Bany zaszczytne

Odkrywam, bywa że z wielkim zdziwieniem, że jestem zablokowany na Twitterze przez różnych ludzi.
Postanowiłem zacząć zbierać tutaj rekomendacje dla tych rozsądnych ludzi. Jako że jestem osobą niezrównoważoną, warto – jeśli masz konto na Twitterze – śledzić (po angielsku wyznawać, czyli follow) ludzi, którzy mnie blokują. A wśród nich są:

  • Patryk Jaki, przemiły i czarujący wiceminister sprawiedliwości z Opola;
  • Jacek Międlar, niegdyś ksiądz katolicki, ale obecnie znalazł nowe powołanie;
  • Eryk Mistewicz, autor wszystkiego, co najważniejsze;
  • Samuel Pereira, skromny imigrant z Portugalii, mieszkający w Polsce, wiceszef TVP Info;
  • Dominik Tarczyński, poseł jedynie słusznej partii, tak pięknie prezentujący się przed lustrem.
  • Łukasz Warzecha, który nie szanuje netykiety, więc wymyślił sobie własną i uważa, że wszyscy się mają do niej stosować.

Wpis będę rozszerzał w miarę kolejnych odkryć na Twitterze. Wszystkim powyższym osobom za zablokowanie mnie serdecznie dziękuję. To dla mnie prawdziwy zaszczyt! Mam nadzieję, że moje powyższe rekomendacje pomogą ludzkości podążyć w jedynie słusznym kierunku.

Postprawda i fake news

Postprawda to słowo roku 2016 zdaniem kilku słowników języka angielskiego.
Wojtek, jeden z najmądrzejszych studentów na I stopniu studiów (nie żeby reszta była głupia, bo takiego tam raczej niełatwo znaleźć, na pewno nie u Wojtka na roku), mówi, że go to nie obchodzi, bo nie interesuje go polityka.
Ale postprawda to nie tylko polityka, choć nie da się ukryć, że i wybór Donalda Trumpa na urząd Prezydenta Stanów Zjednoczonych, i zwycięstwo opcji wyjścia z Unii Europejskiej w brytyjskim referendum, i wiele innych wyników głosowań, jakie odbyły się w ostatnich miesiącach w Europie i na świecie, nierozerwalnie łączą się z pojęciem postprawdy i fake newsów. Ale przecież są przykłady bardziej przyziemne. Na przykład wyjątkowo niska popularność szczepienia dzieci przeciwko chorobom, które już w czasach mojego dzieciństwa, właśnie dzięki szczepionkom, wydawały się być pokonane, nie wzięła się znikąd.
Albo na przykład – i tu o wiele bliżej koszuli i skóry, przynajmniej mojej – przychodzi taki student i mówi, że on dzisiaj mnie łapie na korytarzu, bo mnie tu spotkał, a skąd on wiedział, gdzie i kiedy ma mnie złapać, skoro wszystkie zajęcia w styczniu były odwołane (na Facebooku, na którym nie mam w ogóle konta, ale ktoś tam tak napisał, nie wiadomo za bardzo nawet, kto), a moich konsultacji w ogóle nie ma na Facebooku (bo są na stronie instytucji, w której pracuję, i są w kilku innych miejscach, z których jedno jest nawet edytowalne dla studentów, by mogli sobie „zaklepywać” kolejkę).
No tak. Nieobecność w styczniu ma oczywiście być usprawiedliwiona, skoro na Facebooku było napisane, że zajęć nie ma. Nawiasem mówiąc, przez przypadek dowiedziałem się od studenta z I roku, że na Facebooku ktoś napisał, że moich zajęć nie ma do końca semestru. Na szczęście i on, i połowa grupy dotarli jakoś na dzisiejsze zajęcia. A przecież mogli przynieść usprawiedliwienie w postaci zrzutu ekranowego z portalu społecznościowego.
No właśnie, Kamil proponuje mi w zamian za zaliczenie z angielskiego tysiące lajków i komentarzy pod screenem rozmowy ze mną na Hangoucie. Jakby te lajki cokolwiek znaczyły, były trudne do zdobycia, albo miały cokolwiek wspólnego ze spełnieniem warunków zaliczenia przedmiotu.
Kilka lat temu miałem studenta, Łukasza, który obawiał się, że Facebook zastąpi ludziom internet. Uspokajałem go i mówiłem, że tak się nie stanie. Tymczasem w najczarniejszych przewidywaniach Łukasz nie domyślał się, że Facebook zastąpi internet nawet niektórym studentom informatyki. Niestety, niektórym zastąpił. Łukasz, proroku, szacun.

