Podniebna majówka


Bywa, że Ziemia z góry wydaje się bardzo podobna do wielkich gazowych planet w rodzaju Jowisza czy Saturna, tyle tylko, że kolorystyka inna. Patrząc na te kłęby chmur dość trudno sobie wyobrazić, że tam pod nimi są jakieś miasta, jacyś ludzie, jakieś życie w ogóle.
A któż by przypuszczał, że pod tymi chmurami, na jednym kontynencie, kilkadziesiąt tysięcy ludzi idzie w pochodzie pierwszomajowym w Paryżu, a w Krakowie taki pochód w ogóle się nie odbywa. W Paryżu kilka równoległych demonstracji, a w Polsce nieliczne grupki – przeważnie starszych osób – skromnie obchodzą to samo święto narażając się na ośmieszanie przez zakłócających obchody nacjonalistów. W Paryżu – ciesząc się z majowego święta – wielokulturowe tłumy mieszkańców i turystów korzystają z pogody, spacerują, siedzą w kawiarniach i chodzą po sklepach, a w Krakowie – choć weekend majowy jest tu o jeden dzień dłuższy – pusto i głucho, bo ze względów religijnych uznano za celowe zamknąć wszystkie sklepy i lokale, nawet McDonalda. W Paryżu na Montmartre rzesza wiernych żarliwie modli się przy relikwiach świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, chociaż pięć minut spacerem od bazyliki Sacré Coeur tętni życiem zagłębie marketów erotycznych i kin porno wokół Moulin Rouge. W tym samym czasie rada miasta Częstochowy odrzuca kolejną ofertę inwestora, który chce otworzyć w mieście kasyno, bo ich zdaniem nie będzie ono mogło współżyć z klasztorem na Jasnej Górze, nawet jeśli będzie na drugim końcu miasta. Tym samym jednym głosowaniem radni odrzucają z pogardą pół miliona złotych, jakie jednorazowo chciał podarować inwestor częstochowskiej kulturze i sportowi, nie wspominając o pięciu procentach potencjalnego zysku kasyna przez pięć lat.
Przypadkowy kosmita patrzący z góry na Ziemię przez taki gęsty dywan chmur mógłby się nie domyślić, że w dole pod nim jest jakieś rozumne życie. I może miałby rację.

Paryż przejmujący chłodem

Kilka miesięcy temu, gdy w Polsce spadł właśnie pierwszy śnieg, w Paryżu było jeszcze zielono, ale paraliżujący chłód przejmował nas na wskroś tak potwornie, że aż ciężko nam było rozmawiać pędząc przez dziedziniec Luwru. Tymczasem w połowie drogi między piramidą a placem Concorde grupa przedszkolanek bezlitośnie hartowała dzieci. Pamiętam, że wprawiło mnie to w osłupienie. Dzieci zdawały się radosne i szczęśliwe, a ja miałem wrażenie, że te dość specyficznie ubrane panie znęcają się nad nimi z niepojętym okrucieństwem.
Kawałek dalej popatrzyłem na rzeźby na cokole i doszedłem do wniosku, że w ogóle ciężki żywot mają dzieci we Francji.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi , ,