Egzorcyzmy w tramwaju

Jadąc czwórką w kierunku Nowej Huty słucham – z coraz szerzej otwartymi oczami – jak siedząca obok mnie kobieta dzwoni kolejno do wszystkich swoich znajomych i całej rodziny i oznajmia im radosnym głosem, że ich życie właśnie zmieniło się na lepsze, ponieważ była u ojca Eugeniusza i załatwiła im egzorcyzm. Oprócz mnie jeszcze kilku pasażerów tramwaju daje po sobie poznać, że słyszy sensacyjne nowiny, większość jest pochłonięta własnymi rozmowami lub ma słuchawki na uszach. Zaskoczony strzępkami tego, co mówi kobieta, odrywam oczy od książki i zaczynam z uwagą słuchać. Kolejna rozmowa (bynajmniej nie ostatnia) przebiega mniej więcej tak:
– Elu, to ja. Dzwonię z tramwaju, bo już się nie mogę doczekać. Powiedz, poczułaś coś?… Jak się czujesz, nie czujesz się lepiej?… A Heniu nic Ci nie powiedział? Nie poczuł?… Zapytaj, może jeszcze nie zdążył zauważyć. Spotkała Was taka łaska… Wracam od ojca Eugeniusza i wyobraź sobie, że otrzymałaś egzorcyzm. I Ty, i Heniu, i Stasiu. Dałam mu Wasze zdjęcia i wziął do ręki i tak po nich palcami jeździł, pobłogosławił i powiedział, że otrzymujecie egzorcyzm. Rozumiesz, jaka cię łaska spotkała? Na pewno nie czujesz się lepiej?… Przyjdź wieczorem do kościółka na mszę, zamówiłam w podziękowaniu za dary od Pana Jezusa w ubiegłym roku. Porozmawiamy i wytłumaczę ci, jak się zapisać, żebyś sama poszła. Ojciec Eugeniusz już codziennie cztery godziny przyjmuje i tłumy ludzi są. I każdy wychodzi taki szczęśliwy…
Pogratulować szczęścia i zadowolenia. Z pobłażliwością (i z coraz mniejszą uwagą) słucham kolejnych telefonów. Czuję się trochę niezręcznie, że w moim sąsiedztwie, przy pomocy wysokiej klasy smartfona, w napakowanym elektroniką tramwaju ktoś informuje swoich bliskich, że „otrzymali egzorcyzm”. Nie jestem specjalistą, ale samo to wyrażenie – „otrzymać egzorcyzm” wydaje mi się niezbyt szczęśliwe, a wyobrażenie sobie, że ja mógłbym takowy otrzymać, powoduje, że ciarki przechodzą mi po plecach.
Ale najgorsze jest coś innego. Słuchając głównie audycji popularno – naukowych w radiu BBC albo Bayerisches Rundfunk, czytając starannie wyselekcjowaną prasę i książki, których były kierowca papieski, a dziś metropolita krakowski pewnie nie czyta, żyję w rzeczywistości zupełnie innej niż ta, która mnie otacza. Dopiero w tym tramwaju zrozumiałem, że kilka dni wcześniej, gdy siedemnastoletni Adam zadał mi pytanie o in vitro, to było pytanie z tej obcej mi rzeczywistości.
Gdy Adam spytał, co sądzę o in vitro, w ogóle nie zrozumiałem pytania. Powiedziałem, że nie wiem, co ma na myśli, chociaż wiem, co to za metoda. Wydawało mi się, że od dekad stosowana procedura medyczna, dzięki której urodziło się już siedem milionów dzieci, nie jest czymś, co podlega dyskusji. Dopiero w tym tramwaju zrozumiałem, że wokół mnie faktycznie toczy się jakaś niezrozumiała dla mnie dyskusja o oczywistych rzeczach, w której padają argumenty zupełnie dla mnie niepojęte. A wydawałoby się, że religia, której jednym z ważniejszych dogmatów jest niepokalane poczęcie, będzie miała bardziej przyjazny stosunek do zapłodnienia pozaustrojowego.
Na jakimś wiecu politycznym, którego migawki widziałem w internecie, kardynał Dziwisz potępił in vitro jako niemoralne. Z kontekstu wynikało, że nie był to bynajmniej apel do katolików, by nie stosowali tej metody leczenia niepłodności i zostawili ją niewierzącym, lecz do legislatorów, by w ogóle nie regulowali (a może całkiem zakazali?) tej procedury. Cóż, warto pamiętać, że kościół kiedyś potępiał oświetlenie uliczne, a to tylko jeden z przykładów, które można by ciągnąć w nieskończoność. Z drugiej strony, kardynałowie III Rzeszy z chęcią pozdrawiali Hitlera faszystowskim gestem na różnego rodzaju uroczystościach. Z lektury dzieł świętych ojców kościoła łatwo się dowiedzieć, że kościół nie zawsze stał na straży życia poczętego, a niektórzy teologowie poświęcili całe życie dyskusjom o tym, w którym tygodniu ciąży dusza wstępuje do płodu.
Tak czy inaczej, muszę chyba zrewidować swoje poglądy na otaczającą mnie rzeczywistość i musi do mnie dotrzeć, że otaczający mnie świat to nie sami naukowcy z brytyjskich, niemieckich i amerykańskich uniwersytetów. Naprawdę są wokół mnie ludzie, którzy wierzą w zamach w Smoleńsku, mają rozterki moralne związane z dawaniem życia, a nawet sądzą, że Ziemia jest płaska albo że stanowi centrum wszechświata i jest jedyną kolebką życia.

Oblicza islamu

Pierwszy tydzień ramadanu, rue Marx Dormoy, w pobliżu stacji metra La Chapelle, gdzieś w okolicach zmierzchu. Dzielnica, delikatnie mówiąc, wielokulturowa. Wychodzę z zatłoczonego baru z kebabem i sałatkami, w którym ustawia się coraz dłuższa kolejka klientów, idę za róg i czekam, aż Robert z Gosią dokonają wyboru i zrobią zakupy na wynos.
Staję za winklem, obok dwudziestoparoletniej dziewczyny, która spokojnym wzrokiem omiata ulicę i przechodniów. Siedzi we wnęce nieużywanych drzwi wejściowych do kamienicy, na rozłożonych tekturowych pudłach starannie ułożyła poduszki i czysty, błękitny śpiwór, do którego cała się wsunęła i wydaje się gotowa do snu.
Z baru, w którym Robert i Gosia nadal wybierają rodzaje mięsa, sosów i innych dodatków, wychodzi inna młoda dziewczyna z kilkoma papierowymi torbami jedzenia. Rozgląda się, podchodzi do dziewczyny w śpiworze i oferuje jej poczęstunek. Bezdomna w pierwszej chwili odmawia, mówi, że nie jest głodna, ale w końcu pokazuje na niebo i mówi, że między wysokimi kamienicami słońca wprawdzie już nie widać, ale nie jest pewna, czy zaszło. Przez chwilę, w bardzo przystępnych słowach, mieszczących się zupełnie w moim zasobie słów francuskich, rozmawiają o astronomii, dochodzą do wniosku, że jest już po zachodzie słońca, ale postanawiają wspólnie jeszcze kwadrans zaczekać, a potem razem spożyć symboliczny iftar.
Dziewczyny zaczynają rozmawiać ciepło, spokojnie, naturalnie, jakby znały się od lat i były najlepszymi przyjaciółkami. Bezdomna w żaden sposób nie wydaje się w tej rozmowie słabszą niż ta, która właśnie ofiarowała jej jałmużnę. Traktują się wzajemnie z szacunkiem i serdecznością.
Atmosfera jest tak cudowna, tak wyjątkowa, że wypadałoby życzyć podobnej wszystkim, którzy szukają duchowej inspiracji w Łagiewnikach czy na Jasnej Górze w czasie postu. Gdy pół godziny później obżeramy się kebabami na Rue Pajol i popijam mojego kebaba Guinnessem, czuję wyrzuty sumienia.
Po kilku miesiącach wojownicy Państwa Islamskiego wrzucają do sieci nagranie z brutalnej egzekucji kolejnej ofiary. Zastanawia mnie, co jest islamskiego w tej organizacji terrorystycznej, od której odcinają się muzułmanie z całego świata, a w szeregach której walczą ekstremiści z Wielkiej Brytanii, Francji, Ameryki, Polski, a nawet z … Chin. Nie chce się wierzyć, że gość obcinający głowy dziennikarzom i wolontariuszom czyta ten sam Koran, świętuje ten sam ramadan i spełnia obowiązek jałmużny tak samo, jak tamte dziewczyny z Paryża.


