Oblicza islamu

Pierwszy tydzień ramadanu, rue Marx Dormoy, w pobliżu stacji metra La Chapelle, gdzieś w okolicach zmierzchu. Dzielnica, delikatnie mówiąc, wielokulturowa. Wychodzę z zatłoczonego baru z kebabem i sałatkami, w którym ustawia się coraz dłuższa kolejka klientów, idę za róg i czekam, aż Robert z Gosią dokonają wyboru i zrobią zakupy na wynos.
Staję za winklem, obok dwudziestoparoletniej dziewczyny, która spokojnym wzrokiem omiata ulicę i przechodniów. Siedzi we wnęce nieużywanych drzwi wejściowych do kamienicy, na rozłożonych tekturowych pudłach starannie ułożyła poduszki i czysty, błękitny śpiwór, do którego cała się wsunęła i wydaje się gotowa do snu.
Z baru, w którym Robert i Gosia nadal wybierają rodzaje mięsa, sosów i innych dodatków, wychodzi inna młoda dziewczyna z kilkoma papierowymi torbami jedzenia. Rozgląda się, podchodzi do dziewczyny w śpiworze i oferuje jej poczęstunek. Bezdomna w pierwszej chwili odmawia, mówi, że nie jest głodna, ale w końcu pokazuje na niebo i mówi, że między wysokimi kamienicami słońca wprawdzie już nie widać, ale nie jest pewna, czy zaszło. Przez chwilę, w bardzo przystępnych słowach, mieszczących się zupełnie w moim zasobie słów francuskich, rozmawiają o astronomii, dochodzą do wniosku, że jest już po zachodzie słońca, ale postanawiają wspólnie jeszcze kwadrans zaczekać, a potem razem spożyć symboliczny iftar.
Dziewczyny zaczynają rozmawiać ciepło, spokojnie, naturalnie, jakby znały się od lat i były najlepszymi przyjaciółkami. Bezdomna w żaden sposób nie wydaje się w tej rozmowie słabszą niż ta, która właśnie ofiarowała jej jałmużnę. Traktują się wzajemnie z szacunkiem i serdecznością.
Atmosfera jest tak cudowna, tak wyjątkowa, że wypadałoby życzyć podobnej wszystkim, którzy szukają duchowej inspiracji w Łagiewnikach czy na Jasnej Górze w czasie postu. Gdy pół godziny później obżeramy się kebabami na Rue Pajol i popijam mojego kebaba Guinnessem, czuję wyrzuty sumienia.
Po kilku miesiącach wojownicy Państwa Islamskiego wrzucają do sieci nagranie z brutalnej egzekucji kolejnej ofiary. Zastanawia mnie, co jest islamskiego w tej organizacji terrorystycznej, od której odcinają się muzułmanie z całego świata, a w szeregach której walczą ekstremiści z Wielkiej Brytanii, Francji, Ameryki, Polski, a nawet z … Chin. Nie chce się wierzyć, że gość obcinający głowy dziennikarzom i wolontariuszom czyta ten sam Koran, świętuje ten sam ramadan i spełnia obowiązek jałmużny tak samo, jak tamte dziewczyny z Paryża.


zdjęcie zrobione następnego dnia rano przy stacji metra La Chapelle

Bez wniosków z historii

Kto czyta dzisiaj Mein Kampf Adolfa Hitlera? Wbrew pozorom, nie tylko historycy, łatwo się o tym przekonać oglądając komentarze pod tą pozycją w internetowych księgarniach. Bynajmniej, nie jest to książka podlegająca jednoznacznej ocenie, a zdania o niej wśród internautów, klientów i czytelników są bardzo rozbieżne. Nie wszystkich Mein Kampf przeraża, budzi u nich ohydę i spotyka się z bezwzględnym potępieniem.

Jezus i Hitler. Można ich obu kochać, albo obu nienawidzić. Co ważne, trzeba sobie zdać sprawę, że nieśli ze sobą to samo przesłanie i spotkał ich obu ten sam los.

