Ucho igielne

Tak uroczo wyglądał pierwszy śnieg tej zimy kilkadziesiąt metrów od mojego mieszkania. W miniony poniedziałek było zupełnie inaczej. Żadne pozostałości lata i jesieni nie zakłócały już czystej bieli śniegu, a marznąca mrzawka pokryła chodniki, trawniki i auta grubą warstwą przezroczystego lodu. Z trudem udało mi się dojść od samochodu do klatki schodowej, a suka, której łapy rozjechały się w cztery strony świata moment po wyjściu na zewnątrz, przewróciła się i przez kilkanaście sekund nie mogła się pozbierać.
Przypomniała mi się taka sytuacja sprzed lat, gdy w godzinach dopołudniowych miałem jechać z Krakowa do Częstochowy w podobnej aurze. Najpierw naiwnie wjechałem sobie na ulicę Jasnogórską i wyjechałem z Krakowa w kierunku Olkusza, po kilku kilometrach jednak utknąłem w tak strasznym korku, że postanowiłem zawrócić do miasta i wyjechać na autostradę. Jednakże na sto metrów przed bramkami autostrady, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zostałem zawrócony. Autostrada była zamknięta. Byłem już bliski kapitulacji i powrotu do domu, gdy jakaś szalona myśl kazała mi koło urzędu statystycznego skręcić na Wolbrom i pojechać przez wioski. Myśl chyba niewyobrażalnie szalona – jakże to możliwe, by jechać bocznymi, gminnymi i powiatowymi drogami do Częstochowy, skoro drogi krajowe są zablokowane, a autostradę A4 całkowicie zamknięto?
Tymczasem tamtego dnia do Częstochowy dojechałem i to całkiem szybko. Droga była biała, ale przejezdna. Pokonałem ją w czasie niewiele dłuższym niż zwykle. Jadąc bocznymi drogami, przez Poraj, ominąłem jeszcze jeden korek – na sparaliżowanej jedynce koło Koziegłów.
I myślę sobie, jaka to ironia losu. Że w życiu często tak bywa, że prosta, szeroka droga, którą wszyscy z ufnością podążają, nie wiedzie wcale do celu. I wystarczy jedynie odrobina szaleństwa, odrobina odwagi, by przez ucho igielne dotrzeć tam, dokąd się zmierza.

Przyjaźniej na Warszawskiej

Główny kampus Politechniki Krakowskiej wydawał mi się kiedyś obcy, a w Czyżynach czułem się bardziej swojsko. Od tamtej pory wiele się jednak zmieniło. Szefowa przestała mnie paraliżować ze strachu swoim autorytetem, bo – przy bliższym poznaniu – autorytet wyraźnie wzrósł, a strach się ulotnił. W dodatku oznaczenia na drzwiach toalet stały się dużo bardziej przyjazne.

Niecodzienny asortyment

W sklepie spożywczym, do którego zajrzałem niedawno zamiast nudzić się na przystanku autobusowym, odkryłem niespotykany gdzie indziej asortyment.
Śmiałkom zainteresowanym testowaniem „alkocholu” mogę podać adres, pod którym jest on dostępny.

Dobry Google

Jak wiadomo, Google wie o nas wszystko.
Bez względu na to, z której korzystam w danym momencie przeglądarki, przeważnie jestem zalogowany na moim koncie Google Apps. Pełna ciasteczek wyszukiwarka i cały szereg usług w chmurze beztrosko obnażają mnie przed Googlem i mówią mu, co robię, kim jestem, jakie mam potrzeby i jak można je zaspokoić.
Jakież więc było moje zdziwienie, gdy w wysoce spersonalizowanej usłudze reklam Google AdSense, w dodatku na stronie mojego własnego blogu, zobaczyłem taką oto receptę na życie. Jej treść w pierwszej chwili mnie zdumiała, ale może jednak w Mountain View wiedzą lepiej ode mnie samego, czego mi potrzeba i gdzie tego szukać?

Woda warunkowa

Czekając w długiej kolejce nie tyle w poradni, co w istnym kombinacie lekarskim, wyszedłem na zewnątrz i ze zdziwieniem zaobserwowałem, jak z obskurnie wyglądającej studzienki, niczym z cudownego źródełka, korzystają jedna po drugiej osoby zaopatrzone w butelki, kanistry, a nawet całe wózki kanistrów. Wszyscy ceremonialnie napełniali swoje naczynia, starannie je zakręcali, pakowali do siatek lub ładowali na wózki i oddalali się, ustępując miejsca kolejnym degustatorom i amatorom tego samego płynu.

Jakież było moje zdumienie, gdy – zbliżywszy się do tego popularnego ujęcia wody na placu Sikorskiego w Krakowie – przeczytałem zagadkową tabliczkę, jaką na nim umieszczono. Okazuje się, że woda z tego „cudownego źródełka” jest „warunkowo zdatna do spożycia przez ludzi”. Przez chwilę próbowałem doszukać się jakichś dodatkowych informacji, jakiegoś drobnego druku, precyzującego tajemniczy warunek lub warunki, jakie należy spełnić, by móc spożywać zaczerpniętą z ujęcia wodę. Może chodzi o to, że wodę trzeba przegotować? Albo przefiltrować? A może nadaje się ona do spożycia pod warunkiem, że panują określone warunki pogodowe? Skąd wiadomo, czy aby na pewno warunek ten spełniony jest danego dnia? A może wodę dopuszczono do picia przez ludzi tymczasowo, na jakiś okres czasu?
Pogrążony w mrocznej niewiedzy, nie próbowałem pić cieczy, po którą schodzą się tutaj i zjeżdżają liczni jej miłośnicy.

Zaskoczenie moje było tym większe, gdy przeczytałem następnie amatorską i zupełnie niekomercyjną ulotkę wyklejoną przy schodach prowadzących do podziemnej stacji tramwajowej pod dworcem. Okazała się ona dużo bardziej precyzyjna, niż tabliczka wywieszona na placu Sikorskiego przez równie anonimowe, ale zapewne jednak bardziej profesjonalne służby miejskie lub sanitarne.

Mordercy na rowerach

Gdy czasem zagapię się wychodząc z pracy i idąc na skróty do sklepu spożywczego pomylę chodnik ze ścieżką rowerową, zdarza mi się usłyszeć pod moim adresem przekleństwa tak soczyste, tak wulgarne, groźby karalne wręcz, że aż trudno uwierzyć, gdy rower zza moich pleców śmignie do przodu i ukaże mi się przed oczami, że bluzgi te mogły wyjść z ust istoty tak pięknej, a przynajmniej o tak pięknych nogach (i nie tylko).
Zastanawiam się, jak powinienem się zachować wobec rowerzystów, którzy na najruchliwszych ulicach miasta, na trasach szybkiego ruchu a nawet na autostradzie potrafią nagle wyskoczyć mi przed kołami samochodu. Jeśli miałbym zachować proporcje, to nie wystarczy chyba kląć i trąbić, nie wystarczyłoby nawet celowo potrącać. Nie, jeśli mój jako kierowcy poziom agresji w stosunku do rowerzystów miałby odpowiadać poziomowi agresji rowerzystów wobec mnie jako pieszego, powinienem wozić ze sobą karabin i strzelać bez ostrzeżenia do każdej – bez względu na płeć i wiek – osoby, która na rowerze zajedzie mi drogę, gdy będę prowadzić samochód.
Rowerzystom – z okazji lata – życzę lepszego humoru.