Ślub kościelny

Nad Wisłą trwa zażarta dyskusja nad odrzuconymi hurtowo projektami ustawy o związkach partnerskich. I chociaż adresatami tych projektów były pary wszelkiego rodzaju, nie tylko homoseksualne, a doświadczenia innych krajów wskazują na to, że związki partnerskie są zawierane przede wszystkim przez pary mieszane, przytłaczająca część argumentów używanych w tej dyskusji w Polsce to mniej lub bardziej wyraźnie wygłaszane homofobiczne tezy.
Dlatego długo nie mogłem dziś rano wstać z łóżka, gdy ustawiony na wczesną godzinę radiobudzik włączył się, a z jego głośników popłynęła poranna dyskusja na antenie lokalnego londyńskiego radia. Jakże inna to była dyskusja od tej, którą – chcąc nie chcąc – za sprawą burzy w polskim parlamencie mamy u siebie na co dzień.
Brytyjski konserwatywny premier, chcąc bronić tradycyjnych wartości i wzmocnić instytucję małżeństwa, lansuje obecnie projekt zrównujący prawa małżeństw hetero- i homoseksualnych. Jego zdaniem, kochający się ludzie – bez względu na płeć – powinni mieć dokładnie takie same możliwości, w tym prawo do nazywania się żonami, mężami, a nie tylko partnerami, a odbieranie tego prawa związkom homoseksualnych czyni rzekomo krzywdę nie tylko parom jednopłciowym, ale także osłabia małżeństwo i deprecjonuje wartości rodzinne.
W porannej audycji stacji BBC London słuchacze będący w związkach partnerskich, także wychowujący dzieci, opowiadali o czymś, co przez kilkanaście minut nie pozwoliło mi w ogóle wstać – ani lewą, ani prawą nogą, i przez co o mało nie spóźniłem się do pracy. Opowiadali o tym, dlaczego zależy im na możliwości zawierania małżeństw przed ołtarzem. Zgodnie z zamysłem premiera, i w pewnym uproszczeniu, państwo ma uznawać śluby kościelne par homoseksualnych na podobnej zasadzie, jak polskie śluby konkordatowe. Związki wyznaniowe nie będą wprawdzie zmuszane do sankcjonowania takich małżeństw (obawa dość realna w brytyjskich warunkach, gdzie nie tak dawno toczyła się wojna związana z tym, że katolickie sierocińce zostały zmuszone do uznawania prawa do adopcji dzieci przez homoseksualistów, a kryterium orientacji seksualnej potencjalnych rodziców nie może być brane pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o oddaniu dziecka do adopcji), ale religijne ceremonie zaślubin będą miały oficjalny charakter i moc prawną.
Kolejni słuchacze i słuchaczki dzwonili do stacji i opowiadali o tym, jak bardzo im zależy na ślubie przed ołtarzem, jak bardzo wiara stanowi integralną część ich życia, i jak bardzo czują się dyskryminowani przez fakt, iż nie mogą uczestniczyć w funkcjonowaniu swoich wspólnot religijnych na tych samych zasadach, jak ich heteroseksualni sąsiedzi. Wypowiadający się na antenie słuchacze, w większości geje i lesbijki, powoływali się bez przerwy na wielkie słowa i idee, a z ich słów wynikało dość jasno, że uważają się za osoby broniące słusznej racji, za którymi stoi Pan Bóg, Chrystus i chrześcijaństwo w ogóle.
Byli pewni, że Pan Bóg jest ich sojusznikiem. Mniej więcej tak samo, jak przekonana o swoich racjach jest posłanka jedynej słusznej partii, pani Krystyna Pawłowicz, przez niektórych zwana profesorem, a przez wielu uważana za dużo mniej kobiecą, niż nazywana przez nią „chłopem” Anna Grodzka, transseksualna kandydatka na zajęte póki co stanowisko wicemarszałka Sejmu.
Wstając wreszcie z łóżka zastanawiałem się, czy od Londynu dzielą mnie tylko tysiące kilometrów, czy może lata świetlne.

