List do Hiszpanów

Trzecia mechanika jest rzeczywiście świetna. Co myślą, to powiedzą lub napiszą prosto z mostu, a przemyślenia mają oryginalne i trafne.
Kilka lat temu jedna z Okręgowych Komisji Egzaminacyjnych przeprowadziła na swoim terenie maturę próbną z języka angielskiego, w której – zgodnie z poleceniem – zdający mieli napisać list do rodziców swojego kolegi z … Hiszpanii. Użycie języka angielskiego w tej pracy wydaje się może odrobinę sensowniejsze, niż znane z zadań na starej, ustnej maturze rozmowy w obcym języku z własną mamą, którą trzeba było przekonać, by pozwoliła nam pójść na dyskotekę. Ale czy aby na pewno?
Moi uczniowie z klas drugich i starszych pisali ostatnio to zadanie w ramach pracy domowej. Troje z nich zaczęło swój list słowami „Buenos dias Amigos”, a Kamil z trzeciej mechanika oddał pracę w całości po hiszpańsku:

Queridos amigos de Espana. Muchas gracias por una estancia agradable, y por el regalo que recibí de ustedes. Estoy muy contento con él y me gusta mucho. Ayer llegué a casa. viaje fue tranquilo, sin mayores problemas. Sólo el avión se quedó sin combustible y aterrizó de emergencia y teníamos el océano. En Polonia tenemos un clima envidiable, por lo que planea pasar el resto de las vacaciones en Polonia. Espero que nos volvamos a encontrar e invitar a su hijo el día de fiesta el próximo ano al polaco

Praca na pewno nie idealna, ale rodzice kolegi z Hiszpanii pewnie by ją zrozumieli. A trzeba mieć jaja, żeby w pełni świadomie oddać zadanie domowe z angielskiego napisane na zero punktów tylko po to, by pokazać, że jest się spostrzegawczym, błyskotliwym, a także – przynajmniej w pewnym aspekcie – mądrzejszym niż autor i recenzent zadania oraz nauczyciel, który kazał napisać bezsensowną pracę domową. Nic dziwnego, że panowie wpadają w samozachwyt.

Wieża Babel

„Guide” – odpowiadam bezmyślnie na otrzymaną na telefon wiadomość od Alberta z pytaniem o to, jak jest po angielsku „przewodnik”.
Po chwili nachodzi mnie refleksja i odpisuję mu jeszcze raz, że jak człowiek, który oprowadza turystów, to „guide”, jak książka to może być np. „guidebook”. A jeśli człowiek, który czemuś przewodzi, stoi na czele czegoś, to „leader”.
Mija kolejna chwila, a burza w mojej głowie podpowiada mi, że Albert nieszczególnie interesuje się na co dzień turystyką, a już na pewno nie w największe zimowe mrozy, polityki chyba też nie miał na myśli, więc piszę jeszcze raz, że jeśli taki, co przewodzi ciepło czy elektryczność, to „conductor”.
Za moment kontekst pytania Alberta staje się oczywisty i wszystko już wiadomo.
To zajście sprzed kilku dni przypomniało mi się wczoraj, gdy podczas dyżuru użyłem służbowego telefonu, by zadzwonić do sekretariatu. Panowie, w sprawie których dzwoniłem, z mieszaniną politowania i niedowierzania na twarzy przyglądali się, jak podnoszę słuchawkę i wykręcam czterocyfrowy numer wewnętrzny na tarczy telefonu, który – przypuszczalnie – jest starszy od nich. Czekając na załatwienie sprawy po drugiej stronie linii zacząłem mimowolnie czytać testy, położone przez jedną z koleżanek przy aparacie. W jednym z zadań utknąłem na tłumaczeniu z języka polskiego na angielski wyrwanego z wszelkiego kontekstu zwrotu „odwiesić słuchawkę”. Dłuższą chwilę musiałem się zastanawiać, co to właściwie znaczy, i chyba do tej pory nie jestem pewien. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek z moich znajomych tak mówił, ale po kilku godzinach dochodzę do wniosku, że zwrot ten należało pewnie przetłumaczyć „hang up”.
Nie spytałem panów, którym stary telefon ze słuchawką na długim, kręconym kablu wydawał się tak kuriozalny, czy rozumieją polskie wyrażenie „odwiesić słuchawkę”, ale jestem pewien, że za dziesięć lat będzie to zwrot zupełnie obcy dla młodzieży. A ja mam jeszcze pracować dwadzieścia osiem lat? Trzeba się zastanowić nad tym, w jakim zawodzie, bo wszystko wskazuje na to, że – jak tak dalej pójdzie – jako nauczyciel nie dogadam się z uczniami czy studentami ani po angielsku, ani po polsku.

