Marynarka i zbieżność

Rozsnuwam niczym pajączek misterną dydaktyczną sieć na początek zajęć ze studentami II roku informatyki, próbuję ich sprowokować do wyjaśnienia, dlaczego wyraz convergence, wyraz kluczowy i znajdujący się nawet w tytule rozdziału, który akurat omawiamy w podręczniku, nie jest synonimem wyrazu alignment, chociaż w słowniku dwujęzycznym mają to samo tłumaczenie na język polski. Próbujemy alignment osadzić w jakimś kontekście, więc pada text alignment, podsuwam im wheel alignment… Gestykuluję, wypisuję jakieś rzeczy na tablicy, staram się wyciągnąć z nich słowa parallelperpendicular. Krzyżując ręce przypominam im, co to znaczy at right angle.
Z ostatnich ławek studenci II roku informatyki patrzą na mnie i moje machanie rękami z politowaniem i mówią, że marynarkę powinienem sobie zapiąć na górny, a nie dolny guzik. Tacy to człowieka zawsze sprowadzą na ziemię… Jak tu ich nie lubić i nie szanować?

Priorytety nie na Salwatorze

Studenci inżynierii wzornictwa przemysłowego to taki mój kontakt ze światem humanistycznym na technicznej uczelni. Część zajęć mają u nas na Politechnice, część na Akademii Sztuk Pięknych. Całe zajęcia misternie rysują w swoich kajecikach, albo na czym popadnie (i w przeciwieństwie do studentów informatyki nie rysują penisów, tylko konie, kwiaty, pejzaże, różne abstrakcyjne wzory…), wolą dyskusje o filozofii, malarstwie, filmie albo literaturze, niż o mechanice czy prawach fizyki (aczkolwiek Mateusz z czwartego roku poprosił mnie wczoraj o pomoc w tłumaczeniu tematu pracy inżynierskiej „Koncepcja koparki samojezdnej realizującej funkcję koparek podsiębiernych i odsiębiernych”, czyli tacy całkiem antytechniczni chyba nie są).
Podczas zajęć z nimi spoglądam dzisiaj na zegarek i pytam: „A Wy teraz czemu tutaj na angielskim, a nie na Salwatorze na pogrzebie Andrzeja Wajdy?”.
Zapada milczenie. Na kilku twarzach widzę wyraźną konsternację.
Po chwili z sali pada odpowiedź: „Bo mamy priorytety”.

Lizus

Przychodzi student na pierwsze zajęcia z takim zeszytem i siada w pierwszej ławce, jak najbliżej tablicy. No lizus normalnie. Nie wziął pod uwagę, że mogę być przekorny i że będzie miał ze mną pod górkę.

Przechodzi student na pierwsze zajęcia z takim zeszytem... No lizus

A tak naprawdę, w zeszycie są przede wszystkim notatki z … analizy matematycznej.

Czarny poniedziałek

W pracy wiele z moich koleżanek było dzisiaj ubranych na czarno. Jedna z nich ma żałobę, ale niektóre nie kryły, że kolor garderoby dobrały celowo, jako wyraz swojego uczestnictwa w tak zwanym „czarnym proteście„, a przynajmniej poparcia dla niego. Dyskusja o totalitarnych pomysłach partii rządzącej na sterowanie życiem Polaków i ograniczanie naszych praw dość mocno nawet na chwilę rozgorzała w pokoju lektorskim.
Było mi trochę głupio, że jestem ciemno – szary. To tak, jakbym był niezdecydowany, jakie zająć stanowisko. Zdaję sobie również sprawę, że w sytuacji, w której 3 października jest inauguracja roku akademickiego i mamy godziny rektorskie, mój gest będzie miał charakter całkowicie symboliczny, ale chciałbym niniejszym oznajmić, idąc w ślady między innymi doktor Dagmary Woźniakowskiej-Fajst z Uniwersytetu Warszawskiego, doktor Małgorzaty Michel z Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz prorektora w Wyższej Szkole Zawodowej Kosmetyki i Pielęgnacji Zdrowia w Warszawie, Katarzyny Pytkowskiej, że w związku z tak zwanym „Czarnym Poniedziałkiem” nie wyciągnę żadnych konsekwencji w stosunku do Studentek i Studentów, którzy tego dnia nie przyjdą na moje zajęcia.
Chciałbym jednocześnie zapewnić, że szanuję prawo wszystkich swoich Studentów do tego, by samodzielnie decydowali o tym, jak żyć w zgodzie z zaleceniami wyznawanych przez siebie religii, ideologii i wartości. Nikt nie może być zmuszany do dokonania aborcji dziecka, które począł i które chce wychować, ale nikomu nie można też narzucać przykazań religii, której nie wyznaje, albo zachowań sprzecznych z wartościami, z którymi się identyfikuje, a nie są one sprzeczne z obowiązującym prawem.