zdjęcie zrobione następnego dnia rano przy stacji metra La Chapelle

Podwójne standardy

Nieopodal merostwa Paryża i Luwru, wśród ekskluzywnych hoteli i drogich sklepów, na reprezentacyjnej rue de Rivoli, patrzymy ze zdziwieniem, jak grupa policjantów ładuje na pakę zaparkowane skutery. No i jak ma być porządek na świecie, jak policja francuska kradnie pojazdy w centrum Paryża i wywozi je w sobie tylko znanym kierunku?
To wszystko przez te podwójne standardy, wypaczoną moralność, przez którą tak trudno nam czasami rozpoznać, co prawdziwe, a co fałszywe, co dobre, a co złe.
Na szczęście mamy profesora Chazana. Ten nie ma wątpliwości. Dla niego wszystko jest czarno – białe. W świecie jego wartości łatwiej żyć. Nie wymaga to wielkiego wysiłku intelektualnego.

Religijność Polaków

Gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej dało się słyszeć głosy, że dzięki nam duchowość Europy odżyje, chrześcijańskie korzenie Europy miały dzięki nam puścić młode pędy i zakwitnąć.
Tak się czasami zastanawiam, skąd takie dziwne przekonanie. Co ma wspólnego masowość polskiego uczestnictwa w nabożeństwach i ludowa religijność, wręcz ekshibicjonizm obrzędowy, z głęboko przeżywaną duchowością i – tą prawdziwą – wiarą?
Znam mnóstwo dobrych ludzi, zarówno tych wierzących jak i tych niewierzących, tych praktykujących i tych nie chodzących do kościoła. Co ciekawe, większość z tych niewierzących regularnie uczęszcza do kościoła, a z kolei prawie wszyscy ci, którzy do kościoła nie chodzą, uważają się za osoby wierzące.
Ja sam znam jedno miejsce, które robi na mnie piorunujące wrażenie jeśli chodzi o głębokie przeżywanie mszy w katolickim kościele. To laicka Francja. Nigdzie indziej nie widziałem w kościele katolickim ludzi tak żarliwie się modlących, tak pochłoniętych modlitwą, jak tam. Nigdzie indziej nie widziałem, by ludzie masowo płakali podczas podniesienia. Garstka rozmodlonych ludzi w paryskim kościele wypełnionym tłumami zupełnie niepobożnych turystów, pilnowanym przez arabskiego lub hinduskiego imigranta, więcej ma w sobie wiary niż cały tłum beczących i bezmyślnie mamroczących pod nosem różaniec wiernych w największych polskich bazylikach.
Jeśli już ktoś od kogoś miałby się uczyć religijności i chrześcijaństwa, to naprawdę nie katolicy francuscy od polskich.
Warto mieć w sobie odrobinę pokory i nie próbować uczyć mądrzejszych od siebie.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed ośmiu lat.

