Ciężarny

Tramwaj linii 70, osiedle Kolorowe.
Romantyczny mężczyzna w średnim wieku trzyma na kolanach bynajmniej nie dziecko, lecz kwiaty. Niewątpliwie jest w ciąży – świadczy o tym chociażby naklejka na szybie.

DSC_0122

Telewizja narodowa

Od początku mistrzostw Europy w piłce nożnej, jak Polska długa i szeroka, rodacy siedzą i śledzą transmisje meczy w telewizji niemieckiej, dostępnej za darmo z dwóch powszechnie używanych w Polsce satelitów, Astry i Hotbirda. Ulice, place i parkingi pod hipermarketami w polskich miastach opustoszałe, Polacy siedzą przed ekranami i oglądają ZDF.
Ostatnie minuty meczu Polski ze Szwajcarią, dogrywka w karnych. Z każdym strzałem do bramki niemiecki komentator coraz bardziej rozentuzjazmowany, wyraźnie wymawia nazwiska wszystkich polskich piłkarzy, nawet Błaszczykowskiego. Kiedy kamera pomiędzy karnymi wędruje po trybunach, komentator wskazuje z wyraźnym wzruszeniem Bońka. Z każdym kolejnym zdaniem wydaje się bardziej oczywiste, że kibicuje Polsce. Przed oddaniem strzału przez Lewandowskiego, Milika, Glika i Błaszczykowskiego daje dowody swojej wiedzy na temat polskich zawodników. Po ostatnim karnym i golu Krychowiaka krzyczy po niemiecku „Witamy Polskę wśród największych potęg Europy!”.
Dobrze, że w czasach, gdy polska telewizja jest pod propagandowym i kadrowym zaborem autorytarnej partyjnej władzy, za zachodnią granicą niemiecki podatnik łoży na naszą prawdziwą telewizję narodową. Dziękujemy Wam, Niemcy, za das Zweite Deutsche Fernsehen.

Konstytucja w Biedronce

Tadeusz Mazowiecki, ojciec kompromisu w sprawie preambuły konstytucji i mój osobisty idol, nie spodziewał się chyba nigdy tego, że Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej będzie hitem wydawniczym i że będzie ją można kupić nawet w sieci dyskontowej. W gruncie rzeczy arogancka, antydemokratyczna władza i konflikt konstytucyjny, z jakim mamy obecnie do czynienia w Polsce, służą demokracji lepiej niż ćwierć wieku edukacji obywatelskiej w szkołach. Angażują Polaków i motywują do oddolnego, spontanicznego budowania społeczeństwa obywatelskiego. Ot, taka ironia losu.

DSC_0082

Demotywator

Ten wpis to odgrzewany kotlet z września 2015. Zdruzgotany przykładem pogaństwa w sandomierskiej katedrze zrobiłem wówczas naprędce demota i wrzuciłem go do sieci. Minęlo trochę czasu i widzę, że sprawa nadal budzi kontrowersje. Odrobinę pocieszające jest, że – dzięki nieprzejednanej postawie Franciszka – przesłanie zaczyna powoli docierać także do niektórych ludzi wiary. Choć to, jak powoli do nas dociera, jest odrobinę… demotywujące.
Ale dziękuję polskim biskupom, że kilku z nich jednak przeszło na jasną stronę mocy w okolicach Bożego Ciała 2017. Dziękuję Ojcu Grzegorzowi Kramerowi, że do nas dołączył. Dziękuję wszystkim ludziom dobrej woli, którzy – czy to z przymusu swojej religii, czy to w zwykłym odruchu serca – postanowili sobie przypomnieć przypowieść o miłosiernym Samarytaninie.
Jeśli chcecie, wrzucajcie gdzie chcecie.
Feel free to use it anywhere.

Plik z obrazem Vittore Carpaccio „Ucieczka do Egiptu” jest powszechnie dostępny w internecie z licencją Creative Commons.

The road not taken

Dzisiaj trzymam kciuki za wybór Brytyjczyków. Głosy są tak podzielone, że bez względu na to, jaka decyzja zostanie podjęta w referendum, część społeczeństwa będzie rozczarowana. Chciałbym, żeby mieszkańcy Wysp zostali z nami, bo razem łatwiej jest naprawiać w Unii to, co wymaga naprawy. United we stand, divided we fall.
Póki co, można robić tylko tyle. Trzymać kciuki. I życzyć głosującym, by za kilka lat jak najmniej z nich tęskniło za podążaniem drogą, która dzisiaj nie zostanie wybrana.

DSC_0116

Hitler z 1956 roku

Nie wiem, czy kogoś z Was ta zapowiedź na tyle zainteresowała, by obejrzeć film Dreamland. Mnie tak bardzo przeraża, że Hitler mógł przemawiać kilka lat po śmierci Stalina, że czuję się całkowicie zniechęcony do wszelkich dodatkowych dreszczyków emocji oferowanych od kilku tygodni na jednym z kanałów.

