Antyargument

Dziś w TVN24 minister Orzechowski był bardzo elegancko ubrany, grzeczny, uśmiechnięty. Właściwie niczego mu nie można zarzucić w dbałości o własny wizerunek poza tym, że korzystając z notatek ujawnił powody, dla których Gombrowicza on i minister Giertych nie akceptują. Było to smutne, bo zamiast uchylić się od odpowiedzi lub próbować się ograniczyć do jakichś (o ile takowe istnieją) sensownych argumentów, minister odczytał z kartki fragment Transatlantyku jako dowód na to, że nie można tą książką psuć młodzieży:

Mężczyznę, co mężczyzną będąc, mężczyzną być nie chce, a za mężczyznami się ugania…

Smutne, bo przecież niemożliwe, by homofobia była jedynym powodem, dla którego panowie ministrowie nie chcą Gombrowicza w kanonie lektur. A jeśli nawet, to mogliby chociaż udawać, że jest inaczej, a nie taki akurat cytat wyciągnąć z Transatlantyku. I tak świat ma już wyrobione zdanie o poglądach polskiego resortu edukacji w tej sprawie i nie trzeba ich w tych – mam nadzieję błędnych – przekonaniach utwierdzać.
Klasyczna beletrystyka ma – zdaniem Orzechowskiego – lepiej uczyć rozumienia tekstu czytanego, z czym – zwłaszcza na poziomie podstawowym – nawet bym nie polemizował. Ale nie rozumiem zupełnie tego antagonizmu między patriotyzmem Sienkiewicza a rzekomym antypatriotyzmem Gombrowicza. Pisane „ku pokrzepieniu serc” Potop czy Ogniem i mieczem, nawet jeśli są arcydziełami literatury polskiej, to niczego szczególnego nie wnoszą w wychowanie patriotyczne dzisiejszych młodych Polaków, którym przyszło żyć w wieku XXI, a nie XIX czy XVII, w zupełnie innych realiach geopolitycznych. Ci Polacy muszą stawać ze swoją polskością przed zupełnie innymi wyzwaniami i czasami lepiej dają wyraz swojemu patriotyzmowi odcinając się od pewnych wartości, niż pokazując przywiązanie do nich. Patriotyzm to nie tylko duma narodowa, ale także narodowy wstyd.
Inny cytat z Transatlantyku, a ściślej z autorskiego wstępu do książki, pokazuje ten rodzaj patriotyzmu, jaki o wiele bardziej jest potrzebny dzisiejszej młodzieży:

Przezwyciężyć polskość. Rozluźnić to nasze poddanie się Polsce! Oderwać się choć trochę! Powstać z klęczek! Ujawnić, zalegalizować ten drugi biegun odczuwania, który każe jednostce bronić się przed narodem, jak przed każdą zbiorową przemocą. Uzyskać – to najważniejsze – swobodę wobec formy polskiej, będąc Polakiem być jednak kimś obszerniejszym i wyższym od Polaka!

I jeszcze jeden cytat z Gombrowicza:

Czy ja, broniąc Polaków przed Polską, jestem, czy nie jestem patriotą? […] Cóż wart jest naród złożony z ludzi sfałszowanych i zredukowanych? Z ludzi, którzy nie mogą pozwolić sobie na żaden szczerszy, swobodniejszy odruch z obawy, by im się ten naród nie rozpadł?

Jeszcze trochę krzewienia mesjanizmu, mieszania terrorystów z powstańcami, a lekceważenia rzeczywistych i współczesnych problemów narodu, to i polski orzeł odleci do Londynu. Chociaż w Szkle kontaktowym Grzegorz Miecugow ostatnio powiedział, że ponoć już odleciał.