Dużo miejsca

Gdy cztery lata temu wybierano Prezydenta Stanów Zjednoczonych, ogarnęła mnie – podobnie jak większość Europejczyków – niezmierzona euforia i szaleństwo na punkcie Baracka Obamy, czemu wielokrotnie dałem wyraz w moim blogu. Widziałem w nim spełnienie profetycznych wizji, zachwycałem się jego wizjonerstwem i elokwencją, stawiałem go na piedestale i czyniłem z niego postać historyczną jeszcze zanim komitet noblowski zaskoczył świat swoją decyzją, podziwiałem jego spontaniczność i dystans do siebie,  a nawet broniłem jego wpadek.
Ale wybory 2008 roku to były inne czasy. Żyliśmy wtedy w cieniu mrocznych wydarzeń kilku wcześniejszych lat, błędnie podjętych decyzji o daleko idących skutkach, Obama rozbudził tak wiele nadziei, że oczywistym jest – z perspektywy minionej kadencji – że musiał wielu z nas rozczarować, a przynajmniej ostudzić nasz zapał.
Tym razem nie przeżywałem tak bardzo amerykańskich wyborów, chociaż mile wspominam uniesienia, jakie przed paroma laty dzieliłem z wieloma znajomymi, studentami, a także szerokim kręgiem internautów. Z reelekcji Obamy zdecydowanie się jednak ucieszyłem, bo – wbrew obiegowej opinii – nie uważam jego pierwszej kadencji za całkowicie nieudaną i jestem pewien, że historia uwypukli jeszcze kiedyś jej osiągnięcia, które nam zdają się dzisiaj mniejsze wobec wielu kontrowersji i krytyki sprzecznych interesów. Poza tym nie ukrywam, że – bez względu na poglądy gospodarcze, światopogląd czy smak ulubionych lodów – lubię mieć świadomość, że światem rządzą ludzie, którzy nie są ogarnięci obsesją, nie oskarżają o matactwa i zbrodnie wszystkich, którzy wstali danego dnia z łóżka inną nogą, niż oni. Ludzie, którzy – nawet na najwyższych stanowiskach – zachowują dystans do siebie, skromność, i pozostawiają na naszej małej, ciasnej, ale własnej planecie dużo miejsca dla każdego innego, komu przyszło tu żyć. I ludzie, którzy – podobnie jak ja – wierzą w to, że nasz wspólny świat naprawdę jest coraz lepszy.

I believe we can keep the promise of our founding, the idea that if you’re willing to work hard, it doesn’t matter who you are or where you come from or what you look like or where you love. It doesn’t matter whether you’re black or white or Hispanic or Asian or Native American or young or old or rich or poor, abled, disabled, gay or straight. You can make it here in America if you’re willing to try.

Barack Obama, 7 listopada 2012, cytat na podstawie The New York Timesa

Obowiązki i prawa

Gdy jeden z moich znajomych wrzucił w internet fotkę zrobioną podczas tegorocznej Parady Równości w Warszawie, przedstawiającą młodzieńca z transparentem „Jestem pedałem i mam obowiązki pedalskie”, uśmiechnąłem się i przeszedłem nad tym do porządku dziennego. Parady w ogóle nie obserwowałem ani nie czytałem wiele na jej temat, zaabsorbowany jakimiś zupełnie innymi sprawami. Nie jestem nawet szczególnie zorientowany, jak była komentowana w mediach czy też kto – poza Ryszardem Kaliszem – udzielił jej wsparcia.
Dopiero teraz – zupełnie przypadkowo – dowiedziałem się, że hasło na transparencie było parafrazą słów Romana Dmowskiego i środowiska narodowe odebrały ten transparent jako obrazę swoich ideałów i drwinę z polskości. Niezupełnie rozumiem czemu.
Trochę to bezsensowna dyskusja, w której uczestnicy po jednej stronie dyskursu zawłaszczają sobie pewne związki składniowe i frazeologię. To tak, jak już nikt nie może powiedzieć o odmienianiu oblicza tej ziemi, nie wywołując skojarzeń z Janem Pawłem II. Poza tym, może – zamiast przywłaszczać sobie słowa, które przeszły do historii – powinniśmy się cieszyć, że są one żywe i wykorzystywane przez ludzi kolejnych pokoleń?
Nie miałem pojęcia, gdy zobaczyłem to zdjęcie po raz pierwszy, że to parafraza słów Dmowskiego. Wydaje mi się, że internauci oburzeni rzekomą wulgarnością transparentu i określający dźwigającego ten transparent młodzieńca mianem kretyna, nie znają w pełni kontekstu, z którego te słowa zostały wyjęte.

Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie. Są one tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ człowieka

Niecodzienny chrzest

Gdy Elton John i David Furnish stali się rodzicami dziecka urodzonego przez matkę – surogatkę, komentarzy było sporo. Mnie, szczerze mówiąc, sprawa w ogóle nie poruszała. Nie widziałem w tym ani powodu do wiwatowania, bo nad adopcjami dzieci nie ma co wiwatować, to zjawisko powszechne, normalne, nie ma w nim nic nadzwyczajnego, ani mnie to nie bulwersowało, bo niby czemu. Skoro dzieci z tylu wzorcowych heteroseksualnych rodzin decydują się potem na życie z osobą tej samej płci, to czemu niby dziecko wychowane przez dwóch mężczyzn czy dwie kobiety miałoby stać się homoseksualistą? A gdyby nawet, to co z tego?
Gdy jednak dowiedziałem się, że Lady Gaga będzie matką chrzestną dziecka Eltona i Davida, oczy na chwilę otworzyły mi się szerzej. Maleńki Zachary, któremu w życiu gwiazdki z nieba nie zabraknie, będzie miał Lady Gagę, wielką przyjaciółkę jednego ze swoich ojców, za matkę chrzestną. Szopka to, cyrk, czy poważna uroczystość religijna? Bardzo jestem ciekaw komentarzy wierzących i praktykujących. Dobrze to, że dziecko zostanie ochrzczone? Czy może to zgorszenie publiczne, że dwóch ojców przyniesie dziecko do ołtarza? To wyraz skruchy i nawrócenia dwóch bogatych degeneratów czy kpina z obrzędu?
Jedno wydaje się pewne: nagłośnienie i oprawa uroczystości będą takie, że prostym moralistom trudniej będzie od tej pory bronić tradycyjnego modelu rodziny.

Modlitwy za gejów i za homofobów

Na trasie jutrzejszej Parady Równości w Warszawie rozwieszono na billboardach siedem wielkich plakatów z wizerunkiem Jezusa Chrystusa, których celem jest nawoływanie do modlitwy w intencji nawrócenia uczestników Europride. Chrystus z billboardu głosi hasło: „Nie przyszedłem potępić, lecz zbawić”, a dodatkowo umieszczono w siedmiu językach fragment jednego z wystąpień Jana Pawła II: „Nie bójcie się, otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi”. To ostatnie ma być reakcją na rzekome zawłaszczenie sobie przez gejów i lesbijki hasła „Nie lękajcie się” – nawiasem mówiąc, nie rozumiem zupełnie, jak takie trzy słowa pozbawione kontekstu mogły się stać w minionych latach swoistą ikoną narodową, niby cytatem z Jana Pawła II. Jakby te trzy słowa były tak niepowtarzalne, tak oryginalne, że przez polskim papieżem nikt ich nigdy nie wypowiedział do nikogo w żadnej sytuacji.
Przeciwnicy manifestacji będą jutro przez cały dzień rozdawać ulotki zachęcające do pojednania się z Panem Bogiem i zapraszające na całodzienne czuwanie i modlitwę w intencji nawrócenia uczestników parady w kościele braci mniejszych kapucynów.
To wszystko nie byłoby w sumie wcale ciekawe ani szczególnie zaskakujące, okazuje się jednak, że wśród tych nawoływanych do nawrócenia uczestników parady będą osoby o bardzo tradycyjnych przekonaniach, jak przedstawiciele brytyjskiej partii konserwatywnej, a także głęboko wierzące. Za homofobów ma się w ten weekend zamiar modlić spopularyzowany przez spot wyborczy Lecha Kaczyńskiego gej – Amerykanin Brendan Fay. Zdjęcie z jego homoseksualnego ślubu zostało przez zmarłego prezydenta wykorzystane podczas kampanii prezydenckiej do szerzenie stereotypów i uprzedzeń i Fay z mężem pod groźbą procesu z polskim prezydentem domagali się od niego oficjalnych przeprosin. Jutro Brendan Fay ma zamiar przejść w warszawskiej paradzie, zapali znicz pod krzyżem przy pałacu prezydenckim, a potem wybiera się na Wawel, gdzie – jako zdeklarowany katolik – pomodli się i odda hołd wszystkim ofiarom smoleńskiej katastrofy.
I powie ktoś, że to Jarosławowi Kaczyńskiemu słońce przygrzało i wygaduje głupoty. A ci wzajemnie modlący się za siebie uczestnicy manifestacji i kontrmanifestacji to nie przesłyszeli się czasem słuchając nauk tego samego Chrystusa?
Z okazji jutrzejszej parady pozwolę sobie przypomnieć sympatyczny rysunek z wpisu sprzed ponad roku oraz optymistyczną dla uczestników marszu statystykę, jaką po wczorajszym historycznym głosowaniu w Argentynie zamieszczono tutaj.

