowych aktualizują mi się od czasu do czasu, całymi wiązkami postów, bywa, że z kilkutygodniowym opóźnieniem). Co więcej, jeśli czytając go w czytniku RSS dzisiaj, czyli w dniu wyborów, zaznaczę go w jakiś sposób lub skomentuję, pokazuje się on za sprawą automatycznego eksportu moim znajomym na Facebooku, tak więc – w pewnym sensie – dochodzi do powtórnego umieszczenia go w internecie, na ścianie kontaktu w portalu społecznościowym.
Okazuje się więc, że ustalenie terminu publikacji jakiejś treści w internecie nie jest tak proste i jednoznaczne, jak by się to na pierwszy rzut oka wydawało.
Prawo i instytucje stojące na jego straży nie do końca chyba też są przygotowane do ścigania przypadków naruszenia ciszy wyborczej w internecie. Zajrzałem dzisiaj na strony kilku komend policji i nie znalazłem tam żadnego formularza czy adresu email ułatwiających zgłaszanie takich przypadków. Oficer dyżurny dostępny jest jedynie telefonicznie, a dość ciężko mi sobie wyobrazić dyktowanie policjantowi przez telefon długiego, zawierającego tyldy i ukośniki adresu internetowego, pod którym znajdują się treści, które nie powinny były trafić do internetu w określonym terminie.
Pozostaje wreszcie kwestia tego, kto i w jaki sposób powinien zadecydować, czy treści zamieszczone w internecie zakłócają ciszę, czy nie. Na przykład dzisiejszy wpis „Pana od matematyki” moim i Adama zdaniem stanowi przykład jednoznacznej agitacji przeciwko jednemu z kandydatów, a Janina uważa, że mieści się on w granicach określonych prawem. Rzeczywiście, kierując się wyjaśnieniami PKW cytowanymi powyżej, wszystko wydaje się być w porządku – to nie jest wpis „na rzecz” jednego z kandydatów. Tli się we mnie jednak pewna poważna wątpliwość, czym ten humorystyczny wpis różni się od bezpośredniej agitacji wyborczej i dlaczego – w przeciwieństwie do takowej – ma prawo znaleźć się w dniu wyborów w internecie.

Malutki świat

Patrzcie no, jaki ten świat malutki. Moi koledzy z liceum polecają sobie na Facebooku film z polskimi napisami zrobionymi przez mojego byłego studenta, który to film swoją drogą też już kiedyś widziałem.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,