Nienawiść wykładowcy

Przed nami ostatni tydzień sesji. Na konsultacjach zjawiają się tłumy, nie mieścimy się w pokoju, w którym zwykle przyjmujemy studentów, trzeba sobie szukać sal. Kolejki do poszczególnych lektorów zapychają korytarz tak, że ciężko jest przejść, a niektórzy ustawiają się w nich już o szóstej rano.
Jeszcze przed rozpoczęciem sesji, na jednym z ostatnich spotkań ze studentami pierwszego roku analizowaliśmy po kolei sytuację, w której są poszczególni z nich. Komu już można dać zaliczenie, kto jeszcze na nie nie zasłużył, jaka komu wychodzi ocena i co może zrobić, żeby ją podnieść.
Piotrowi wyszło 3,0. Mógłby tę ocenę jeszcze podnieść, gdyby spełnił pewne określone warunki. Zostało mu na to zresztą prawie trzy tygodnie czasu. Z uśmiechniętą – jak zwykle – miną poprosił jednak, by wpisać mu ocenę dostateczną. Zrobiłem to więc i przeszedłem do następnej osoby.
Po chwili widzę, że uśmiech zniknął z twarzy Piotra, mina mu zrzedła i coś najwyraźniej go trapi. Myślę sobie, że pewnie zaraz się okaże, że ta ocena jednak go nie satysfakcjonuje i zadeklaruje jej poprawianie. Mija kolejne kilkadziesiąt sekund i Piotr nagle pyta mnie, czy go nienawidzę. Gdzieś wewnątrz mojego mózgu opada mi szczęka, ta widoczna dla studentów wprawdzie trzyma się reszty twarzy, ale chyba nie udaje mi się przed nimi ukryć zdumienia. Przez moją głowę przelatuje szybko kilkadziesiąt zapytań do bazy danych mojego sumienia sprawdzających, w jaki sposób mogłem skrzywdzić tego studenta i sprawić, że czuje się niesprawiedliwie oceniony. Nim jednak procesor w mojej głowie zwrócił wyniki rachunku sumienia, Piotr wyjaśnia, o co chodzi.
Okazuje się, że przyszło mu do głowy, iż mogę mieć do niego żal, bo nie ma ambicji na wyższą ocenę i nie chce się poprawiać. Kamień spada mi z serca i uspokajam Piotra, że to nie moja sprawa, czy zależy mu na średniej albo czy będzie się starać o stypendium, i że – jak wiele innych aspektów jego życia – także i ten nie jest moją sprawą. Na twarz Piotra wraca uśmiech i nie wiadomo tylko, czy jest zadowolony z dowcipu, jaki udało mu się zrobić, czy on też naprawdę poczuł ulgę.

Smutne oczy

Dostałem niedawno maila od niejakiego Alieksjeja Jebiewdenko, który – jak wynika z logów platformy e-learningowej – uważa się za mojego studenta. Ewentualnie nim jest, ale – przynajmniej w kontaktach internetowych – stara się zachować anonimowość. Wiadomość email miała temat: „Podaruj dzieciom słońce”, a oto jej treść – w całości:

Witam!
W związku ze zbliżającym się systemem eliminacji studenta zwracam się do ludzi dobrego serca z prośbą o wsparcie akcji „panda 3”.


