Trąba nad Krakowem

Nad Krakowem wichura, ale wyjaśnienie jest proste. To nowa chrześcijańska rozgłośnia radiowa, za sprawą fal różnych częstotliwości i mediów strumieniowych obejmująca swoim zasięgiem cały świat, ostrzega wiernych przed Dniem Sądu, a dzień ten coraz bliższy. Został nam równo miesiąc.
Na ulicach Krakowa pojawiły się billboardy z dokładną jego datą i biblijną gwarancją sprawdzenia się przepowiedni, ponieważ data końca świata została przez Świętego Boga ujawniona w ostatnich latach dzięki pogłębionemu rozumieniu biblijnych algorytmów.
Dzień Sądu przyjdzie 21 maja tego roku, za dokładnie miesiąc. Billboardy odsyłają do strony internetowej radia, na której – także po polsku – dostępne są ciekawe materiały do czytania i słuchania. Na widok billboardów, jak donosi mój student Kamil, w tramwajach dochodzi do wybuchów wesołości zmieszanych z konsternacją i niepewnością.
Najważniejsze przesłanie dla maturzystów: nie zmarnujcie ostatnich tygodni życia na tym łez padole na naukę do stresujących egzaminów i na ich zdawanie. Niektórzy z Was do ostatniej chwili będą zdawać egzaminy ustne, a koniec świata zastanie ich nieprzygotowanych. Odwróćcie się lepiej od Waszych grzechów i błagajcie Boga o przebaczenie, bo próżny Wasz wysiłek wkładany w maturę, skoro jej wyniki mają Wam być podane ponad miesiąc po końcu świata!
Otwórzcie oczy na prawdę, a uszy na Family Radio.

Wdzięczna praca nauczyciela

Praca nauczyciela jest o tyle wdzięczna, że spotyka się z jakimś odzewem. Czy zrobisz coś mądrego, czy głupiego, jakaś reakcja – prędzej czy później – będzie.
Bywa, że od razu i że nauczyciel chciałby się wówczas ugryźć poniewczasie w język. Pamiętam na przykład, jak kolega z pracy, wyrzucając z siebie rozmaite żale i smutki, spytał przy mnie swoich wychowanków maturzystów o przyczynę problemów, jakie między nimi były. Zadał im retoryczne – jego zdaniem – pytanie, czy może coś jest nie tak z jego inteligencją i umysłem, skoro nie mogą się dogadać, na co Michał bez cienia wahania i z olbrzymią satysfakcją przyklasnął mu słowami: „Widzi Pan, sam Pan doszedł do tego, w czym tkwi problem. My Panu tego nie powiedzieliśmy.”
Bywa, że reakcja jest po wielu latach. Zdarza się, że ktoś wspomina o jakimś szkolnym epizodzie, którego ty już w ogóle nie pamiętasz, a dla niego okazał się być momentem, który zaważył na całym dalszym życiu i na najistotniejszych życiowych decyzjach.
A czasem reakcja jest po kilku tygodniach. Denerwowało mnie, że w pracowni mamy dwa zniszczone krzesła, których nie można tak po prostu wyrzucić ani wynieść, bo są „na stanie”, a które – przestawiane z miejsca na miejsce – mieszały się ciągle z dobrymi krzesłami. Krzesła na pierwszy rzut oka wyglądają normalnie, ale faktycznie wymagają zespawania oderwanych nóg, więc notorycznie przytrafiały się przypadki, że ktoś dawał się nabrać i albo się przewracał, albo gwałtownie uderzał łokciami o stół. Odstawiłem je w końcu do góry nogami na stojącej z boku pod tablicą ławce i przyczepiłem do nich duże kartki z napisem o treści: „Siadanie grozi kalectwem i śmiercią!”. Po paru tygodniach patrzę, a tu jest odzew. Na jednej kartce ktoś o krytycznym umyśle dopisał „Chyba nie”, na drugiej jakiś figlarny miłośnik empiryzmu zachęca „Spróbuj” i dorysowuje serduszka.
Czego by nie zrobić, czego by nie powiedzieć, jest odzew. Czasami zupełnie inny, niż się spodziewamy.