Śmierć pod krzyżem

Monumentalny, oryginalnej konstrukcji krzyż poświęcony Janowi Pawłowi II w wiosce Cevo na północy Włoch, przygniótł wczoraj i zabił dwudziestojednoletniego Włocha. Stojący nieopodal papieskiego pomnika krzyż był wygięty w łuk i pochylony, a mocowanie ze stalowych lin utrzymywało go w stabilnej pozycji. Wisząca na krzyżu figura Chrystusa Zbawiciela ważyła 600 kilogramów, a instalacja została pierwotnie przygotowana na papieską pielgrzymkę do miasta Brescia w 1998 roku, a następnie w 2006 roku przeniesiona w malownicze miejsce, które stało się świadkiem wczorajszej tragedii.
Ofiara zawalenia się krucyfiksu, Marco Gusmini, mieszkał przed śmiercią przy ulicy Jana XXIII.
Fakt, że zarówno Jan XXIII jak Jan Paweł II mają być w najbliższą niedzielę kanonizowani, osobie niewierzącej dość łatwo uznać za zwykły przypadek.

Życie płciowe

Modny mem wśród moich znajomych na Google+, w języku ojczystym papieża Franciszka. Pierwotnie udostępnione przez użytkownika z Meksyku, którego zdjęcie profilowe do złudzenia przypomina doktora House’a.

Czyli przykazania kościelne:
1. Twoje życie seksualne to nasza sprawa.
2. Nasze życie seksualne to nie twoja sprawa.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: religia

Nieprzeciętna motywacja

Pisałem już kiedyś o tym, że podziwiam katechetów za szczery entuzjazm, jaki potrafią wzbudzić u swoich uczniów. W tym tygodniu po raz kolejny mogłem się przekonać, że nie dorastamy im do pięt.
Próbowałem skłonić grupę maturzystów w technikum do wspólnego pomyślenia nad przykładowymi zestawami do ustnej matury z angielskiego, która dla nich wszystkich jest obowiązkowym egzaminem, i do której przystępują już za parę tygodni. Niestety, ich uwaga skupiona była na zagadnieniach o wiele mniej przyziemnych. Można chyba powiedzieć, że oddani byli przeżyciom mistycznym i żaden z nich, nawet po wywołaniu z imienia i nazwiska, nie był się w stanie skoncentrować na moim przedmiocie nawet na tyle, by dosłuchać do końca zadawanego pytania.
Wokół mnie siedziała banda dwudziestolatków z tubkami kleju w rękach. Z językiem między zębami i miną pięciolatka większość z nich pieczołowicie wklejała do zeszytów od religii święte obrazki i zdjęcia Jana Pawła II, flamastrami rysowała wokół nich ramki, szlaczki i różnokolorowe wzorki. Niektórzy z nich szukali wokół życzliwego przyjaciela, który – w zastępstwie księdza – podpisze się w kajecie, by udokumentować fakt sprawdzenia staranności jego prowadzenia podczas rzekomej wizyty duszpasterskiej, tak zwanej „kolędy”.
Jak mi wyjaśnili, głupio mieć na świadectwie ukończenia szkoły ocenę dopuszczającą z religii, a nie sposób mieć dobrej oceny z przedmiotu, z którego nie prowadzi się zeszytu. Zdruzgotany tą prostoduszną argumentacją załamałem ręce, spytałem ich, czy nie wiedzą może, skąd wzięły się oceny celujące i bardzo dobre z angielskiego w ich klasie, skoro zeszytu na mój przedmiot nie ma chyba nikt, a potem się poddałem i cierpliwie czekałem, aż spełnią swój fundamentalny katechetyczny obowiązek.

