Zbędne łapówki

Wdzięczność wobec nauczyciela – mniej lub bardziej szczera – przybiera czasami formy zupełnie namacalnych, realnych prezentów, a to o wartości czysto estetycznej, jak skromny bukiet kwiatów, a to pragmatycznej, jak sprzęt gospodarstwa domowego, a to luksusowo – eleganckiej, np. komplet piór czy zegarek na rękę, a to – tu nie jestem pewien, jak zaszufladkować – alkohol.
Przyzwyczaiłem się od jakiegoś czasu nie przyjmować żadnego rodzaju prezentów, chociaż bywa, że wywołuje to pewną konsternację u darczyńców – jak wtedy, gdy nie przyjąłem bukietu od absolwentów technikum mechanicznego, którym zresztą tydzień wcześniej zapowiedziałem, że nie życzę sobie od nich żadnych kwiatów, tym bardziej, że ubliżają sobie wzajemnie w mojej obecności, próbując z trudem zebrać pieniądze na ten cel.
Studenci i uczniowie z prezentami zachowują czasami pewne pozory przyzwoitości i próbują wręczyć prezent nauczycielowi już po zaliczeniu przedmiotu, a gdy ten stawia opór, wymyślnie podrzucają upominek lub zostawiają go gdzieś ukradkiem i co prędzej czmychają w dal. O ile dojdzie do konfrontacji i próbuje się im wyperswadować wręczanie prezentu, dochodzi zwykle do użycia przezabawnego argumentu. Nie mogę się powstrzymać od śmiechu, gdy ktoś, kto chce mnie obdarować, a ja odmawiam przyjęcia daru, mówi: „To po co myśmy to kupili? Co my z tym teraz zrobimy?”. To przezabawna sytuacja, w której natychmiast przychodzi mi do głowy, że przecież chyba w ogóle nie ma większego sensu kupować komuś czegoś, co nam samym na nic by się nie przydało i nie mamy pojęcia, co z tym zrobić.

Starsi panowie

Mój kolega z pracy poczuł się ostatnio bardzo staro, gdy zobaczył się na zdjęciach zrobionych podczas imprezy klasowej ze swoimi wychowankami. Z niedowierzaniem i przerażeniem przejrzał zrobione zdjęcia i wygłosił pesymistyczny monolog filozoficzny. Ja do swojego wyglądu jestem jakoś przyzwyczajony, napatrzę się na swoją własną twarz chociażby myjąc zęby, nie wspominając o goleniu (bo to faktycznie robię trochę rzadziej).
Natomiast przeżyłem duży wstrząs ostatnio na klatce schodowej, mijając się z grupą rozgorączkowanych z jakiegoś powodu panów w średnim wieku, z których kilku skinęło mi głową na powitanie, jeden nawet tak trochę nadgorliwie. Nie miałem wprawdzie problemu z przypomnieniem sobie natychmiast imion i nazwisk większości z nich, ale bardzo mnie zdziwiło, że ci łysiejący faceci z brzuszkami to studenci piątego roku. Ząb czasu nie nadgryzł ich wszystkich w równym stopniu, to prawda, ale na niektórych z nich bezlitośnie wycisnął swe ponure piętno.

Prototyp na sprzedaż

Podczas jednego z wykładów studenci z dostępnych pod ręką materiałów stworzyli unikalny, nowatorski, przyjazny środowisku naturalnemu model komputera, który chcą sprzedać. Chętnie skontaktuję z genialnymi młodymi konstruktorami, jeśli ktoś ma dla nich poważną ofertę.

Finał konkursu karaoke z coverami Bon Jovi

Oto cztery filmy, które przechodzą do finału kolejnej edycji konkursu karaoke dla moich uczniów i studentów. Konkurs tym razem poświęcony był piosenkom Jona Bon Jovi i okazał się naprawdę dużym wyzwaniem.
Stałych czytelników i znajomych zapraszam nie tylko do komentowania, ale także do przesyłania mi mailem swoich głosów na film, który zostanie nagrodzony. Każdy może oddać dwa głosy – po jednym na dwa różne filmy lub dwa głosy na jeden film.