Noworoczne zmęczenie

Na pierwszych lekcjach w nowym roku omawiam z panami z trzeciej klasy ich wypracowania napisane na maturze próbnej rozszerzonej przed świętami. Pokazujemy sobie, kto i dlaczego rozminął się z tematem, kto świetnie i wieloaspektowo go omówił, jakie były niedociągnięcia w kompozycji, co można było poprawić.
Korzystając z tego, że mamy akurat nowe repetytoria, odnajdujemy w nich stronę poświęconą pisaniu rozprawki argumentatywnej i czytamy znajdujące się tam wskazówki i wytyczne. Czując pewien niedosyt, wyświetlam im z projektora ćwiczenie polegające na uzupełnieniu przykładowej rozprawki typowymi dla tej formy zwrotami w rodzaju first of all, moreover, on the other hand, to sum up itp. Panowie ze spokojem tolerują mój monotonny wykład i odzywają się nawet od czasu do czasu, chociaż wyraźnie brakuje im sił.
Wydaje mi się, że powinni sobie przenotować do repetytorium zwroty, które właśnie wstawiamy do ćwiczenia, ale widząc ich skrajne wyczerpanie i bohaterski spokój, z jakim starają się mnie słuchać, nie śmiem im tego proponować. Mówię więc, że jeśli ktoś nie jest w stanie, niech mi da repetytorium, to mu przenotuję. Na moim biurku natychmiast ląduje siedem otwartych we właściwym miejscu książek, a ja – patrząc w niewinnie bezsilne twarze ich właścicieli – nie widzę innego wyjścia i starannie, czytelnie notuję im, co trzeba. Jest cicho, spokojnie, a wszyscy zachowują się rozbrajająco naturalnie, jakby nic szczególnego się nie działo.

Rosyjski anglisty

Dostąpiłem zaszczytu. Mój wpis został przetłumaczony na język rosyjski, a tłumaczenie opublikowano tutaj. Czuję się tym bardziej zaszczycony, że należę do pokolenia, któremu cyrylica nieobca, i które w Moskwie nie zabłądzi i o drogę spytać się potrafi.
Mój rusycysta z liceum zaczął pierwszą lekcję rosyjskiego od stwierdzenia, że język wroga należy opanować do perfekcji. Dziś Rosjan kocham i szanuję dużo bardziej, niż niejeden polski parlamentarzysta, więc jestem tym bardziej wdzięczny za to tłumaczenie.

Сегодня в Кракове группа пиаристской молодёжи воспрепятствовала проведению марша атеистов и агностиков. Евангелизаторы-авантюристы реагировали на транспаранты с требованиями светского государства примитивными „кричалками” и стремились заглушить выступления участников марша религиозными песнопениями. В ответ на лозунг „Польша светская, не католическая”* они кричали „Я Иисуса не стыжусь!” Когда атеисты и агностики покидали Рыночную Площадь, им вслед летели крики „Польша католическая, не светская” и песенка „Мы прощаемся с Вами, аллилуйя”.
Кордоны полиции разделяли несколько сотен участников обеих акций, обменивавшихся листовками и чётками.
Это, по сути дела, печальное событие показывает, что часть верующих не вполне понимает, что требования светского характера государства ни в коей мере не проистекают из презрения к вере и не означают, что религиозности надо стыдиться. Ослеплённые уверенностью в своей миссии, такие люди утрачивают всё своё здравомыслие и им кажется, что требование уважать тех, кто исповедует иные ценности это и есть преследование христианства и притеснение христиан. При этом они не видят ничего неуместного в своих ожиданиях, что все должны приспособиться и жить согласно учению их церкви.
Известно, что католики редко читают Священное Писание и не очень интересуются содержанием Евангелий. Жаль, ибо в словах некоего Иисуса они бы обнаружили явную поддержку идеи отделения церкви от государства. Об этом говорится в Евангелии от св. Матфея (22, 18-21) и в Евангелии от св. Марка (12, 15-17). Сегодня, когда при помощи сомнительных в юридическом отношении моральные угроз встают на защиту креста в зале польского Сейма или когда препятствуют проведению мирного марша, они наносят ущерб церкви и отступают от Христа.
Тогда Иисус сказал им: „Так отдайте кесарю кесарево, а Богу – Божие”. И они удивились Его словам.