Wiosna w pracy i po pracy

Pierwszy raz od dłuższego czasu wyszedłem w środę z pracy za dnia. A ściślej, wyszedłem o tej samej godzinie, co zwykle, jednak „na polu”, czyli między biurowcami Krakowa, było wciąż jasno. Przyjemniej będzie od tej pory zaczynać, skoro po fajrancie czekać na mnie będzie jeszcze odrobina słońca. W dodatku jak tu nie zaczynać z przyjemnością zajęć, na które ludzie tak ochoczo się zwołują.

Historia z bajki

Krakowska Akademia im. Andrzeja Frycza – Modrzewskiego to uczelnia młoda, ale – jak się okazuje – bardzo odważna. Jak się przekonałem podczas niedawnej wizyty z sąsiadem w holu uczelni, nie boi się ona udostępnić swoich murów wystawie obalającej dumne, acz bezpodstawne przekonanie Polaków o tym, że dwudziestolecie międzywojenne pachniało różami, nacjonalizmu Polacy nie znali, a katolicyzm to uosobienie łagodności i nigdy nie było inaczej. Ze zdumieniem obejrzeliśmy z Julianem kilka zupełnie nam nieznanych kart z historii Polski międzywojennej, kart niewygodnych i wstydliwych, demaskujących nasze narodowe mity, podobnie jak kolejne książki Jana Tomasza Grossa.

Wystawa „Cerkiew 1938” pokazuje zorganizowaną akcję burzenia cerkwi na Chełmszczyźnie i południowym Podlasiu w 1938 roku, osadzając ją w realiach historycznych jako kulminację procesu prześladowania prawosławia w Polsce. Barbarzyńska polityka wyznaniowa państwa doprowadziła do działań, których dziś wypada się jedynie wstydzić, niektóre cytaty z oficjalnych dokumentów państwowych szokują i burzą nasze przekonanie o tym, że w kleszczach między stalinowską Rosją a hitlerowskimi Niemcami Polska wolna była od nienawiści i nacjonalizmów.

Warto poczytać więcej na ten temat, a wystawę odwiedzić można nie wychodząc z domu, ponieważ bogato ilustrowane plansze z tekstem, które z Julianem obejrzeliśmy w Krakowskiej Akademii, mają swoją internetową wersję i są w całości dostępne na stronie cerkiew1938.pl. Uczelni wszakże należą się wielkie brawa za podjęcie tematu, który z pewnością zasługuje na zainteresowanie historyków i na głębszą refleksję. Poszukiwanie prawdy i obiektywne opisywanie rzeczywistości, wraz z odnajdywaniem wielowymiarowych związków między zjawiskami i obalaniem fałszywych mitów, to zaszczytny cel nauki.

Niektóre mity to miód dla uszu i na skołatane serce, aż miło ich słuchać, a powtarzane wystarczającą ilość razy stają się nawet bardziej przekonujące od faktów. Racjonalnie myśląc, trudno poważnie traktować obronę Piusa XII przed oskarżeniami o bierność w czasie II wojny światowej, bo przecież antykomunistyczny romans katolicyzmu z faszyzmem kwitł na dobre nie tylko w Niemczech podczas wojny, ale i w przedwojennej Francji czy Włoszech. Reżim Vichy miał poparcie papieża do tego stopnia, że francuski ambasador w Watykanie otrzymał papieskie zapewnienie wsparcia „dzieła moralnego odrodzenia” Francji pod przewodnictwem marszałka Pétaina.
Wyniki ekspertyzy biegłych sądowych po ekshumacji jednego z bohaterów narodowych współczesnej Polski, Stanisława Pyjasa, zdają się stawiać pod znakiem zapytania sens edukacji historycznej i wychowania patriotycznego. Skoro bowiem każdego, kto kwestionował oficjalnie przyjmowany bieg wydarzeń, według którego Pyjas został zamordowany przez służbę bezpieczeństwa, odsądzano dotąd od czci i wiary, a dzisiaj okazuje się, że mógł on po prostu umrzeć wskutek upadku z dużej wysokości i pod wpływem alkoholu, to czym jest historia?  Czy istotne są w niej fakty, czy to siła sprawcza mitu żyjącego w świadomości zbiorowej? Czy historia ma sens? Jakiej historii chcemy uczyć w szkołach? Obiektywnej, złożonej z bezsprzecznych faktów, czy takiej, jaką się ona wydaje przez pryzmat natchnionych patriotycznych przemówień? Co będzie bardziej na miejscu i bardziej celowe?