Źródło wszelkiego zła

Wspomniałem niegdyś o podbojach kosmosu przez króla Ludwika XIV, dzisiaj za punkt wyjścia posłuży ospa, na którą zmarł Ludwik XV w 1774 roku.
Żona angielskiego ambasadora w Turcji, Lady Mary Montagu, już w 1721 roku przywiozła do Anglii pomysł na to, jak uodpornić się na tę chorobę, a testy przeprowadzone na sześciu więźniach, którzy zgłosili się na ochotnika, wypadły pomyślnie. Wzorowana na tureckiej tradycji technika szczepienia upowszechniła się szybko w całej Europie, wydaje się więc dziwne, że pół wieku później na ospę umiera król Francji, który przecież powinien był mieć pełen dostęp do najnowszych osiągnięć medycyny swoich czasów. A jednak.
Władze kościelne zareagowały na szczepionkę w sposób przewidywalny. Teolodzy z całej Europy i Ameryki potępiali tę ratującą życie procedurę, a wielebny Edward Massey opublikował w 1772 roku The Dangerous and Sinful Practice of Inoculation, gdzie źródła rozpaczy Hioba w rozdziale trzecim upatrywał właśnie w tym, że został on przez Szatana zaszczepiony przeciwko ospie. Autor udowadniał następnie, że zgodnie z nauczaniem Pisma Świętego, choroby są zsyłane przez Boga jako forma kary za grzechy, a każda próba zapobiegania chorobom to diaboliczna ingerencja w plany Boże.
W podobnym duchu wypowiadali się inni duchowni angielscy, ale także teolodzy z paryskiej Sorbony i duchowni kościoła kalwińskiego. Szczepienia powszechnie potępiano jako policzek dla Opatrzności i sprzeciwianie się wyrokom Sądu Bożego.
Gdy epidemia ospy wybuchła w 1885 roku w Montrealu, zaszczepiona była prawie cała populacja miasta oprócz członków społeczności katolickiej. Próby wprowadzenia obligatoryjnych szczepień spotkały się z silnym sprzeciwem katolików, a władze ustąpiły pod groźbą zamieszek. W parafii św. Jakuba w Montrealu kaznodzieja nauczał, że ospa jest karą za zabawy karnawałowe, które obraziły Pana Boga i sprowadziły Jego gniew. Prasa katolicka nawoływała swoich czytelników do zbrojnego oporu przeciwko szczepieniom. Władze kościelne miasta zalecały, by – zamiast poddawać się szczepieniomi – wierni oddawali się praktykom religijnym takim jak procesje, modlitwa o wstawiennictwo Najświętszej Panienki i różaniec. Wskutek tego wszystkiego katolicka społeczność Montrealu została zdziesiątkowana w czasie epidemii.
Osiemdziesiąt lat temu Bertrand Russel w książce Religion And Science opisał między innymi, jak to katolicy walczyli ze szczepionką przeciwko ospie, ponieważ ingerowała ona w porządek naturalny. Jego książkę czyta się przyjemnie i gładko, jest to wywód spokojny, logiczny i wyważony. Ale później przychodzi chwila refleksji i niepokoju, że ciągle traktujemy poważnie te same stare argumenty, które hamują rozwój nauki i poprawę bytu ludzkiego. Dzisiaj padają one w dyskusji o badaniach genetycznych, klonowaniu i komórkach macierzystych, tak jak kiedyś padały w dyskusjach o prewencji zachorowań na ospę.
W 1591 roku spalono na stosie kobietę, która w czasie porodu poprosiła o podanie jej jakiegoś naturalnego środka przeciwbólowego. Ale czy ponad czterysta lat później jesteśmy o wiele mądrzejsi? Śmiejemy się, gdy prezydent Iranu, Mahmoud Ahmadinejad, mówi na konferencji prasowej, że w jego kraju nie ma homoseksualizmu. A jednocześnie niektórzy z nas z poważnymi minami utrzymują, że w Polsce ma miejsce tylko sto kilkadziesiąt zabiegów przerwania ciąży rocznie.
W książce Russela to właśnie zaskoczyło mnie najbardziej, że osiemdziesiąt lat temu napisał on rzeczy tak oczywiste, tak jednoznaczne i tak niezaprzeczalne, a jednak dziś dla wielu ludzi nadal są to treści innowacyjne bądź kontrowersyjne. Russel osiemdziesiąt lat temu trafił w próżnię, a w każdym razie dziś opozycja wobec nauki i postępu jest nadal równie silna. Ciekawe, czy Dawkins będzie chociaż trochę skuteczniejszy i czy jego książki i programy dokumentalne za lat kilkadziesiąt nadal będą budzić kontrowersje i sprzeciw. Ktoś odwalił kawał dobrej roboty i udostępnił na YouTubie Źródło wszelkiego zła po polsku. Warto obejrzeć, bo ta znakomita produkcja Channel 4 w polskiej telewizji publicznej nieprędko pewnie trafi na któryś kanał dostępny na multipleksie.


