Cisza po Sylwestrze

W Nowy Rok rano tylko właściciele psów przemykają między blokami, a gdy popatrzysz na ekran telefonu okazuje się nagle, że wszyscy mają powyłączane komórki, tablety i komputery, i lista, którą normalnie trzeba przewijać i przewijać skurczyła się do czterech dostępnych (przynajmniej teoretycznie) osób.

Dobry Google

Jak wiadomo, Google wie o nas wszystko.
Bez względu na to, z której korzystam w danym momencie przeglądarki, przeważnie jestem zalogowany na moim koncie Google Apps. Pełna ciasteczek wyszukiwarka i cały szereg usług w chmurze beztrosko obnażają mnie przed Googlem i mówią mu, co robię, kim jestem, jakie mam potrzeby i jak można je zaspokoić.
Jakież więc było moje zdziwienie, gdy w wysoce spersonalizowanej usłudze reklam Google AdSense, w dodatku na stronie mojego własnego blogu, zobaczyłem taką oto receptę na życie. Jej treść w pierwszej chwili mnie zdumiała, ale może jednak w Mountain View wiedzą lepiej ode mnie samego, czego mi potrzeba i gdzie tego szukać?

Jestem automatem

Wydało się. Próbowałem temu zaprzeczać, nawet przed samym sobą, ale profesor Śliwerski pozbawił mnie złudzeń. Nie jestem człowiekiem, jestem robotem, i najwyższa pora się do tego przyznać i pogodzić się z tym.
Przeczytawszy refleksje na temat kolonii dla dzieci i młodzieży, jakie profesor zamieścił na swoim blogu, chciałem się podzielić własnymi przemyśleniami na ten temat, wyrazić nadzieję, że jednak nie wszędzie jest tak tragicznie, i spytać o to, jakie autor widzi alternatywy dla rodziców i ich dzieci oraz sposoby uzdrowienia sytuacji.
Gdy jednak wpisałem swój komentarz, stanąłem przed trudnym zadaniem udowodnienia platformie blogowej należącej do Google, że jestem człowiekiem. Na blogu profesora Śliwerskiego włączony jest tradycyjny i powszechnie znany mechanizm CAPTCHA, polegający na konieczności przepisania wyrazów z dwóch grafik, na których litery widoczne są w taki sposób, by trudno je było rozpoznać przy użyciu automatycznych metod rozpoznawania znaków OCR, ale by były czytelne dla człowieka. Po kilku nieudanych próbach domyślenia się, co jest właściwie napisane na obrazku z lewej strony (z prawej były zdjęcia numerów na elewacjach budynków i nie mam wątpliwości, że odczytywałem je poprawnie), i po kilku komunikatach błędu ze strony systemu, gdyż moje próby były najwidoczniej nieudane, poddałem się i postanowiłem spróbować alternatywnej metody, czyli skorzystać z plików dźwiękowych zamiast grafik. Kliknąłem odpowiedni guziczek w formularzu CAPTCHA i usłyszałem jakiś diabelski syk i jazgot, jakby cały sabat czarownic seplenił nad kotłami z magicznymi wywarami, w dodatku jazgot ten trwał w nieskończoność, więc – choćby był zrozumiały – nie byłbym go w stanie przepisać do formularza.
Poddałem się i z pokorą przyjmuję tę lekcję. Przyznaję się, jestem automatem. Stopień zaawansowania techniki użytej do stworzenia mnie oceniam bardzo wysoko i jestem dumny z tego, jak świetnym jestem automatem. Na szczęście dla ludzkości, Google ma mechanizmy jeszcze bardziej zaawansowane i nie jestem ich w stanie rozszyfrować. Ludzkość jest – póki co – bezpieczna.

Zaproszenia do Google+

Wzorem Pawła Wimmera, udostępniam mój link zaproszeń do serwisu Google Plus. Wystarczy weń kliknąć, by móc dołączyć do użytkowników „kręglarni”.
A jeśli jesteś już w Google+, mój profil znajdziesz tutaj.
O serwisie społecznościowym Google w fazie testowej pisałem wprawdzie dotąd dość krytycznie, zdarzyło mi się nawet zakwestionować to, co rzekomo najbardziej innowacyjne. Ale niech każdy sam się przekona.