Biotechnologia z przyszłością

Wzruszyłem się dzisiaj bardzo, widząc w tunelu dworca poniższe ogłoszenie, podpisane drobnym drukiem „studentka biotechnologii”. Może stąd moje wzruszenie, że prenumeruję „Scientific American” i cieszę się, że czytują go również studenci. A może dlatego, że biotechnologia, jak szacują specjaliści od prognoz zatrudnienia, to bardzo przyszłościowy kierunek studiów. A może dlatego, że jeśli te plakaty porozklejane w centrum Krakowa odniosą zamierzony skutek, to komuś spełnią się marzenia, a życie będzie jak w bajce? Chyba że chodzi tylko o zwrot gazety…

Zakaz robienia dzieci

Gdy usłyszałem w radio transmisję litanii w intencji ofiar in vitro, poczułem zażenowanie. Pierwszą moją reakcją był niesmak, że ktoś się nabija z religii. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co to za stacja, i że to nie żaden kabaret, tylko prawdziwa audycja na żywo, nadawana wprost z kościoła.
Z mieszanymi uczuciami przeczytałem treść modlitwy, jaką w kościołach archidiecezji krakowskiej odmawia się w związku z przepraszaniem Pana Boga za pomagających parom cierpiącym na niepłodność lekarzy i pielęgniarki. Niepojęta jest dla mnie taka modlitwa, pod pozorem rzekomej troski o życie wzywa się wiernych do kajania się za coś, co wielu uważa za jedno z większych osiągnięć współczesnej medycyny. Powołując się na dogmaty religijne próbuje się szerzyć nienawiść do w pełni wykwalifikowanej grupy zawodowej, która niesie niezbędną pomoc ludziom w potrzebie. Piętnuje się lekarzy i pielęgniarki, a przy okazji piętnuje się rodziców i dzieci.
Hierarchowie wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew nauce, wbrew powszechnemu przeświadczeniu społecznemu, próbują wmówić wiernym, że dawanie życia jest złe. Tegorocznej Nagrody Nobla nie przyjęli chyba do wiadomości.
Zastanawiam się, kiedy w swoim upartym zaklinaniu rzeczywistości posuną się do stwierdzenia, że skoro w naturalnym procesie prokreacji obumiera co najmniej tyle samo, o ile nie więcej zarodków, niż wskutek zapłodnienia pozaustrojowego, należy ludziom całkowicie zakazać robienia dzieci, ponieważ każde dziecko rodzi się kosztem iluś tam „zmarłych” istnień ludzkich. W kościołach modlą się już za „zmarłe ofiary in vitro”, czy doczekamy się modlitw za zmarłe ofiary pożycia małżeńskiego?
Biskupi zabrnęli w ślepą uliczkę. W swojej walce o – jak to nazywają – ochronę życia poczętego – użyli argumentów, które sprzeczne są z jednym z pierwszych boskich zaleceń dla człowieka. Brzmiało ono: Idźcie i rozmnażajcie się. I czyńcie sobie ziemię poddaną.