Kulturalny nacjonalista

Do autobusu, którym kilka dni temu jechałem do pracy, wsiadł na jednym z przystanków nastoletni chłopak w potwornie tandetnej, zarówno z uwagi na materiał, z którego była wykonana, jak i na projekt graficzny, patriotycznej bluzie. Bluza była intensywnie błyszcząca i pełna krzykliwych, biało-czerwonych akcentów, w większości układających się na całej powierzchni bez ładu i składu, raczej przypadkowo, aczkolwiek w górnej części przeważał kolor biały, a w dolnej czerwony, a ponadto na plecach abstrakcyjne kolorowe figurki układały się w postać przypominającą orła. Plecak miał obwieszony symbolami narodowymi i organizacji patriotycznych.
Chłopak stanął metr ode mnie i słuchał czegoś przez wetknięte w uszy, a jakże, białe słuchawki, a ja zacząłem się po nim spodziewać wszystkiego, co najgorsze. O dziwo, gdy na kolejnym przystanku starsza pani o kulach i w dodatku z dwoma siatkami zakupów zaczęła się zbierać do wysiadania, rzucił się spontanicznie do udzielania jej pomocy. Tym jednak nadal jeszcze nie wzbudził we mnie zaufania. Kilka przystanków dalej byłem już prawie pewien, że jest wcieleniem zła, gdy rzucił się na siedzenie, które akurat się zwolniło. Okazało się jednak, że przysiadł na nim tylko na moment, żeby przepuścić przechodzącą z plecakiem dziewczynę, a gdy tylko przeszła, szarpnął delikatnie za rękaw staruszkę stojącą trochę bardziej z przodu, wskazał miejsce, które przez chwilę tylko zajmował, i ustąpił jej tego miejsca z prawdziwą elegancją.
W miarę jak autobus, dojeżdżając do pętli Dworzec Główny – Zachód, opróżniał się, nic już nie stało na przeszkodzie, by i chłopak w biało – czerwonej bluzie usiadł, bo miejsc było pod dostatkiem. Zajął nawet dwa miejsca, na jednym siadając, a na drugim kładąc plecak, ale najpierw rozejrzał się uważnie, by upewnić się, że jest już luźno i wolnych miejsc nie brakuje. Wyjął z uszu słuchawki i schował je starannie do kieszeni plecaka, a z jego czeluści wyciągnął książkę. Nie, nie Dmowskiego bynajmniej, nie wspominając o innych autorach i tytułach, których się mogłem spodziewać. Wyjął podręcznik do chemii i zaczął w nim zgłębiać z wielką uwagą jakieś treści dla mnie zapewne zupełnie niepojęte.
Wysiadając na przystanku na żądanie bardzo grzecznie podziękował kierowcy i pożegnał się.
Gdy sobie pomyślę, że ten chłopak wrócił ostatnio do domu i przekonał się, że liczne obserwowane przez niego profile zostały zablokowane przez Facebooka, to wydaje mi się, że ktoś tu przesadził. W Młodzieży Wszechpolskiej, ONR i wśród urządzających zbiórkę na Marsz Niepodległości nie brakuje pewnie takich chłopaków, którzy – nawet mając przekonania narodowe – zachowują się w mediach społecznościowych grzecznie i inteligentnie jak Krzysztof Bosak oraz kulturalnie niczym ten chłopak w autobusie. Gdy czytam triumfalne i agresywne posty osób i grup, które doprowadziły do akcji masowego blokowania narodowców na Facebooku, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że brzmią one trochę jak pogróżki i że zdają się być dobitnym przykładem tego samego języka nienawiści, przeciwko któremu przeciwnicy narodowców zdają się protestować.
Jakiś czas temu stanąłem już w obronie grupy młodych chłopaków o narodowych przekonaniach i pamiętam, że nie spotkało się to z wielkim zrozumieniem. Teraz pewnie też mój wpis nie każdemu się spodoba, ale trudno. Uważam, że co innego jest tępić jawne przejawy rasizmu, faszyzmu, nietolerancji, nawoływania do nienawiści i przemocy, a co innego dokonać bezmyślnej urawniłowki i uogólnić pod jednym szyldem ludzi naprawdę groźnych, zwykłych – może uciążliwych, ale jednak nieszkodliwych – trolli oraz młodych i szukających ideałów patriotów, którzy – było nie było – poruszają się w końcu w obszarze aksjologicznym, jaki szkoła, kościół i społeczeństwo zdają się im nieustannie podsuwać jako pełen ideałów i wzorców do naśladowania. To chyba najszybszy i najlepszy sposób, by ich wszystkich zradykalizować, przekonując – chyba nie bezpodstawnie – że są prześladowani za swoje wartości i przekonania.