Po całym dniu patrzenia w oczy równie smutne, jak te na obrazku, nieprędko dzisiaj zasnę. Bartłomiejowi, Magdalenie, Rafałowi i wszystkim innym smutnym studentom życzę krótkiej, radosnej i pełnej sukcesów sesji. Niech Wam pan da nie tylko trzy, ale i cztery, a nawet pięć.

Ten wpis to odgrzewany kotlet z 2010 roku.

Juwenalia

Poranna grupa studentów jakaś wyjątkowo niemrawa. Zwykle żywi i spontaniczni, dzisiaj – z dwoma lub trzema wyjątkami – zupełnie nieprzytomni.
W końcu zacząłem podejrzewać, co kryje się za ich niespotykaną apatią i biernością. Przecież są juwenalia. Pytam kolejno jednego, drugiego, trzeciego, o której wrócił do domu. Patrzą dziwnym wzrokiem, jakby zaskoczeni pytaniem. Rozglądają się niepewnie, z trudem próbują sobie przypomnieć. Nie pamiętają, o której…
Michał wydaje się wiedzieć, o której wrócił, a przynajmniej nie robi dziwnej miny. Pytam się w związku z tym jego, o której wrócił do domu. Z pewną siebie miną odpowiada:
– Ja jeszcze nie wróciłem!
To miło, że ktoś przychodzi rano na angielski prosto z imprezy.

Jest nadzieja

Jest siła w narodzie i jest nadzieja na przyszłość. Młodzież studencka – co można poznać nie tylko po naklejkach w windach – ma coraz bardziej patriotyczne nastroje. Nie brak im także gotowości do gestów altruistycznych, co rusz a to dają sobie upuścić krwi w szlachetnym geście, a to – jak w ostatnich dniach – rejestrują się jako dawcy szpiku. Trudno takie akcje przeoczyć, bo cały wydział obwieszony jest wtedy ogłoszeniami i strzałkami kierującymi do punktu altruistycznego wykazywania się.

DSC_0005

Jak jednak widać na poniższym przykładzie, szlachetnej braci studenckiej nie brak także innych cech. Są ekologiczni i nie marnują papieru – poniższy znak ze strzałką może się nie udał do końca, ale nie został zmarnowany. Poza tym tak świetnie posługują się angielskim, że pomyłkę łatwiej im było wyjaśnić w tym języku, niż po polsku. Swoją drogą jakby to było po polsku? Oj tam oj tam?

DSC_0004

Kwadrat nieprostokątny

Od kilku godzin czytam książkę i zastanawiam się, czy zasługuje na to, by doczytać ją do końca, czy to jednak tani badziew.
I oto, eureka:

Kliknęłam wskaźnikiem myszy na róg kwadratu i przekształciłam go w prostokąt.

To zdanie przybliżyło mnie w istotnym stopniu do podjęcia decyzji o tym, czy przeczytam pozostałe kilkaset stron… Ten skrót myślowy chyba mnie jednak przerasta.
Kilka stron dalej, gdy „Chick strzyknął palcami”, zajrzałem do Słownika Języka Polskiego.
Kolejne kilka stron dalej poczułem się nieswojo, gdy przeczytałem zdanie: „Było mi się niedobrze z nerwów”.
Było mi się w ogóle nie zabierać za czytanie tej książki…

Koniec sesji

Koniec sesji zbliża się wielkimi krokami. Mam wrażenie, że przyniesie mi to ulgę. Od kilku dni – niestety – brak mi już cierpliwości, co daje o sobie znać przede wszystkim wtedy, gdy jakiś student czy studentka przyślą mi maila lub SMS-a z pytaniem, kiedy będzie mnie można zastać na Wydziale / Uczelni.
Najbardziej rozbrajający są ci, którzy podczas mojego dyżuru przysyłają mi to pytanie SMS-em, którego ja odczytuję zwykle po powrocie do domu (paradoksalnie, maile i wiadomości przez komunikatory odczytuję zwykle szybciej niż SMS-y, których spora część w ogóle do mnie nie dociera dzięki różnym aplikacjom blokującym marketingowy spam).
No i zacząłem im odpowiadać tym obrazkiem. Wiem, trochę chamsko. Mam wyrzuty sumienia… Z drugiej strony, większość z nich to studenci … informatyki.