Kolorowe ulotki

Od czasu do czasu wyrzucam z samochodu stertę ulotek reklamowych, które ktoś podał mi przez okno, gdy czekałem na światłach. Bywa, że są to pojedyncze karteczki, ale na wielu krakowskich skrzyżowaniach można otrzymać całe broszurki czy nawet wielkoformatowe gazety. Prawie nigdy nie czytam tych stert makulatury, trafiają prosto do kosza.
Trudno się także przespacerować przez centrum Krakowa, by nie spotkać rozdających ulotki ludzi. Zawsze wydawało mi się zupełnie bezsensowne i w dodatku wrogie dla środowiska przyjmowanie od nich ulotek, których potem i tak się nie czyta, często wyrzuca się do najbliższego kosza, a jeśli nawet się przeczyta, to okazuje się, że oferta nijak nie przystaje do naszych potrzeb. Często na przykład w okolicach Basztowej, zwłaszcza na skrzyżowaniu z Karmelicką, dostaję oferty kursów przygotowujących mnie do matury z angielskiego.
Przez jakiś czas miałem jednoznaczną politykę i żadnych wciskanych mi do ręki czy przez szybę reklamówek nie przyjmowałem. Byłem wręcz dumny, choć to może za wielkie słowo, że nie przyczyniam się tym samym do degradacji drzewostanu naszej pięknej ojczyzny. Do czasu, gdy kiedyś, stojąc na światłach przy placu Bieńczyckim, zaobserwowałem starszego pana, który próbował wręczać ulotki przechodzącym po pasach pieszym. Na tych bardzo ruchliwych światłach nikt z całego tłumu przechodniów nie przyjął ulotki. Zrobiło mi się wtedy zwyczajnie żal poczciwego staruszka, który bezradnie wyciągał dłoń w kierunku kolejnych osób, a one wszystkie go ignorowały. Gdy zmieniły się światła i ruszałem ze skrzyżowania, w jego oczach widać było głęboką rozpacz. Od tamtej pory mocno się waham, zanim powiem komuś „Dziękuję” i zrobię unik, by nie przyjąć tego, co próbuje mi wręczyć.
Ciężko ocenić rozdawanie papierowych reklam przypadkowym przechodniom w centrum miasta czy kierowcom na ruchliwych skrzyżowaniach. Z jednej strony to marnowanie papieru i zaśmiecanie wspólnej przestrzeni, ale z drugiej to czyjaś praca. Ciężko to opisać w czarno – białych kategoriach dobra i zła. I prawie ze wszystkim tak jest, jak z tymi ulotkami, że nie da się tego jednoznacznie moralnie ocenić.
Dlatego bardzo szanuję generała Jaruzelskiego jako człowieka honoru mimo bezsprzecznych plam na jego życiorysie, bo nie można na jego dokonania patrzeć przez pryzmat jednego tylko okresu jego życia. Z tego samego powodu nie uważam, by prezydent Kaczyński przez sam fakt tragicznej śmierci stał się osobą nietykalną, nie podlegającą krytyce. Sądzę, że mamy równe prawo uznawać jego zasługi, co wytykać mu jego błędy. Rzeczywistość jest barwna, kolorowa, tak jak ulotki rozdawane na skrzyżowaniach, i niejednoznaczna, tak jak ocena moralna ich dystrybucji.

Amsterdam w Krakowie

Uwielbiałem zawsze pijane kamieniczki Amsterdamu, kiwające się razem na boki, pochylające się nad kanałem albo odchylone do tyłu. To mi się zawsze najbardziej podobało w Amsterdamie, jak i innych miastach holenderskich czy flamandzkich. A przecież w Krakowie mamy tego namiastkę, niejedną zresztą, nawet przy samych Plantach.


Miejsce łatwiej rozpoznać patrząc na te same budynki z drugiej strony.