Chrześcijaństwo dla pełnoletnich

Międzynarodowa wspólnota zakonna założona przez Ojca Franciszka Marię od Krzyża Jordana, Salwatorianie, żyje według rad ewangelicznych: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, w szczególny sposób zobowiązując się do apostolstwa. W Krakowie przy ulicy Świętego Jacka, na Zakrzówku.
Docierają do wszystkich i wszędzie, aczkolwiek na Twitterze ich profil jest dostępny tylko dla zatwierdzonych użytkowników. Co więcej, by obserwować wspólnotę salwatoriańską na Twitterze, trzeba być … pełnoletnim.

salwatorianie

Tu można by napisać bardzo złośliwy komentarz, ale się powstrzymam.

Dobranocka z horroru

Oglądaliście Dzień świra? Dzisiaj, za każdym razem, kiedy wchodzę na portal społecznościowy, przypomina mi się jedna ze scen w tym filmie. I mam wrażenie, że to w ogóle wiodący motyw naszej współczesności, a scena jest bardzo aktualna, a może była po prostu prorocza… Niestety.

Szwindel w Mali

Wydawałoby się, że tak zwany nigeryjski szwindel, rodzaj oszustwa internetowego polegającego na wyłudzeniu przy pomocy poczty elektronicznej pieniędzy, to coś, z czym narzędzia antyspamowe w darmowych nawet usługach pocztowych radzą sobie świetnie, a użytkownicy przywykli już do wiadomości tego rodzaju na tyle, że potrafią je rozpoznać i zignorować, nawet jeśli do nich dotrą.
Tymczasem wczoraj sam o mało nie dałem się oszukać. Rano dostałem maila od znajomego z Francji, z którym nie widziałem się od kilku miesięcy i myślałem nawet ostatnio, że trzeba by do niego zadzwonić i spytać, jak się czuje. Wiadomość była dość dziwna, bo rozesłana do ukrytej listy odbiorców, poza tym była w całości po francusku, chociaż językiem, którego używamy komunikując się z tym znajomym, jest raczej angielski. Nie zwróciłem jednak na to w pierwszej chwili uwagi, ponieważ treść wiadomości była tajemnicza i niepokojąca. Otóż P. informował mnie w niej, że wpadł w straszne tarapaty i nie chce niepokoić swojej rodziny, a potrzebna mu jest pilnie pomoc. Napisał, że nie jest dostępny pod telefonem i że czeka na moją odpowiedź, czy może na mnie liczyć. Jeśli tak, napisze dokładniej, o co chodzi.
Odpisałem dość szybko, że oczywiście mu pomogę, jeśli tylko będę w stanie, a po kilkunastu minutach przyszedł kolejny mail od niego. Tym razem, po krótkim wstępie, w którym dał wyraz temu, jak bardzo się krępuje swoją prośbą i jak ma nadzieję, że nie będzie ona miała negatywnego wpływu na naszą znajomość, napisał, że jest w Mali w Afryce, a ściślej w Bamako, gdzie padł ofiarą napadu i nie ma pieniędzy, kart kredytowych ani telefonu. Potrzebna mu pomoc finansowa, by opłacić hotel i wrócić do domu.
Byłem już skłonny odpisywać na tę wiadomość, gdy pojawiły się we mnie jednak wątpliwości. Zastanowiło mnie, że ten kolejny email również był po francusku. Pierwszy P. rozesłał do wszystkich adresatów w swojej skrzynce mailowej, więc to zrozumiałe, ale dlaczego na mojego maila po angielsku znowu odpowiedział po francusku? Nie chciał niepokoić rodziny, więc wiadomo, że nie będę dzwonić na jego numer domowy i sprawdzać, co się dzieje, ale na komórkę postanowiłem spróbować zadzwonić. Przecież, skoro mu ją skradziono gdzieś w afrykańskim Mali, powinna być niedostępna.
Jakież było moje zdziwienie i ulga, gdy dodzwoniłem się do znajomego i zastałem go w dobrym zdrowiu i humorze. Porozmawialiśmy przez chwilę, umówiliśmy się, że spróbujemy się spotkać na kawę, gdy przyjedzie do Polski w październiku.
Wydawało mi się, że na nigeryjski szwindel (Nigerian scam) jestem odporny. Wystarczyło jednak, by wiadomość została wysłana ze skrzynki znajomego i by miała nieco inną treść niż te, które zwykle dostawałem (przeważnie o gigantycznym spadku zostawionym mi przez jakiegoś afrykańskiego dyktatora), a potraktowałem ją poważnie.