Ewolucja języka

Podobno były czasy, gdy wyraz „kobieta” był wyrazem nieprzyzwoitym, z kolei wyraz „dziewka” dopiero we współczesności nabrał pogardliwego wydźwięku. Słowa zmieniają znaczenie i właśnie przypadkowo w przepastnych czeluściach czyszczonego dysku znalazłem zabawny przykład tego zjawiska, znaleziony gdzieś kiedyś i dawno zapomniany.

Geje na Starowiślnej?

Studenci pisali wczoraj kolokwium, które trzeba było skserować. Studentów jest kilkudziesięciu, więc nawet na szybkiej kserokopiarce chwilę to musi potrwać, a klient w tym czasie przecież nie podda się medytacji, więc ogląda ogłoszenia na zawieszonej na ścianie tablicy ogłoszeniowej.
No i powiedzcie, czy to możliwe, by ktoś przypadkowo tak nazwał swój prywatny akademik? I czy trudno się dziwić studentom Wydziału Mechanicznego, że postanowili spolszczyć pisownię tej nazwy? Tylko, panowie, jak już iść na całego, to „y” pasowałoby zastąpić „j”. „Ośrodek Geja”.
A potem już nic, tylko na Starowiślną. Mile widziane pary (płeć niesprecyzowana). Na takim wielkim wydziale par męskich na pewno nie brakuje, jedną taką nawet znam, tylko że to są akurat panowie z Krakowa, więc akademik im niepotrzebny.

Nie słyszeliśmy o Hitlerze

Bywa, że załamuję ręce nad marnymi osiągnięciami dydaktycznymi w jakiejś grupie, ale jednak nigdy z tytułu niedoborów wiedzy i umiejętności moich uczniów na lekcjach języka angielskiego nie wpadam w taką depresję, w jaką wpadłem po wysłuchaniu opowieści mojej koleżanki polonistki o jej doświadczeniach z „Medalionami” Zofii Nałkowskiej w jednej z klas zasadniczej szkoły zawodowej.
Uczniowie mieli tydzień czasu na to, by przygotować się do omawiania lektury i dowiedzieć się, co to były obozy koncentracyjne. I nie zgrywali się wcale, gdy informowali koleżankę nauczycielkę o owocach swoich poszukiwań i badań. Obozy koncentracyjne, okazuje się, były to takie „obozy zamknięte, w których Polacy bili się z Żydami” w zamieszkach ulicznych. Założył je niejaki doktor Spanner. Nie, o Hitlerze nigdy nie słyszeli, nie miał z tym nic wspólnego.
Nasze placówki dyplomatyczne na całym świecie śledzą z wielką uwagą wszelkie możliwe media i interweniują niezwłocznie, gdy gdzieś pojawi się wzmianka o „polskich obozach koncentracyjnych”. Domagają się przeprosin i sprostowania. Tymczasem bardziej przydałoby się chyba zadbać nie tyle o to, by kolejne pokolenia wiedziały w ogóle o tym, że człowiek człowiekowi potrafił zgotować taki los, a mniej w tym wszystkim istotne, jakiej był narodowości albo w jakim kraju to się stało.
W scenie otwierającej film Apt Pupil na zmazywanym przez nauczyciela z tablicy diagramie widać wyraźnie, jak łatwo jest manipulować ludźmi i ich historyczną świadomością, wykorzystując niewiedzę, brak zainteresowania czy obojętność. W naszych szkołach rzadko kiedy mówi się o tym, że wśród ofiar obozów koncentracyjnych byli Cyganie czy mniejszości seksualne. Zdarza się przez to słyszeć absurdalne tezy obrońców tradycyjnych wartości, którzy twierdzą, że hitleryzm miał wrogi stosunek do rodziny i macierzyństwa, a promował homoerotyzm i aborcję.
To jednak wszystko mało istotne w świetle wiedzy historycznej, jaką zabłysnęli uczniowie na lekcji mojej koleżanki. Wszyscy mieszkają kilkadziesiąt minut jazdy autem od Oświęcimia, ale dla nich obozy koncentracyjne to areny ulicznych walk między Polakami a Żydami.