Taki komentarz pod kontrowersyjnym tytułem autorstwa jednego z monstrów historii wypatrzył autor artykułu w The Awl i wydaje się, że trzeba się liczyć z tym, że osób, do których skrajne, nie tylko hitlerowskie poglądy docierają i przemawiają, nigdy w społeczeństwie nie zabraknie.

Mam dopiero 17 lat, a już przeczytałem tę książkę od dechy do dechy dwukrotnie. […] Społeczeństwo współczesne powinno się otworzyć na tę książkę. Świat byłby o wiele lepszym miejscem.

Gdy niedawno z rąk tak zwanego Państwa Islamskiego zginął amerykański dziennikarz James Foley, media mainstreamowe na Zachodzie zatrzęsły się z oburzenia. Tymczasem mało się mówi o tym, co tak naprawdę powiedział James Foley przed swoją egzekucją (skądinąd niepojęte jest dla mnie, że z takim opanowaniem i przekonująco mówił dokładnie to, czego oczekiwali od niego jego zabójcy, mając jednocześnie świadomość, że i tak nie ocali to jego życia). Nie ma też prawdziwej refleksji nad tym, dlaczego w Syrii i Iraku po stronie Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu walczą setki przybyszy ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i wielu innych krajów kultury zachodniej.
Jak pokazuje Max Fisher, sympatie dla Kalifatu w krajach Unii Europejskiej są zaskakująco wysokie. Co jeszcze ciekawsze, Kalifat zdaje się budzić większą sympatię u Francuzów, niż u Palestyńczyków.
Dzisiaj, gdy w wyborczych sondażach w Polsce pną się w górę politycy, którym wydaje się, że w polskim interesie narodowym jest uderzenie szarżą na Kreml i zagrożenie szabelkami Putinowi, wydaje się, że faktycznie – jak to powiedział niedawno z trybuny sejmowej premier – naczytali się za dużo romantycznych powieści. Ale to nie zmienia faktu, że mogą namieszać, a dzisiejsza awantura w Sejmie zdaje się być tego prognozą. Jedni mogą bezkarnie chodzić i pieprzyć farmazony o tym, jak to rzekomo najwyżsi urzędnicy państwowi uknuli spisek, by zamordować prezydenta Kaczyńskiego, a innym nie wolno nawet wpaść na pomysł powołania oficjalnej komisji śledczej do zbadania tego, czy ci pierwsi dochowali wszystkich procedur i zachowali wszystkie środki ostrożności demontując polski wywiad. Liczne karykatury i szkaradzieństwa na postumentach polskich miast, miasteczek i wsi stoją sobie spokojnie, bo oddają cześć oficjalnemu obiektowi kultu, a tęcza na Placu Zbawiciela cyklicznie płonie i trzeba wydawać krocie na jej ochronę i odbudowę.
Obawiam się, jednym słowem, że Pan Opticum ma rację. Wszyscy – według jego obliczeń – mamy przejebane.

Książki odpowiednio głaskane

W trzeciej części cyklu powieści o Harrym Potterze Hagrid, w swojej naiwnej dobroduszności, sprawia uczniom Hogwartu niespodziankę w postaci podręcznika do opieki nad magicznymi stworzeniami, który to podręcznik gryzie, jeśli się go odpowiednio nie pogłaszcze. W ubiegłym tygodniu przyszło mi do głowy, że wszyscy znamy taką książkę, której lektura – bez odpowiedniego przygotowania – może być bardzo niebezpieczna.
Mimo rozlicznych nieprzyzwoitych, demoralizujących fragmentów, przeciwko którym protestują zbulwersowani obrońcy porządku publicznego, Biblia od wielu pokoleń sprawdza się jako wyznacznik norm, a lektura niektórych jej ksiąg jest źródłem doznań estetycznych, literackich i intelektualnych. Wystarczy „pogłaskać okładkę”, by wśród szeregu drastycznych scen (zwracam szczególną uwagę na Księgę Rodzaju, 19:8 – jakiś obrońca Pisma Świętego próbował mi kiedyś po jednym z moich wpisów udowodnić, że ten werset nie istnieje) zobaczyć piękne, epickie opowieści, poetyckie wizje i metafory, a także moralne przesłanie.
Korzystając z urlopu, od wczoraj spędzam dużo czasu na walce ze stereotypem o innej, rzekomo groźnej, księdze. I wydaje mi się, że po „pogłaskaniu” jest jak najbardziej do okiełznania. Odczuwam przyjemność i szczególnie głęboki spokój czytając kolejne sury Koranu.