Smoła smoleńska

Obłęd smoleńskiej religii zatacza coraz szersze koła. Trudno tu mówić o oparach absurdu, bo mamy raczej do czynienia z absurdem gęstym jak smoła, w której w dodatku niektórzy beztrosko się nurzają, taplają i ochlapują nią radośnie wszystko wokół siebie. Zaczynamy chodzić po omacku i lepić się do każdej przeszkody, jaką mamy na drodze, a władza i sprzyjające jej propagandowo media publiczne podgrzewają smołę i nakręcają niesmaczną zabawę we wzajemne ochlapywanie się nią przez Polaków.
Doktor Maciej Lasek, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, od lat atakowany jest przez środowiska związane z obecną władzą, ponieważ nie przymyka oczu na luki logiczne w kolejnych teoriach spiskowych wymyślanych przez Antoniego Macierewicza i jego specjalistów, którzy – nawiasem mówiąc – specjalistami są od wszystkiego tylko nie od lotnictwa. Manipulacje legislacyjne partii rządzącej mogą wkrótce doprowadzić do utraty samodzielności szanowanej na całym świecie instytucji, jaką jest Komisja, a także nie tylko do utraty stanowiska przez Macieja Laska, ale do wygaszenia stosunków pracy z wszystkimi członkami Komisji. Jednocześnie polski parlament urządził społeczeństwu kolejny cyrk w postaci specjalnej podkomisji, która po raz kolejny „bada” przyczyny katastrofy smoleńskiej za całkiem przyzwoite pieniądze. Wkrótce czeka nas premiera filmu, w którym – sądząc po zwiastunach i po medialnych przeciekach – przebieg katastrofy smoleńskiej zostanie poważnie zniekształcony, by wspomagać mit założycielski Prawa i Sprawiedliwości oraz legendę i kult Lecha Kaczyńskiego.
W dyskusji w mediach społecznościowych Maciej Lasek, sprowadzając do absurdu argumenty konspiratorów, wrzucił wczoraj jako komentarz mem, przedstawiający prezydenckiego Tupolewa ostrzeliwanego przez statek kosmiczny Imperium z Gwiezdnych Wojen, z napisem „Smoleńsk – historia prawdziwa”. Ten wyrwany z kontekstu mem stał się informacją tak bardzo godną uwagi zdaniem partyjnej telewizji, że w głównym wydaniu Wiadomości pokazano zrzut ekranowy posta Macieja Laska na Twitterze. Komentarz, jakim go opatrzono, był niewiarygodnym odwróceniem ról. Okazało się nagle, że to nie Antoni Macierewicz i jego kolesie od sześciu lat żartują sobie z katastrofy smoleńskiej, wysuwając coraz to kolejne teorie spiskowe, wzajemnie się wykluczające i zaprzeczające niekiedy prawom fizyki, logice i zwykłemu rozsądkowi, kpiąc sobie z inteligencji Polaków i z pamięci ofiar. Okazało się, że to Maciej Lasek żartuje sobie rzekomo z ofiar katastrofy i z niej samej, propagując nieprawdopodobne teorie spiskowe. Obrażeni memem wrzuconym przez doktora Laska wypisują w komentarzach jakieś przerażające farmazony o tym, że dopiero za rządów Prawa i Sprawiedliwości można obchodzić żałobę po ofiarach Smoleńska, gdyż wcześniej było to zakazane.
Nie wiem, jak zwolennicy partii rządzącej, ale ja mam już serdecznie dość wrzawy medialnej i politycznego zamętu wokół tragedii, jaka miała miejsce 10 kwietnia 2010 roku. Określone środowisko polityczne przywłaszczyło sobie tą tragedię i oburza się na Macieja Laska, że obraża pamięć ich znajomych, którzy zginęli w Smoleńsku. Tak jakby nie zginął tam żaden znajomy Macieja Laska, tak jakby większość Polaków nie znała – bliżej lub dalej – albo przynajmniej nie identyfikowała się z częścią ofiar. W kwietniu 2010 roku praktycznie każdy z nas stracił kogoś w Smoleńsku.
Dzisiaj niektórzy – w geście solidarności z Maciejem Laskiem – wrzucają w mediach społecznościowych ten sam mem, wokół którego było wczoraj tyle hałasu. Innych to oburza, chociaż zupełnie im nie przeszkadzało, gdy w marcu 2011 Gazeta Polska umieściła na okładce wybuchającego prezydenckiego Tupolewa na celowniku z sugestią, że został zestrzelony.
I tylko gdzieś tam w tyle głowy tli się jakaś maleńka nadzieja, że powiedzenie „ciszej nad tą trumną” ma jakiś sens i w końcu wszyscy w ten sens uwierzymy.