Kręgi na Facebooku

Od jakiegoś czasu obserwuję ze zdziwieniem głupawkę na punkcie Google+, jaka ogarnęła część komputerowych geeków. Zachwycają się serwisem, który właściwie nie wnosi niczego nowego, na pewno nie jest bardziej innowacyjny niż projekt Pulse, funkcjonujący od dawna na Yahoo! jako wyraz swego rodzaju kapitulacji i rezygnacji z Yahoo! 360°, a nawet jeśli w przyszłości pochłonie sporą część społecznościowego internetu, nowatorskich treści i metod prezentacji póki co trudno się w nim raczej dopatrzyć.
Najbardziej niepojęte jest dla mnie zachwycanie się rzekomą prywatnością, jaką dają nam kręgi znajomych. Zastanawia mnie, czy naprawdę funkcję kręgów trzeba było pokazać przy pomocy tak wielkich i wyraźnych narzędzi graficznych, by użytkownik był zmuszony do korzystania z nich? I czy naprawdę tak doświadczeni komputerowcy, jak śmietanka polskich kręglarzy, nie zauważyli dotąd na Facebooku możliwości udostępniania wpisów wybranym użytkownikom?




By z niej korzystać, wystarczy przed użyciem przycisku „Udostępnij” wybrać opcje rozwijane przez umieszczoną na lewo od niego kłódeczkę. Jeśli segregujemy znajomych w grupach, podobnych do Googlowych kręgów, daje nam to dokładnie takie same możliwości udostępniania, jak na Google+. Ba, udostępniając możemy nie tylko wybrać grupy i osoby, którym się nasze treści mają wyświetlać, ale mamy także możliwość zablokować wybrane osoby i uniemożliwić im wyświetlenie się naszego wpisu.



Mamy też, wbrew ciągłemu pianiu zachwyconych Google+, wpływ na to, co się wyświetla na naszej stronie głównej Facebooka. Przy każdym newsie istnieje możliwość zablokowania wpisów danej osoby lub aplikacji, która go opublikowała. 



To nieprawda, że na Facebooku trzeba się stale zmagać z setkami zaproszeń do głupiej gry – po otrzymaniu pierwszego z nich można po prostu wybrać opcję blokowania wszystkich zaproszeń do tej aplikacji, albo zablokować wszystkie zaproszenia do aplikacji od danego użytkownika, jeśli któryś z naszych znajomych ma obsesję na punkcie gier na Facebooku. Najlepszym dowodem na skuteczność tych blokad niech będzie fakt, że nie udało mi się zrobić zrzutu takiej opcji, chociaż mam kilkuset znajomych. Po prostu nie wyświetla mi się to, czego sobie nie życzę. A na to właśnie w Google+ nie mam wielkiego wpływu i jestem informowany o rozmaitych aktywnościach różnych ludzi, chociaż nie mam obecnie w moich kręgach nikogo.
Portale społecznościowe – szczerze mówiąc – w ogóle mnie jakoś nie podniecają, chociaż zaglądam codziennie pod parę adresów. Konto na Naszej Klasie usunąłem kilka lat temu, na MySpace w tym roku. Owszem, używam kont Google i Facebook do logowania w różnych serwisach, synchronizowania usług w telefonie, mam podpięty strumień aktywności z Facebooka pod pocztę na Yahoo!, ale do samych portali zaglądam rzadko. Większość moich tam aktywności bierze się z zewnętrznych aplikacji albo z telefonu. Jestem stale dostępny na czacie Facebooka, bo mam to konto skonfigurowane w Skypie i Tlenie i jest to w sumie wygodniejsze, niż korzystanie z egzotycznych komunikatorów. Dobrze życzę Google+, bo w ogóle darzę sympatią giganta z Mountain View i korzystam bardzo szeroko z jego usług, ale wydaje mi się, że nie ma sensu zachwycać się wszystkim, jeśli tylko pojawia się pod szyldem Google.

Lepiej korzystać

Jak Google daje ci jakąś funkcję, to lepiej z niej korzystać, bo inaczej na pewno znajdą jakiś sposób na to, by cię ośmieszyć. Wpisuje się to zresztą dobrze w tradycję zabawnych tekstów w alertach przeglądarki Chrome i niektórych serwisów Google, albo zmienianego okolicznościowo logo.
Taki na przykład Łukasz – studiuje, pracuje, ma bogate życie osobiste, ale nie używa Google Talk, a w kliencie Jabbera, w którym ma skonfigurowane konto GTalk, nie ustawia opisu statusu. No to się dowiemy o Łukaszu, że … „Łukasz nic nie robi”.