W nagrodę kara

Gdy kilka tygodni temu konsultantka mojego operatora telefonicznego próbowała mnie nakłonić do zakupu i uruchomienia na stałe promocyjnego, comiesięcznego pakietu minut w cenie wyższej, niż standardowa cena połączeń, poczułem się oburzony i złożyłem reklamację, która zresztą została uznana, operator przeprosił mnie, podziękował za czujność i w ramach przeprosin uruchomił mi darmowy pakiet pięćdziesięciu minut do wykorzystania. Zapewne jednak nie ja jeden dostałem tę rewelacyjną ofertę, przygotowaną rzekomo dla wyjątkowych stałych klientów, a Plus naciągnął na nią niejedną osobę, która nie zastanowiła się, co jej się proponuje.
Staranne czytanie ze zrozumieniem i do końca wszystkich regulaminów, instrukcji i poleceń zdaje się umiejętnością zanikającą, co udowodniliśmy ostatnio, ogłaszając z panami z trzeciej klasy konkurs dla klas pierwszych i drugich. Pytanie w konkursie było niezwykle proste, co – niczym pytania w SMS-owych promocjach – przyciągnęło do udziału w nim spore grono siedemnastu osób. Trzy spośród nich były z klas starszych, więc – gdyby odpowiedzi konkursowe przesyłało się płatnym, i to słono, SMS-em, mielibyśmy w kieszeni czysty zarobek. Pozostałe czternaście osób były jak najbardziej uprawnione do udziału w konkursie, dość trudno jednak zrozumieć zapał, z jakim garnęły się do przesyłania odpowiedzi, chociaż regulamin dość jasno określał pulę nagród do zdobycia: trzy pierwsze osoby miały otrzymać ocenę niedostateczną, trzy kolejne – najniższą możliwą ocenę w skali ocen szkolnych, a trzy kolejne miały się załapać na to samo, co trzy pierwsze. Czyli w konkursie było do wygrania dziewięć ocen niedostatecznych.
Oczywiście nie wpiszę tych pał nadgorliwym uczestnikom konkursu, ale mam nadzieję, że czegoś ich ta przygoda nauczy. Na maturze z języka obcego pod każdym zadaniem w arkuszu znajduje się instrukcja, wydrukowana szczególnie dużymi, wytłuszczonymi literami, o treści: „Przenieś rozwiązanie na kartę odpowiedzi”. Mimo to co roku wielu maturzystów zapomina zakodować swoje odpowiedzi na karcie sczytywanej przez skaner, a tym samym ryzykuje, że nie zda matury (nie przenosząc zadań zamkniętych, z zadań otwartych należy otrzymać maksymalną możliwą liczbę punktów, by zdać egzamin).
Organizatorzy konkursu, panowie z trzeciej klasy, byli zdumieni widząc, jak ich młodsi koledzy i koleżanki zabijają się o pały z angielskiego. Jeden z drugoklasistów zamieścił na Facebooku gorączkowy apel, zachęcający kolegów i koleżanki z klasy do udziału w konkursie, dołączając bezpośredni link do miejsca, w którym należało wpisywać odpowiedź. Początkowe rozbawienie organizatorów ustąpiło uczuciom i przemyśleniom, których wyraz dał jeden z nich, pisząc do mnie maila takiej oto treści:

Kochany Ojcze Niebieski.
Na początku ten konkurs „dla młodych” mnie śmieszył, po prostu myślałem, że będzie to zwykłe robienie sobie jaj z młodszych kolegów. Ale śledząc wpisy z odpowiedziami młodych muszę przyznać, że to nie jest śmieszne, lecz tragiczne. Przeraża mnie lekkomyślność i brak jakiejkolwiek odpowiedzialności ze strony ludzi, którzy bardzo szybko zbliżają się do pełnoletności. Dlatego też myślę że trzeba uczynić wszystko, co w naszej mocy, aby nauczyć ich co to znaczy być dorosłym i odpowiedzialnym za to, co się robi. Tym razem konsekwencje, jakie ich spotkają, będą niczym w porównaniu z tym, co może ich spotkać w przyszłości, jeśli nie nauczą się zwracać uwagi na najdrobniejsze szczegóły, które często zmieniają sens w wielu przypadkach.

Zapamiętajmy wszyscy. I młodzi i starzy. Bo chyba zbyt łatwo dajemy się nabijać w butelkę.