Orate pro nobis

The Onion to witryna satyryczna utrzymana w konwencji portalu informacyjnego, z logo nawiązującym do stylistyki znaku jednej z największych stacji telewizyjnych z wiadomościami nadawanymi przez całą dobę. Wygląda na tyle poważnie, że jakiś czas temu oficjalna irańska agencja prasowa dała się nabrać i – cytując The Onion –  obwieściła radośnie swoim obywatelom, że prezydent Mahmoud Ahmadinejad jest wśród białych mieszkańców amerykańskiej prowincji bardziej popularny, niż prezydent Obama.
Podczas konklawe, The Onion naigrawa się w najlepsze z tego, co dzieje się w Watykanie. Stremowany kardynał Gianfranco Ravasi miał tam rzekomo w obecności ponad stu innych kardynałów niechcący dokonać przemiany wina mszalnego w mocz Zbawiciela, co wprawiło go w zakłopotanie porównywalne tylko z tym, jakie poczuł w 2003 roku, gdy przez nieuwagę przemienił hostię w fekalia. Pomińmy obszerniejsze cytowanie i tłumaczenie tego artykułu, by nie narażać się na podejrzenia o celowe łamanie obowiązującego prawa albo chęć epatowania niesmacznymi treściami.
W innym artykule The Onion naśmiewa się z faworytów w wyścigu do tronu papieskiego, szydząc z ich wyglądu i stroju w sposób nawiązujący do opisywania modelek na wybiegu.
Dla The Onion zdaje się nie być tematów tabu ani świętości. Na szczęście, osiągnąłem już dopuszczalny limit darmowych wizyt na stronach portalu i za dalszy dostęp musiałbym zapłacić niespełna 3 dolary miesięcznie lub 30 dolarów rocznie, a płacić nie mam zamiaru.
Jedno jest pewne. Ktokolwiek zostanie papieżem, ma bardzo trudne zadanie. Musi się starać nie naśladować The Onion i ani nikogo nie denerwować, bo to może być bardzo autodestrukcyjne (diecezja Los Angeles w sprawie, w którą zamieszany jest jeden z wybierających papieża kardynałów, właśnie zawarła ugodę ze swoimi ofiarami, która kosztowała ją 10 milionów dolarów), ani nikogo za bardzo nie rozśmieszać, bo przecież kościół nie może brać pieniędzy za dostęp do dowcipów na stronie internetowej, jak czyni to The Onion. 
Benedykt XVI swoją decyzją o abdykacji zachował się bardzo odpowiedzialnie. To nie było ani denerwujące, ani śmieszne. I w sumie szczerze go za to podziwiam. A co do przyszłego papieża, jestem pewien, że będzie nim Piotr Rzymianin.

Postne kanapki

Po niedawnej wizycie w lokalu gastronomicznym prowadzonym przez kaznodziejów pocieszające dla mnie było to, że wczoraj, w piątek, Jarek częstował mnie i Anetę pizzą własnego wypieku, bogatą w ser żółty i dwa rodzaje wędliny, panowie z zaocznego zamówili sobie na zajęcia dwie pizze z Mezzani, jedną z kurczakiem, drugą z mięsem mielonym, i też ich nikt nie pouczał… Albert wprawdzie się nie poczęstował, ale – o ile mi wiadomo – z przyczyn zupełnie nie religijnych.
Nikt się nie zbulwersował, że kapuśniak był gotowany na kiełbasie, Tomasz – jak zawsze – miał kanapki z mięsem i majonezem, Damian – misterne kanapki ze wszystkim, co w drugim śniadaniu można sobie wyobrazić, w ogóle każdy się odżywiał tak, jak uważa. Tylko Paulina dała wyraz swojemu oburzeniu na widok szynki w czyjejś kanapce, ale nie jestem pewien, czy po prostu nie żartowała.
Kto chciał, ten się umartwiał. Niektórzy nawet bardzo drastycznie.