Norbert – Always

Robert – It’s My Life

Sławek – Always

Sławek – It’s My Life

Zianie, czyli polew

Jeden z moich skądinąd niezwykle sympatycznych kolegów z pracy przeżywa bardzo fakt, że zrobił doktorat, zamęcza więc swoim tytułem słuchaczy bez względu na to, czy ich to interesuje, czy nie. Na pierwszych zajęciach z nową grupą przynosi wszystkie swoje dyplomy i publikacje, a każdy musi je dokładnie obejrzeć, by przekonać się, jak wiele osiągnął w swojej naukowej karierze. Stałym tematem zajęć jest też jego poczucie misji, dzięki któremu zniża się do pracy dydaktycznej, podczas gdy mógłby bez chwili wahania wszystko to rzucić i oddać się nauce, ponieważ ma liczne propozycje pracy na niejednym kontynencie.
Najzabawniej jest jednak wtedy, gdy ktoś podczas zajęć zwróci się do niego słowami „Proszę Pana”. Reakcją na to jest niezmiennie wykład o tym, że „pan to na targu stoi i pietruszką handluje”, a on nie po to tyle się napracował na uczelni, żeby się do niego per „pan” zwracać.
Pisałem już o tym, jak przedziwnych metod używają czasem nauczyciele dla podkreślenia swojego autorytetu, jak karykaturalne formy to czasami przybiera, a także dlaczego nie warto się tak wysilać. Nawiasem mówiąc przypuszczam, że wśród handlujących pietruszką znalazłoby się wielu niezwykle inteligentnych ludzi. Rozumiem więc, że Jacek mógł się bardzo zdenerwować słysząc pogardliwe uwagi na temat „pana na targu” i miał – moim zdaniem – prawo do komentarza, że gdyby nie „pan na targu”, to byśmy wszyscy – bez względu na posiadany tytuł – „z głodu zdechli”.
Mam nadzieję, że mój młody kolega szybko się habilituje oraz dostanie nominację profesorską, bo dotąd jego epatowanie tytułem ma reakcję odwrotną do zamierzonej, a panowie przypominają sobie o jego obsesji nawet na innych zajęciach, na przykład, gdy ktoś z nich zwróci się do mnie słowami „Proszę Pana”. I mają z tego wielkie zianie, czyli polew. Znaczenie wyrazu „zianie” wyjaśnił mi mój student Paweł, który ma kłopoty z zaliczeniem jednego z wiodących przedmiotów na roku. Długie lata studiów nie nauczyły mnie tego, co dla niego jest oczywiste. No proszę, jak ta wiedza, nie tylko leksykalna, nierówno się rozkłada. I niezależnie od dyplomów.

Coraz bliżej święta…

Na pewno znacie tę świąteczną reklamę Coca-Coli z jadącym przez las konwojem czerwonych, ozdobionych lampkami ciężarówek, z charakterystycznymi dzwoneczkami, muzyką i śpiewem „coraz bliżej święta” (w oryginale „holidays are coming”) w tle.




Jednym ze świątecznych elementów zajęć na pierwszym roku w ubiegłym tygodniu było to, że studenci od czasu do czasu pośpiewywali z radosnymi minami „coraz bliżej sesja, coraz bliżej sesja…”. Miło, że ludzie mają tyle dystansu do samych siebie, by obracać w żart to, czego najbardziej powinni się obawiać, sesja zimowa na pierwszym roku to dla wielu poważna próba, a stereotyp o tym, że na pierwszym roku jest największy odsiew, nie jest chyba wyssany z palca.
Budzi się w człowieku sympatia do studentów, którzy tak otwarcie i żartobliwie okazują emocje, więc na Nowy Rok wypadałoby im wszystkim życzyć, by ich drugi przedświąteczny dowcip, polegający na powtarzaniu potocznego powiedzenia w przekręconej formie, nikomu się nie spełnił. A powtarzali: „Święta, święta i … po studiach”.

Koedukacja

Siedzi taki student informatyki na Wydziale Mechanicznym przez cały dzień, lektorat ma do późnych godzin popołudniowych, za oknem już jest ciemno, gdy z niego wychodzi, a tu mu dają kserokopie z takimi ćwiczeniami do wypełnienia, a w tych ćwiczeniach na samym dole Oxford University Press zamieściło obrazek z tańczącymi kobietami. Facet siedzi przez cały dzień na wykładach, ćwiczeniach i lektoracie w towarzystwie osobników swojej własnej płci, a tu mu taki rysunek dają. No jak się ma nie dorysować na tej kserokopii…?
Zastanawia mnie tylko, co on tam na rysunku w lewej ręce trzyma. Bo to chyba nie książka od angielskiego.