Ożenki i zamążpójścia

Trochę o tym, jak zmiany społeczno – kulturowe skutkują powstawaniem problemów językowych wcześniej niewyobrażalnych.
Od paru tygodni w Nowym Jorku trwa gorączkowe nadrabianie zaległości i pobieranie się przez pary, które dotąd miały z tym pewien problem, ponieważ nie były (i nadal nie są) mieszane, a w każdym razie nie ze względu na płeć.
Donosząc o tym w internetowym wydaniu „Wysokich Obcasów” Barbara Szelewa zaniepokoiła mój wyczulony ostatnio* zmysł językowy rodzimego użytkownika polskiej mowy, tytułując swój artykuł „Nowy Jork żeni się w niedzielę„.
W polszczyźnie obowiązuje taki słowny stereotyp, że mężczyzna się żeni, a kobieta wychodzi za mąż. Słowny, bo nie do końca pasujący do opisywania współczesnej, globalnej rzeczywistości. Cóż bowiem oznacza „żenić się”, jeśli nie „stawać się żonatym”, czyli takim, który ma żonę? Podobnie jak „wychodzić za mąż” to przecież nic innego, jak „stawać się zamężną”, czyli taką, która ma męża. Gdy małżeńską przysięgę składa sobie dwóch mężczyzn, żaden z nich się nie żeni. Gdy przed ołtarzem stają dwie kobiety, żadna z nich nie wychodzi za mąż.
Ciekawe, ale wydaje mi się, że przymiotniki „zamężny” i „żonata”, jako ogólnie zrozumiałe i jednoznaczne, przyjmą się w języku polskim o wiele szybciej, niż poprawne stosowanie wyrażeń „wychodzić za mąż” i „żenić się” w przypadku par tej samej płci. Tym bardziej, że dla osób pozostających w związku małżeńskim brak uniwersalnego określenia stanu cywilnego, które nie zdradzałoby nijak płci współmałżonka, takiego jak określenie „wolny” lub „wolna” zamiast „kawaler” i „panna”.
Mamy tu w języku polskim do czynienia z fenomenem niespotykanym w angielszczyźnie, w której wszystkie najbardziej naturalne określenia czynności związanych z ożenkiem lub zamążpójściem są neutralne i pozbawione wszelkich oznak seksizmu. Po polsku można wprawdzie mówić o „pobieraniu się”, „stawaniu przed ołtarzem” czy „wchodzeniu na nową drogę”, ale „żenić się” i „wychodzić za mąż” kolokwialnie triumfują, tyle że nie zawsze poprawnie, zwłaszcza to pierwsze.

* Niedawno pisałem o wpadkach językowych w reklamie Banku Gospodarki Żywnościowej i informacji o śmierci Andrzeja Leppera na głównej stronie Onetu

Polski język obcy

Reklama jednego z polskich banków zainspirowała mnie ostatnio do rozmyślań nad systemem kształcenia w polskich szkołach i doprowadziła do innowacyjnych wniosków, które będę chyba musiał przedstawić w jakimś memorandum do minister edukacji.
Od pewnego czasu dość często bowiem widzę w telewizji uśmiechniętą kobietę, jak wynikałoby z kontekstu jest ona pracownikiem banku, która – pokazując dwoje uśmiechniętych ludzi – informuje nas, że ma z nimi coś wspólnego. Co to jest dokładnie, nie jestem pewien, bo mówi tak: „Tej parze pomogłam kupić swoje pierwsze własne mieszkanie”.
Zastanowiwszy się dokładniej nad związkiem między podmiotem domyślnym tego zdania a użytym w nim zaimkiem dzierżawczym „swój” i jego rolą, jestem skłonny uznać, że mieszkanie, o którym mowa, to pierwsze mieszkanie nie pary klientów banku, ale właśnie reklamującej bank kobiety. Tylko czemu musiała im ona pomagać, by kupić sobie swoje mieszkanie? I jaka była ich rola w tej transakcji?
Wniosek z tego jest prosty. Ministerstwo edukacji powinno poważnie rozważyć wycofanie ze szkół języka angielskiego, niemieckiego, francuskiego, rosyjskiego, hiszpańskiego, włoskiego i wszelkich innych. Język polski jest wystarczająco obcy.