 

Jak mamy od Google usługę, lepiej z niej korzystać. Bo jak nie, to nas załatwią.
Więc jeśli jeszcze nie masz Google+, szybko zdobądź zaproszenie, nawet jeśli komentarze na Facebooku da się już edytować. Google zaraz wymyśli coś nowego, a jak Mahomet nie pójdzie do Google, to Google i tak przyjdzie w końcu do niego.

Google Śmietnik

W środku kanikuły jedyny sposób na jako takie wypozycjonowanie wpisu to napisać o czymś modnym, postanowiłem więc podzielić się kilkoma uwagami o grzebaniu w śmietniku, czyli o tym, jak to od jakiegoś czasu próbuję używać Google Plus.
Serwis robi – przynajmniej marketingowo i medialnie – olbrzymią karierę, internauci żebrzą o zaproszenia do G+, bloggerzy i dziennikarze piszą o wojnie stulecia między Facebookiem a Google, część geeków siedzi na Google Plus i intensywnie wymienia się ciekawymi nawet spostrzeżeniami, przy okazji nerwowo sprawdzając listę stu największych użytkowników „kręgielni” w Polsce i na świecie oraz swoją pozycję na tej liście.
Najbardziej rewolucyjnym pomysłem Google ma być idea kręgów znajomych, dzięki której mamy kontrolę nad tym, komu udostępniamy poszczególne treści, a także możemy filtrować treści udostępniane nam przez osoby w tychże kręgach. Idea niegłupia, ale wcale nie tak bardzo rewolucyjna, bo przecież w Facebooku również obecna, tyle że nie tak nachalnie wyeksponowana w interfejsie, wymagająca nakładu pracy przy samodzielnym konfigurowaniu, a przez to używana przez mało kogo.
Interfejs swoją drogą rozczarowuje potwornie, bo po zarejestrowaniu się w Google Plus dostajemy po prostu Facebooka, tyle że białego. Co ciekawe, niektórzy internauci instalują wtyczkę do przeglądarki, która sprawia, że Google Plus wygląda już zupełnie jak Facebook, bo kolorystyka strony ulega przedefiniowaniu.
Co gorsza, pomysły rodem z Facebooka Google Plus postanowił połączyć z pomysłami z Twittera, poniekąd kontynuując swojego Buzza. Tyle, że nie przyjrzawszy się dokładnie zasadom prywatności i powiadamiania na Twitterze, naraził swoich użytkowników na potworny dyskomfort. Oto bowiem każdy użytkownik Google Plus może nas dodać do swoich kręgów, o czym Google Plus nas poinformuje (jeśli nie przez email, to przynajmniej w interfejsie webowym serwisu), a następnie będzie nas informować o wszystkich publicznych wpisach tego użytkownika. Na Twitterze możemy publicznie udostępniać swoje „ćwierknięcia”, ale nie jesteśmy zmuszani do czytania tego, co publicznie udostępniają osoby nas śledzące, dopóki sami nie zdecydujemy się ich śledzić. Myślę, że jeśli G+ nie włączy konieczności akceptowania faktu dodania nas do czyichś kręgów lub nie wyłączy powiadamiania użytkowników o aktywności osób, które z sobie tylko wiadomych względów dodały ich do swoich kręgów, idea kręgów stanie się przyczyną porażki serwisu. Staram się segregować znajomych i filtrować strumień, ale liczba fałszywych użytkowników spamujących mój profil powiadomieniami przytłacza mnie i powoduje, że serwis uważam za bezużyteczny śmietnik.
Poza tym wydaje mi się konieczne rzucenie wielkich sił w moderację użytkowników. Z jednej strony Google zapewnia, że serwis wymaga podania prawdziwego imienia i nazwiska, a z drugiej niczego się chyba nie robi z lawiną nowych użytkowników o danych na pierwszy rzut oka fałszywych. Dzisiaj dostałem powiadomienie o aktywności użytkownika „Buka z Muminków”, którego istnienie przyprawia mnie o dreszcze i nie rozumiem, czemu miałbym się nim interesować. Tymczasem 90% powiadomień z Google Plus to właśnie takie powiadomienia.
Jeśli ktoś bardzo pragnie przekonać się na własnej skórze, co ciekawego można znaleźć w kontenerze na śmieci, z miłą i perfidnie perwersyjną chęcią zaproszę go do Google Plus. Dziś panuje tam bajzel gorszy niż kiedyś na Naszej Klasie, ale kto wie, może gdy serwis wyjdzie z fazy beta, będzie się do czegoś nadawał.
Dla zainteresowanych – mój śmietnik Google znajduje się tutaj. Dodaj mnie do swoich kręgów i zasypuj odpadami.