Egzamin u profesora

W pewnej starej anegdocie student przychodzi na egzamin ustny przed komisją składającą się z profesora i dwóch asystentów. Losuje pytanie, przez moment przygląda się jego treści, ale podnosząc wzrok zwraca się do profesora z prośbą o pozwolenie na zmianę pytania. Ten się zgadza, więc student mieszając po omacku stertę pasków wybiera następny. Niestety, okazuje się, że to pytanie również nie jest z kategorii tych wymarzonych. Marszczy brwi czytając, ale w końcu błaga profesora, by pozwolił mu losować raz jeszcze. Profesor się zgadza, więc student nerwowo sięga do sterty pasków z pytaniami, z pochyloną nad nimi ręką waha się przez chwilę, a wreszcie bierze do ręki pierwszy pasek z brzegu. Patrzy na pytanie, jego wargi bezgłośnie poruszają się zgodnie z rytmem czytanych słów, po czole spływa pot. Na ułamek sekundy zamiera, ale w końcu… kapituluje. Nie, na to pytanie również nie zna odpowiedzi.
Profesor prosi o indeks i wpisuje do niego ocenę dostateczną. Po wyjściu studenta asystenci protestują:
– Ależ panie profesorze, on nie odpowiedział na żadne pytanie!
– Tak, ale musiał coś umieć. – odpiera zarzut profesor – Czegoś przecież szukał!
Studiując, podchodziłem do wielu egzaminów. Najtrudniej było mi zdać egzamin pisemny sprawdzany przy pomocy pudełka zapałek – profesor nie czytał w ogóle naszych wypocin, tylko rzucał pudełkiem – niczym kostką do gry. Gdy pudełko upadało na największą powierzchnię (a zwykle tak było), dostawało się niedostateczny. Gdy na bok z siarką – dostateczny. Gdy na ściankę szufladki – dostateczny plus. Do pierwszych podejść przygotowywałem się bardzo starannie, ale – jak łatwo się domyślić – bez skutku. W sesji poprawkowej we wrześniu poszedłem nie robiąc najmniejszej nawet powtórki i zdałem. I szczerze mówiąc, z tak zdanego egzaminu miałem dużo mniejszą satysfakcję, niż miał zapewne student, o którym mowa w anegdocie. A profesorów takich, jak ten z anegdoty, wspominam lepiej i z większym szacunkiem.

Podziw dla dystansu

Bywa, że od kłopotów dosłownie boli głowa, ciężko zebrać myśli i trudno w ogóle funkcjonować. A przecież nerwy nie pomagają w rozwiązaniu problemów. Warto chyba brać przykład ze studentów, którym obawa przed zbliżającym się końcem semestru nie przeszkadza dobrze się bawić.
Z tego, co mówią, można by wywnioskować, że perspektywa oblania egzaminu z analizy matematycznej wiąże się tylko z jednym problemem, a mianowicie tym, kto i czy na pewno przyjedzie do nich na przysięgę. Robert, Jakub i kilku innych pytało się mnie już, czy przyjadę. Mam nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby, ale czuję głęboki podziw dla nich za to, z jakim dystansem mówią o możliwości stracenia roku.
Gdy czekająca na zajęcia grupa przyglądała się przez oszklone drzwi studentom piszącym test, można by się po nich spodziewać wszystkiego innego, aniżeli tego, co faktycznie się stało. Oczekiwanie za drzwiami zmieniło się dla nich w jedną wielką zabawę, robienie min przez drzwi, pokazywanie, że trzymają kciuki itp. Kibicowali, wygłupiali się i nikt z nich nie przejmował się tym, że za moment sami siądą nad takim samym testem, a w dodatku część z nich go nie zaliczy.
Warto nabrać dystansu do własnych problemów i nie narażać swojego zdrowia na przykre konsekwencje nerwowości. Bawmy się dobrze i cieszmy tym, co nam życie przynosi, bo jak nawet coś się nie uda, nie warto z tego powodu załamywać rąk i pogrążać się w rozpaczy.

Sztuka zagrożona

Wczoraj prezentując tekst o tematyce technicznej Przemysław powiedział mi coś, co stawia pod znakiem zapytania bezpieczeństwo zbiorów w krakowskich muzeach, a przecież nic tak człowieka nie podnosi na duchu, jak odwiedziny u „Miłosiernego Samarytanina”. Nic też bardziej od refleksji przed witrażem u Franciszkanów nie pomaga pozbierać myśli.
Być może wypowiedź Przemka nie jest świadectwem jakiegoś powszechnego trendu, ale czuję się zobowiązany ostrzec. Okazuje się bowiem, że jego zdaniem ludzie kupują coraz wydajniejsze karty graficzne do swoich komputerów z jednego tylko powodu:
They want to piss at art work.