hitler1956

Dziwny jest ten świat

Prezydent Stanów Zjednoczonych ląduje właśnie w Orlando, by spotkać się z rodzinami ofiar ataku terrorystycznego na klub gejowski. Flagi na Białym Domu spuszczone do połowy, na całym świecie pod ambasadami amerykańskimi ludzie palą znicze ozdobione tęczowymi znakami. Atak w ostrych słowach potępili Papież Franciszek i król Arabii Saudyjskiej.
Terrorysta, który – jak się wydaje – miał po prostu problemy z własną tożsamością płciową – powoływał się na Państwo Islamskie, przeciwko któremu minister obrony Rzeczypospolitej wysyła cztery myśliwce (czeka tylko na podpis prezydenta). Niektórzy przedstawiciele zaplecza politycznego pana ministra i pana prezydenta w mediach społecznościowych gratulują Państwu Islamskiemu zamordowania pięćdziesięciu i zranienia pięćdziesięciu trzech osób bawiących się w klubie gejowskim na Florydzie. Chwalą ich, że „robią za nich robotę”, cieszą się z masakry, no bo „kurwa prawidłowo”. Premier polskiego rządu pisze w dniu masakry na swoim Twitterze, że „wieczór jest piękny”.
No cóż, zakręcony ten świat jak cholera. Kilka dni temu na pętli autobusowej słuchałem, jak kierowca z pasażerami dyskutują o tym, że trzeba jak najszybciej powiesić Tuska i jego syna, a wszystkich, którzy „za czasów PO” się czegoś dorobili, trzeba powsadzać do więzienia. Pasażerowie przekrzykiwali się wręcz w tym, jak to powinna wyglądać egzekucja dwóch rzekomych zbrodniarzy. Gdy euforia i żądza krwi osiągnęły poziom naprawdę przerażający, jedna z pasażerek wykrzyknęła z oburzeniem, że teraz jeszcze zachciało się im jakichś pomników pod Pałacem Prezydenckim. I że lepiej niech się cieszą ostatnimi dniami wolności, zanim ich minister Ziobro pozamyka na resztę życia w więzieniach, a nie pomniki sobie stawiają.
Zrobiło mi się wtedy naprawdę głupio. Zrozumiałem, że większość ludzi nie ma zielonego pojęcia, o czym mówi, i że wystarczy zmobilizować do udziału w wyborach idiotów, a wszystko im się wmówi.
Świat stacza się po równi pochyłej nacjonalizmów, które zrujnowały go w obu ubiegłych stuleciach. Oddając głęboki hołd Jo Cox, członkini Izby Gmin zamordowanej dzisiaj przez zwolennika wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, mam głęboką nadzieję, że to wydarzenie skłoni niektórych Brytyjczyków do refleksji i sprawi, że ponownie przemyślą swoją decyzję.

Przesłanie

Jedno z najważniejszych przesłań dzisiejszych czasów.
Od jakiegoś czasu dostępne publicznie w centrum Warszawy.

DSC_0010

Nie głosowałem

Kilka miesięcy temu, wychodząc z podziemnego przystanku tramwajowego w Galerii Krakowskiej w kierunku ulicy Pawiej, zawahałem się, czy iść do wyjścia czy skręcić do apteki. Ten moment wahania sprawił, że wpadłem u szczytu schodów na wicemarszałka Sejmu z ramienia partii o pięknej nazwie, Ryszarda Terleckiego, który najwyraźniej też się zawahał, czy ze swoją olbrzymią walizką schodzić po schodach, czy udać się pasażem na parterze w kierunku dworca. I wtedy nastąpił kolejny moment niepewności, co powinienem zrobić. Uszanowałem prywatność Pana Marszałka i minąłem go bez słowa, ale miałem olbrzymią ochotę pokazać mu palcami gest victorii, gest spopularyzowany między innymi przez Winstona Churchilla, Lecha Wałęsę i Tadeusza Mazowieckiego, polegający na wyprostowaniu palca wskazującego i środkowego przy zwiniętych pozostałych palcach, i powiedzieć mu: „Panie Marszałku, zwyciężymy z Wami, przeczekamy Was, a Pan będzie ze wstydem wspominał, że brał Pan udział w robieniu tego bałaganu, który teraz robicie”. Żałuję, że tego nie zrobiłem.
W ubiegłym miesiącu na Dworcu Centralnym w Warszawie, udając się na pociąg do Krakowa, wpadłem na wychodzącego zza filaru Ryszarda Petru, który wysiadł właśnie na ten sam peron z pociągu z Gdańska. Znowu się zawahałem i nie powiedziałem mu, że jestem mu wdzięczny za wszystko, co robi, nawet jeśli przywidziało mu się naiwnie jakieś światełko w tunelu, i że życzę mu dużo sił i energii, by nie ustawał w swoich wysiłkach. Ale znowu uszanowałem jego prywatność i po ułamku sekundy udałem, że go w ogóle nie rozpoznaję.
4 czerwca 1989 nie głosowałem w wyborach. Mam usprawiedliwienie. Nie byłem dorosły. To były ostatnie wybory, w których nie miałem jeszcze prawa wziąć udziału. Moje zachowanie na Dworcu Głównym w Krakowie i na Dworcu Centralnym w Warszawie jest natomiast niewybaczalne.

Juwenalia

Poranna grupa studentów jakaś wyjątkowo niemrawa. Zwykle żywi i spontaniczni, dzisiaj – z dwoma lub trzema wyjątkami – zupełnie nieprzytomni.
W końcu zacząłem podejrzewać, co kryje się za ich niespotykaną apatią i biernością. Przecież są juwenalia. Pytam kolejno jednego, drugiego, trzeciego, o której wrócił do domu. Patrzą dziwnym wzrokiem, jakby zaskoczeni pytaniem. Rozglądają się niepewnie, z trudem próbują sobie przypomnieć. Nie pamiętają, o której…
Michał wydaje się wiedzieć, o której wrócił, a przynajmniej nie robi dziwnej miny. Pytam się w związku z tym jego, o której wrócił do domu. Z pewną siebie miną odpowiada:
– Ja jeszcze nie wróciłem!
To miło, że ktoś przychodzi rano na angielski prosto z imprezy.