Rozpychamy łokciami przedmurze chrześcijaństwa

Przy okazji szóstej rocznicy zamachów terrorystycznych na Nowy Jork dowiedzieliśmy się od pewnego katolickiego biskupa polowego, że polscy żołnierze w Iraku i Afganistanie bronią Europy przed przekształceniem w Euroarabię, a Osama bin Laden mści się na świecie chrześcijańskim za największą w historii klęskę islamu pod Wiedniem w 1683 roku. Te odkrywcze tezy postawił ksiądz biskup podczas oficjalnej uroczystości wojskowej na Warszawskiej Cytadeli, w obecności polskich władz państwowych, które nie zająknęły się nawet na ten temat i nie potępiły wypowiedzi biskupa. Pewnie zresztą dalej będą zapraszać na tego rodzaju uroczystości biskupów jedynego słusznego kościoła.
Biskup wezwał polskich żołnierzy do obrony wartości chrześcijańskich i pochwalił ich za to, że na swych mundurach i sztandarach zanieśli biało-czerwone znaki tam, gdzie przebiega granica przedmurza chrześcijaństwa. Gdybym był polskim żołnierzem i poważnie traktował słowa księdza biskupa, musiałbym się zastanowić nad dezercją z takiego wojska. Gdybym był rodzicem mającym jakiś wpływ na to, czy jego dziecko chodzi na religię, musiałbym zrobić wszystko, co w mojej mocy, by ochronić je przed kościołem, którego hierarchowie są apologetami wojen religijnych. Wychodzi na to, że Dawkins ma rację – wszystkie religie sprowadzają się do tego samego w ustach ludzi pozbawionych umiejętności myślenia oraz woli współistnienia i współdziałania z innymi.
Dziś, przy okazji rocznicy bitwy wiedeńskiej, usłyszałem w publicznych mediach już kilka rasistowskich wypowiedzi, które naraziły na szwank moją dumę z bycia Polakiem. Dla mnie jednak wypowiedzi katolickich fanatyków nie są aż takie straszne, bo urodziłem się i wychowałem w rodzinie katolickiej. Podejrzewam natomiast, że niejeden polski muzułmanin, Polak z dziada pradziada, poczuł się obco w swoim kraju, za który jego przodkowie przelewali krew.

Ateiści z meczetów

Ostatni raz, gdy Krzysztof był w kościele, dowiedział się, że muzułmanie nie wierzą w Boga i nie mają żadnych wartości. Dobrze, że Krzysztof myśli, gorzej z tymi setkami ludzi, którzy usłyszeli tego dnia to samo.
Jeden z bloggerów, których często odwiedzam, dziwi się, że prasa relacjonująca zamachy terrorystyczne w Londynie określa zamachowców jako Azjatów, czyli unika nazywania rzeczy po imieniu. Nadal nie umiem pojąć celowości używania określenia „islamski terroryzm”, podobnie jak zdziwiłaby mnie informacja, że katolicy z Polski byli sprawcami jakiegoś przestępstwa na Wyspach.

Zdarzyło mi się też słyszeć księdza, który podczas homilii wymienił protestantów jako jedną z sekt, przed którymi należy chronić młodzież. A o Świadkach Jehowy jako o sekcie słyszę i czytam na okrągło.