Docendo discimus

Jeden z moich kolegów anglistów obraził się ostatnio, gdy uczeń wyjaśnił znaczenie angielskiego idiomu „to be pulling one’s leg” tłumacząc je na polski „robić kogoś w konia”. Obraził się nie dlatego, że uczeń jest słaby z angielskiego albo nie rozumiał tłumaczonego wyrażenia, ale dlatego, iż zachował się niekulturalnie i użył w klasie tak potwornego kolokwializmu, wręcz wulgaryzmu. Nie powiedziałem ani słowa, ale przez chwilę się zastanawiałem, czy „robić kogoś w konia” naprawdę jest wyrażeniem wulgarnym. Potem przez dłuższą chwilę rozmyślałem nad tym, na ile „pulling one’s leg” jest z kolei wyrażeniem formalnym, którego nie powstydziłaby się użyć królowa brytyjska podczas spotkania z premierem.
Ale to jeszcze nic. Kiedyś podczas towarzysko – zawodowego spotkania przy grillu koleżanki anglistki zaśmiewały się do rozpuku z ucznia, który na egzaminie opisywał swoje nawyki żywieniowe i powiedział, że jada to i owo, bo ma to w sobie liczne „nutrients”. Nie rozumiałem za bardzo, z czego się śmieją koleżanki, ale w towarzystwie wypada udać, że rozumie się dowcipy opowiadane przez innych. Jak się zorientowałem po chwili, koleżanki śmiały się dlatego, że „nutrients” rozumiały jako „nutrie”.
Uczniowie najlepszego liceum w jednym z byłych miast wojewódzkich dość długo zastanawiali się, czy wyjaśnić pani profesor, czemu nie mogą zachować powagi, gdy wymawia ona „can’t”. Gdy w końcu jej powiedzieli, że jej wymowa to raczej wyraz „cunt”, niestety nie zrozumiała, a oni nie odważyli się wchodzić w dalsze szczegóły.
Na każdym kroku widać, że świat idzie do przodu. Moi uczniowie z obecnej drugiej klasy technikum wprawili mnie kiedyś w zdumienie, gdy bez trudu powiązali polskie słowa, których znaczenie ja musiałem sprawdzać w polskim słowniku slangu miejski.pl, z ich anglojęzycznymi źródłami etymologicznymi. Dlatego drżyjcie, filolodzy i filolożki. Jeśli nie będziecie oglądać filmów, słuchać muzyki młodzieżowej i rozmawiać z prawdziwymi ludźmi, wasz angielski stanie się wkrótce równie śmieszny, jak angielski moich najznakomitszych profesorów uniwersyteckich, którzy byli znawcami Szekspira, ale żyli za żelazną kurtyną i nie mieli dostępu do brytyjskich mediów czy internetu ani nie byli nigdy za granicą. I bądźcie gotowi się uczyć od tych, których uczycie. Motto tego blogu, docendo discimus, nie jest takie głupie, choć wymyślił je Seneka Młodszy prawie dwa tysiące lat temu.

Please me, do me

Jestem świeżo po egzaminie ustnym z języka angielskiego w pewnym liceum ogólnokształcącym, gdzie jako przewodniczący zespołu egzaminującego usłyszałem od maturzystki: „Please me, do me…”.
I naszła mnie refleksja. Zastanawiam się, czy to właściwie w porządku, że zdająca ma zaliczony egzamin, na którym składa egzaminującemu tego rodzaju propozycje?
Przecież albo zrobiła to nieświadomie, czyli nie ma pojęcia, co wygaduje w obcym języku, albo była to propozycja korupcyjna. Kusząca, a jednak niedopuszczalna.

Matura z angielskiego – przeciek – angielski 2011

Jak mi donoszą moi abiturienci z Technikum Mechanizacji Rolnictwa, pojutrze na maturze z angielskiego na poziomie podstawowym będzie następujące zadanie:

Podczas pobytu w Wielkiej Brytanii kupiłeś ciągnikowy kultywator sprężynowy z zapasowym kompletem lemieszy półsztywnych i skaryfikatorem. Zauważyłeś, że uszkodzone było łożysko toczne baryłkowe wahliwe w mimośrodzie oraz brakowało połączeń gwintowych ze śrubą pasowaną o trzpieniu stożkowym. W wiadomości email zgłoś chęć złożenia reklamacji. Napisz na czym polega problem oraz gdzie i kiedy nabyłeś urządzenie i zaproponuj rozwiązanie problemu. Podpisz się jako XYZ.

Przypominam wszystkim maturzystom, by myśleli taktycznie i pamiętali, że nie warto marnować czasu na szukanie w głowie lemieszy i mimośrodu, bo na maksymalną ilość punktów za to zadanie wystarczy napisać:

I have a tractor, but it is not good. It does not work well. I bought it yesterday in your shop. Please, I want my money back.

Myślcie taktycznie. Góra 5 minut na zadanie 7, góra 20 minut na zadanie 8, jeśli ktoś jest przygotowany.
Reszta czasu na to, żeby nie wystrzelać wszystkiego bezmyślnie, tylko zidentyfikować banalnie proste zadania i rozwiązać je poprawnie, a resztę zostawić sobie na koniec i dopiero w ostateczności strzelać.
Powodzenia.

Ten wpis został pierwotnie opublikowany 5 maja 2007