lasekmaciej

zestrzelony

W pogoni za Pokemonami

Nie lubię pisać o czymś, o czym zupełnie nie mam pojęcia, więc przed napisaniem tego wpisu zainstalowałem i odinstalowałem Pokemon Go, a między tymi czynnościami nawet – zaskoczony – znalazłem dwa Pokemony na działce, za której wieczyste użytkowanie właśnie piętnastokrotnie zwiększono mi opłatę. Teraz już chyba rozumiem, czemu.
Pokemon Go to gra na urządzenia mobilne, która łącząc dane z GPS z obrazem z kamery przenosi nas do rzeczywistości wirtualnej, połączonej jednak ze światem realnym. Gracz zasadniczo chodzi po mieście patrząc w ekran smartfona, szukając po okolicy Pokemonów i łapiąc je. Pokemony, które uda się schwytać, można – tak jak w kultowej bajce – trenować i wystawiać do walk z Pokemonami innych trenerów.
Do gry ani nie zachęcam, ani jej nie krytykuję. Niektórzy moi znajomi zaczęli się w to bawić, mnie gry komputerowe nigdy jakoś specjalnie nie wciągały, ale rozumiem, że mogą być atrakcyjne, doceniam też pomysł wykorzystania rzeczywistości rozszerzonej w tak prosty sposób, w dodatku bez wielkich wymagań sprzętowych.
Ale ten przydługi wstęp wynika z prostej przyczyny. Otóż kilka dni temu usłyszałem rozmowę, w której młoda, atrakcyjna dziewczyna, cieszyła się z istnienia Pokemon Go i mówiła, że jej życie wręcz się dzięki tej grze zmieniło i nabrało sensu. Wreszcie nie trzeba siedzieć w domu i nudzić się, wreszcie jest po co wyjść na miasto. Wreszcie można się z kimś spotkać, by podzielić się informacjami i wskazówkami. Wreszcie życie przestało być nudne i bezcelowe.
No tak, a ja początek sierpnia spędziłem w domu, z Andrzejem Bursą, nowym numerem tygodnika Polityka i z dramatem Harry Potter and the Cursed Child, którego premiera miała miejsce w Londynie 31 lipca. Cóż ja mogę wiedzieć o sensie życia albo o tym, jak walczyć z nudą… Na szczęście ta młoda, atrakcyjna dziewczyna może się już ruszyć z domu i nie musi się męczyć w samotności. Gdyby nie Pokemon Go, na pewno nie miałaby dokąd pójść, nikt nie chciałby jej nigdzie zabrać i nikogo by w ogóle nie zainteresowała…