Ożyj i zwyciężaj, czyli errata do przeprosin

W sezonie w Polsce Ludowej zwanym ogórkowym najgorsze brednie stają się sensacją i tak właśnie było wokół sprawy reklamy piwa „Lech” na majestatycznej ścianie hotelu Forum w Krakowie. W niezdrowych lub przegrzanych głowach łatwo dochodzi do dziwnych skojarzeń, więc oto na widok gigantycznej reklamy „zimnego Lecha” kilometr od Wawelu podniosły się głosy osób urażonych, które skojarzyły reklamę ze spoczywającym na Wawelu byłym prezydentem Rzeczypospolitej, Lechem Kaczyńskim. To prawda, po pogrzebie prezydenckiej pary niesmaczne dowcipy o „zimnym Lechu” krążyły wśród studenckiej braci, ale nie dajmy się zwariować, bo inaczej trzeba będzie zakleić usta plastrem i nie odzywać się w ogóle. Wszak każdy wyraz można skojarzyć z czymś, co ktoś inny może uznać za tabu.
Ciekawe, że podczas gdy spora część mediów uspokaja znerwicowanych Polaków, że Kompania Piwowarska za reklamę „zimnego Lecha” na hotelu Forum przeprosiła i ją zdejmuje, jest to prawda tylko połowiczna. W rzeczywistości bowiem przeprosiny to tylko część komunikatu prasowego Pawła Kwiatkowskiego, Dyrektora ds. Korporacyjnych Kompanii Piwowarskiej, i są one adresowane do „Panów Posłów Ryszarda Czarneckiego oraz Marka Migalskiego a także Tych wszystkich Państwa, którzy poczuli się urażeni niefortunną lokalizacją reklamy naszego piwa LECH Premium.”
W dalszej części komunikatu Kwiatkowski wyjaśnia jednak, że demontaż reklamy będzie miał miejsce nie wskutek protestów, lecz w związku z wygaśnięciem kontraktu na wynajem tej lokalizacji, a następnie podkreśla, że hasło „Spragniony wrażeń. Zimny Lech” jest reklamą dotyczącą „wyłącznie jednego z walorów piwa LECH Premium, jakim jest orzeźwienie. Hasło zawierające frazę „Zimny LECH” pojawiło się na polskim rynku już w lutym 2009 roku. Tegoroczna kampania to efekt konsekwentnego wspierania jednego z atrybutów piwa LECH jakim jest orzeźwienie i nie ma to żadnego związku z niedawnymi tragicznymi wydarzeniami, które wstrząsnęły naszym krajem. Koncepcja realizowanej obecnie kampanii reklamowej powstała w grudniu 2009 r. Celem naszej akcji jest promowanie możliwości wygrania przez dowolne miasto w Polsce tzw. mega-imprezy z truckiem pełnym zimnego LECHa, jako jedną z wielu nagród i atrakcji. Rozpoczęcie tych działań nie jest jakąkolwiek próbą wykorzystania emocji czy uczuć patriotycznych Polaków, które pojawiły się w związku z tragicznymi wydarzeniami w Smoleńsku.”
Bardzo ciekawa jest też końcówka komunikatu, w której – i brawo mu za to – Kwiatkowski stwierdza:

Wszelkie skojarzenia hasła „Spragniony wrażeń. Zimny LECH” z osobą zmarłego Lecha Kaczyńskiego uznaję za wysoce niesmaczne, nieuzasadnione i niestosowne. Uważam, że nie powinniśmy ulegać głosom tych, którzy w niestosowny sposób próbują narzucić inną interpretację hasła „Spragniony wrażeń. Zimny LECH” niż ta, która ma się kojarzyć wyłącznie z dobrze schłodzonym, orzeźwiającym piwem wysokiej jakości.

Tym samym ze spokojem sięgam po puszkę mojego ulubionego piwa „Dębowe Mocne” (do bojkotu tej marki także nawoływano w związku z aferą wokół reklamy na hotelu Forum) i czekam na reakcję polityków jedynej słusznej partii na reklamę, która zawisła na wprost Wawelu w sierpniu, zastępując reklamę Lecha. Hasło reklamowe brzmi tym razem: „Ożyj i zwyciężaj” i reklamuje napoje energetyczne.