Wiatr historii w portalach społecznościowych

Przedziwna rzecz te portale społecznościowe. Parę lat temu musiałem usunąć z mojego bloga wszelkie dane pozwalające na zidentyfikowanie szkoły, w której uczę, by nie utożsamiano bloga ze szkołą. Dziś posunięcie takie byłoby bezcelowe, bo przez import bloga do Facebooka moi znajomi w tym portalu i tak docierają do treści przeze mnie publikowanych.
Ale to działa także w drugą stronę – w aktualnościach na temat moich znajomych wyświetlają mi się różne informacje o nich i o tym, co w internecie robią. Bywa, że z aktualności tych możemy się o naszych znajomych dowiedzieć więcej, niż byśmy chcieli i niż nam potrzeba. Ostatnio na przykład zaobserwowałem, że jeden z moich uczniów z drugiej klasy technikum zapisuje się namiętnie do wszelkich możliwych inicjatyw lesbijskich i gejowskich oraz powstających na portalu grup nacisku walczących o prawa par homoseksualnych do zawierania małżeństw. W kalendarzu nadchodzących imprez zadeklarował też, że 13 czerwca wybiera się do Warszawy na tegoroczną Paradę Równości.
Przedziwna rzecz, te portale społecznościowe. Mojego studenta Sławka ktoś zgłosił do sprawdzenia, bo jego nieszczególnie pobożny awatar przypominał komuś wizerunek Jezusa Chrystusa (a Sławek – tak się składa – całkiem jest do Jezusa podobny). A na stronie jednej z grup, do której zapisał się mój osiemnastoletni uczeń – aktywista, znalazłem rysunek, treść którego na pewno głęboko poruszy mojego przyjaciela Jacka i skłoni go do zamieszczenia obszernego komentarza, na który czekam z niecierpliwością. Na tym rysunku widać moim zdaniem, jak wieje wiatr historii.

Święto pluralistyczne

Władze Częstochowy postawiły na swoim i wbrew bardzo jednoznacznej opinii mieszkańców odsłaniają jutro na placu Daszyńskiego ośmieszający Jana Pawła II pomnik. Pomnik sam w sobie nie byłby może śmieszny (chociaż zdaniem wielu Częstochowian jest niepotrzebny i brzydki – z tym drugim się nie zgadzam), ale dzięki postawieniu drugiego pomnika Jana Pawła II w centrum miasta odradza się anegdota sprzed lat.
Gdy w PRL-u na placu Daszyńskiego stał pomnik wdzięczności Armii Czerwonej, a na wysokim postumencie nad placem Biegańskiego radziecki żołnierz wskazywał listkiem laurowym kierunek na zachód, mówiło się, że „Wania” z placu Biegańskiego woła chłopaków z placu Daszyńskiego – wówczas Nowotki – i krzyczy do nich „Chłopaki, znalazłem kibel!”. Teraz miasto ma dwa pomniki Jana Pawła II na dwóch końcach Alei, także zwrócone przodem do siebie.
Na szczęście nie wszyscy czczą papieża w sposób nie przynoszący żadnej korzyści żywym (ani umarłym), bardzo podoba mi się akcja „Jan Paweł II wychowawcą młodych”, dzięki której na ulicach Krakowa pełno jest billboardów i plakatów z golącym się nad rzeką Karolem Wojtyłą, a wielu moich znajomych wysłało SMS-y, które zasilą fundusz stypendialny dla młodych.
Spodobały mi się także słowa Prymasa, który w orędziu na VIII Dzień Papieski, otoczony grupą młodzieży pod kościołem św. Anny na Krakowskim Przedmieściu, nazwał młodych ludzi najlepszym żywym pomnikiem Jana Pawła II, nawiązując do tablicy pamiątkowej na ścianie kościoła ze słowami: „Szukałem Was, Wy teraz przyszliście do mnie, za to Wam dziękuję”. Ale cóż – jedni wolą pomniki żywe i spontaniczne, inni ze spiżu i marmuru.
A Tomek Łysakowskiprzypomina, że na całym świecie dzisiaj, a w Wielkiej Brytanii właśnie jutro obchodzi się Dzień Wychodzenia z Szafy. Polecany przez Tomka film jest niesamowity – język angielski i jego bogactwo leksykalne po prostu rzucają na kolana. W każdym razie w języku polskim mój bierny zasób słownictwa o tej tematyce jest o wiele uboższy.