Operacja nieodwracalna

Bywa, że wysyła się maila czy SMS-a do kilkudziesięciu osób jednocześnie. Jakieś życzenia noworoczne czy świąteczne, ważna nowina z życia prywatnego itp. Kilkakrotnie już obiecywałem sobie, że gdy umrze ktoś, kogo mam w mojej książce adresowej, muszę go od razu usunąć z kontaktów, bo to bardzo nieprzyjemna wpadka, gdy na masowo rozesłane życzenia dostajesz w odpowiedzi informację, że skrzynka o takim adresie nie istnieje, a potem przypominasz sobie, że przecież ta osoba zmarła. Jeszcze gorzej, gdy zamiast automatycznego respondera przyjdzie odpowiedź od kogoś z bliskich zmarłego.
A jednak, mimo tego postanowienia, waham się długą chwilę przed usunięciem kolejnego kontaktu. Po kliknięciu guzika z napisem „Usuń” system przezornie pyta, czy chcę naprawdę usunąć osobę o nazwisku NN. Przestrzega mnie, że jest to operacja nieodwracalna.
Nie chce mi się wierzyć, że komputer jest w pełni świadom znaczenia słowa „nieodwracalna”.

Ten wpis to odgrzewany kotlet sprzed ośmiu lat.

Demotywator

Ten wpis to odgrzewany kotlet z września 2015. Zdruzgotany przykładem pogaństwa w sandomierskiej katedrze zrobiłem wówczas naprędce demota i wrzuciłem go do sieci. Minęlo trochę czasu i widzę, że sprawa nadal budzi kontrowersje. Odrobinę pocieszające jest, że – dzięki nieprzejednanej postawie Franciszka – przesłanie zaczyna powoli docierać także do niektórych ludzi wiary. Choć to, jak powoli do nas dociera, jest odrobinę… demotywujące.
Ale dziękuję polskim biskupom, że kilku z nich jednak przeszło na jasną stronę mocy w okolicach Bożego Ciała 2017. Dziękuję Ojcu Grzegorzowi Kramerowi, że do nas dołączył. Dziękuję wszystkim ludziom dobrej woli, którzy – czy to z przymusu swojej religii, czy to w zwykłym odruchu serca – postanowili sobie przypomnieć przypowieść o miłosiernym Samarytaninie.
Jeśli chcecie, wrzucajcie gdzie chcecie.
Feel free to use it anywhere.

Plik z obrazem Vittore Carpaccio „Ucieczka do Egiptu” jest powszechnie dostępny w internecie z licencją Creative Commons.