Kolejny żenujący spektakl

Byliśmy dzisiaj po raz kolejny świadkami żenującego spektaklu w wykonaniu ministra edukacji, który na konferencji prasowej próbował się uchylić od odpowiedzi na merytoryczne pytania dziennikarki. Zamiast tego, minister sam zadawał pytania, które w jego mniemaniu miały udowodnić niewiedzę i niekompetencję adwersarzy.
W moim odczuciu wypadło to odwrotnie. Pani Aleksandra Pezda, dziennikarka Gazety Wyborczej nie dała się wciągnąć w dyskusje o tym, jakich bohaterów Quo vadis? potrafi wymienić. Bardzo racjonalnie poinformowała ministra Giertycha, że Sienkiewicz nie jest jego prywatną własnością i że inni ludzie też go czytają. Na pytanie o bohaterów „Ferdydurki” (takie słowo padło z wiadomych ust na konferencji) zwróciła uwagę ministra na fakt, że znajomością tej książki wykazała się chociażby pisząc krytykowany właśnie przez niego artykuł.
Na odchodnym minister przypomniał pani Aleksandrze, że warto czytać Sienkiewicza, a następnie popisał się znajomością bohaterów powieści: Marka Winicjusza, Ligii i Petroniusza.
Mam wrażenie, że ten Petroniusz to jakoś tak nie pasuje do tego wszystkiego, co pan minister Giertych stara się wprowadzić do polskiej szkoły. Ten zdeklarowany epikurejczyk imponował mi, kiedy zdawałem do liceum. Pisałem o nim wypracowanie na egzaminie wstępnym, pamiętam do dzisiaj. Ale teraz chyba już nie wypada głośno mówić o Petroniuszu – toż on szczęścia w przyjemnościach doczesnych szukał! A przecież w Quo vadis? aż roi się od zacnych chrześcijan, a nawet apostołów się znajdzie! A tu Petroniusz, cholera.
Ale nie martwiłbym się szczególnie tym, czy Petroniusz to dobry czy zły przykład dla polskiej młodzieży. Nie martwiłbym się także w ogóle tym, co sobie jeszcze Roman Giertych powpisuje albo poskreśla z listy lektur. Przytłaczająca większość młodych ludzi nie czyta w ogóle, a ci nieliczni, którzy czytają, mają w nosie kanony lektur i umieją sami dobrać sobie swój własny, prywatny zestaw tytułów. I im głośniej największy minister Rzeczypospolitej będzie szkalował Gombrowicza, tym większa szansa, że ta giertychowa „Ferdydurka” przebije popularnością nawet Harry’ego Pottera (który też nawiasem mówiąc nie jest na liście lektur).

Pod rękę z Gombrowiczem i Kafką

By nie przynosić dłużej hańby mojej szkole, a jednocześnie nie zamykać bloga, usunąłem z tytułu i z tagów nazwę szkoły, a stopniowo przejrzę wszystkie posty i usunę inne informacje pozwalające na zidentyfikowanie hańbionej przeze mnie placówki oświatowej. Strata to będzie niewielka, bo wiadomo mi jest tylko o jednym uczniu naszej szkoły, który trafił do nas tylko dlatego, iż w gimnazjum był moim zapalonym czytelnikiem. Niezbyt mu się zresztą udało, bo angielskiego uczy go jedna z moich koleżanek (na szczęście dla mnie).
Okazuje się, że moja wizja szkoły odbiega dalece nie tylko od tego, co wyobraża sobie kierownictwo resortu edukacji, ale – co ostatnio boleśnie odczułem – jest na tyle rozbieżna z wizją mojego szefa (startował do wyborów z ramienia partii koalicyjnej), że myślałem przez weekend nad tym, czy w ogóle nie powinienem zrobić w szkole miejsca dla ludzi, którzy z prawdziwą pasją zaczną tu zaprowadzać porządki według wytycznych ministra Giertycha. Pocieszająco bardzo podziałała na mnie myśl, że odchodząc teraz ze szkoły miałbym szansę opuścić ją w bardzo zacnym, chociaż nie każdemu miłym, towarzystwie. Ministerstwo rozważa bowiem pomysł, by ze szkolnego kanonu lektur usunąć Goethego, Kafkę, Witkacego i Gombrowicza. Z listy lektur proponowanych w ich miejsce widać wyraźnie, że zamiast zachęcać młodzież do szukania wartości i stawiania pytań, będzie się jej dawać gotowe rozwiązania problemów, które zresztą nie zawsze będą jej dotyczyć. Zamiast zachęcać do interpretacji, myślenia, analizowania, zamiast pomagać w zrozumieniu kpiny, farsy, dystansu, zamiast przyzwyczajać do samokrytycyzmu, serwować się będzie przepisy na łatwostrawne dania i recepty na wszystko. Rozumienie tekstu czytanego ucierpi, a tym samym przybędzie błędnych interpretacji treści na moim blogu, ale cóż. Gdy odejdę ze szkoły, może nie będę go już pisał.
W projekcie konsultowanym przez ministerstwo widać nawet pewien sens. Po cóż w Orwellowskiej IV RP czytać „Proces” Kafki? Jak książki o upupianiu używać do upupiania? Z drugiej strony, takie indices librorum prohibitorum tak naprawdę dają autorom i tytułom nieśmiertelność, osiągają skutek odwrotny do zamierzonego. Dwaj tegoroczni absolwenci naszego mechanika, którzy dostali od swojej wychowawczyni kupione za jej własne prywatne pieniądze powieści Umberto Eco, pewnie nigdy by ich nie przeczytali, gdyby szef nie wezwał fundatorki nagród na dywan z powodu nietrafnego – jego zdaniem – doboru tytułów.
Niektórych pomysłów obecnego kierownictwa resortu edukacji nie da się komentować.
Trzeba po prostu powiedzieć: „Nie”. Trzeba się podpisać: