List otwarty w obronie świeckiej szkoły

Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów skierowało na ręce Minister Edukacji Narodowej Katarzyny Hall i Przewodniczącego Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży list następującej treści:

Rozpoczęcie nowego roku szkolnego przyniosło wyraźne nasilenie bardzo niepokojącego nas zjawiska, jakim jest klerykalizacja oświaty.
Działając formalnie pod płaszczem wolności religijnej, przybrała ona skalę, w której stanowi zagrożenie dla praw i wolności osób niepodzielających legitymującego to systemu wartości.
Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów obserwuje z rosnącą dezaprobatą takie niszczenie ram konstytucyjnych wolności sumienia i wyznania, jak:

  • udział hierarchów Kościoła rzymskokatolickiego w równym a nawet bardziej nobilitowanym charakterze, co przedstawicieli władz państwowych i samorządowych w uroczystościach inauguracyjnych;
  • przemawianie przez duchowieństwo podczas uroczystości świeckich;
  • przenoszenie środka ciężkości uroczystości na msze święte;
  • referowanie homilii oraz udzielanie informacji na temat uroczystości religijnych na stronach internetowych szkół i władz samorządowych;
  • święcenie obiektów podczas uroczystości świeckich.

Wiele szkół publicznych w Polsce nie jest miejscami neutralnymi światopoglądowo. Dominującą pozycję ma w nich jedno wyznanie. Sytuacja taka zawsze budzi konflikty i sprzeciw, w tym wielu katolików, którzy dominowanie nad innymi odbierają jako obrazę ludzkiej godności i czyn moralnie naganny. Żywimy szacunek do wszystkich osób, które w neutralności światopoglądowej odnajdują – tak jak my – nie kwestię proceduralną, lecz wartości głęboko moralne.
Ugruntowywanie złej praktyki jest świadomą strategią polityczną mającą na celu zatarcie wszelkich wyraźnych granic między sacrum a profanum, i zniesienie i tak słabych bądź niejednoznacznych gwarancji ochrony tych wolności. Przekraczając dzięki temu zasady na jakich powinno opierać się państwo w ostateczności prowadzi to do władzy nad innymi ludźmi, a w tym przypadku – do władzy nad dziećmi i młodzieżą. Wyjaśnia to tak zmasowany atak na zasadę neutralności światopoglądowej oświaty, ale nie wyjaśnia współdziałania w tym procederze urzędników wszystkich szczebli. Tworzy to zachętę do bezpośredniego łamania praw człowieka, za co odpowiedzialność, także w sensie prawnym, może spaść na Rzeczpospolitą Polską.
Będziemy monitorować przestrzeganie norm konstytucyjnych w polskich szkołach. Przypominamy, że art. 48 Konstytucji gwarantuje nawet niepełnoletnim wolność sumienia i wyznania. Zapowiadamy udzielanie wszelkiej możliwej pomocy osobom, których wolność sumienia w polskiej szkole jest naruszana.

Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów

Do wiadomości:

  • Rzecznik Praw Obywatelskich
  • Rzecznik Praw Dziecka
  • Media

Nasze strony:
www.psr.org.pl
www.racjonalista.pl
komentarz: psr@psr.org.pl

Jeszcze o czapkach

Niezręcznie mi trochę komentować własnego bloga, ale bywa, że po niektórych wpisach otrzymuję maile, których autorzy i autorki nie decydują się na publiczny komentarz, a szkoda. Do mojego ostatniego wpisu, poświęconego zmianom w statucie szkoły i wprowadzeniu zakazu noszenia czapek i kapturów, przybyły mi wskutek otrzymanych mailem reakcji dwa argumenty, które postanowiłem przytoczyć w kolejnym wpisie.
Regularna czytelniczka bloga podzieliła się ze mną taką oto refleksją:

W zeszłym roku przez chwilę uczyłam drugą klasę zawodówki mechanicznej i był tam taki jeden, co nosił czapeczkę. Chyba z własnej głupoty uparłam się, żeby ściągnął tą czapeczkę… I od razu poznałam powód, czemu ją nosił. Na głowie miał nieładnie wyglądającą bliznę. Od tej pory już nigdy nikomu nie każę nic ściągać…

Czytelniczka, której mąż w wyniku chemioterapii wyłysiał „plackowato” i zgolił sobie resztki włosów, a następnie w czapce chodził na zajęcia na uczelni i nie miał z tym żadnych problemów, stała się dzięki swoim i męża doświadczeniom bardziej wyrozumiała w stosunku do ludzi i uważa, że powinniśmy się czasem ugryźć w język, a nie komentować i oceniać innych nie okazując im za grosz zrozumienia.
Nie powinienem był w ostatnim wpisie żartować sobie z wprowadzonego zakazu noszenia czapek w szkole. Ktoś, kto jako pierwszy ten zakaz wymyślił, borykał się pewnie z problemem młodzieży ukrywającej swoją tożsamość przed szkolnym monitoringiem i nie przypuszczał, że w kolejnych szkołach walka z czapkami – postrzeganymi jako symbol przynależności do subkultury – zostanie podniesiona do tej samej rangi, co zakaz noszenia symboli religijnych w szkołach francuskich.
Kilka dni po zagłosowaniu nad zmianami statutu nachodzą mnie refleksje i wyrzuty sumienia. Zastanawiam się na przykład, na ile ja, moi koledzy i koleżanki możemy się uważać za specjalistów do spraw młodzieżowych subkultur, i czy będziemy w stanie wyegzekwować zapis o zakazie używania symboli świadczących o przynależności do tych subkultur. O ile nie mam i nikt pewnie nie ma wątpliwości co do swastyki, to jednak nieszczególnie chciałbym zastanawiać się nad innymi formami krzyża i decydować, czy uczniowie i uczennice mają prawo eksponować je w elementach swojego stroju i biżuterii. Czy kolorowe, plastikowe bransoletki, jakie nosi jeden z moich kolegów nauczycieli, to oznaka przynależności do subkultury? Jedna z nich propaguje bodajże honorowe krwiodawstwo. Szperając w internecie znalazłem kilka pozycji dla nauczycieli, mających im ułatwić walkę z subkulturami. W jednej z nich, na pierwszy rzut oka solidnej, opatrzonej bibliografią, natrafiłem na takie zdanie:

Rolkarze zajmują się wyłącznie jeżdżeniem na deskorolkach.

Czyli rolkarze nie jedzą, nie piją, nie śpią? Wydaje mi się, że siląc się na egzekwowanie zakazu używania przez uczniów symboli łudzimy się, że rzeczywistość jest równie prosta i łatwo opisywalna, jak wydaje się to autorowi cytowanej przed chwilą broszury. Obawiam się, że poszliśmy w detale tak daleko, że nie będziemy w stanie faktycznie respektować zmian w statucie i okażą się one albo martwym przepisem, albo prawnym bublem. Od kilku dni w pokoju nauczycielskim krąży dowcip, że wśród przegłosowanych przez nas zmian jest przepis, iż uczennice mogą do szkoły chodzić w spodniach lub spódnicach, ale z tym zastrzeżeniem, że spódnice muszą zakrywać całość tułowia. To by dopiero była zabawna spódnica, nieprawdaż?
My – nauczyciele – trochę za dużo czasem chcemy uregulować i wydaje nam się, że faktycznie sprawujemy rząd dusz i umysłów nad naszymi uczniami. Warto by się starać pamiętać o tym i trochę się hamować, a zamiast spalać się w płonnych dyskusjach zajmować się czymś faktycznie istotnym. Często na przykład dyskutujemy o telefonach komórkowych naszych uczniów, a przecież incydenty z telefonami komórkowymi na lekcjach praktycznie się nie zdarzają, podczas gdy na radach pedagogicznych – owszem, nagminnie.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Grzeczni i niegrzeczni, czyli telewizja czarno-biała

W książkach i filmach o szkole młodzież bardzo często jest czarno – biała. Wiadomo, czego się po kim spodziewać – uczniowie są grzeczni i dobrzy albo niegrzeczni i słabi. Ci grzeczni są ładnie, schludnie i skromnie ubrani, dobrze ułożeni, mają odrobioną pracę domową. Ci niegrzeczni to łobuzy i nicponie, ściągają na klasówkach, przeklinają, biją się po szkole na boisku i stosują używki. Ale takie książki to nie jest literatura najwyższych lotów, a takie filmy to nie jest kino z prawdziwego zdarzenia.
Mój najlepszy uczeń pobił się w tym tygodniu z kierowcą autobusu i przyszedł do szkoły w potarganej bluzie. Ma olbrzymi potencjał i jest geniuszem na tle wszystkich klas, które uczę, ale bywa wulgarny, gardzi wiedzą i z politowaniem patrzy na nauczycieli, także tych w swojej rodzinie, nie podzielając ich wiary w sens pedagogicznej profesji.
Inny uczeń, również jeden z najlepszych, po długich kłótniach z katechetką i wychowawcą przestał chodzić na religię, a bluzy, w których przychodzi do szkoły, stanowią czasem temat rozmów zgorszonych lub przerażonych nauczycieli. W ubiegłym roku miał frekwencję tak słabą, że o mało nie wyrzuciliśmy go za to ze szkoły. Jako jedyny w swojej klasie potrafi po angielsku ironizować, czynić aluzje i naśladować różne dialekty.
Najbardziej prostolinijny z moich obecnych uczniów był jedynym w swojej klasie, który dwa lata temu z własnej, nieprzymuszonej woli, z potrzeby serca poszedł zapalić znicz w rocznicę śmierci papieża. Niezwykle często, głośno i w bardzo bezpośredni sposób daje wyraz swojej potrzebie sprawiedliwości, jest nadzwyczaj uczciwy i szczery, także gdy okazując swoje szlachetne oblicze sam sobie szkodzi. W tym roku zdawał egzamin komisyjny z matematyki, a na angielskim bardzo nas ostatnio wszystkich zadziwił, gdy jako jedyny w klasie znał odpowiedź na pewne pytanie. Zwykle rozumie tylko piąte przez dziesiąte, o czym mowa. Minioną niedzielę spędził pijąc wódkę z kolegą z klasy.
Wszyscy moi uczniowie, nie tylko ci trzej ze starszych klas, o których tu wspomniałem, są kolorowi. Moja szkoła jest kolorowa. Na szczęście. W takiej szkole widzisz sens pracy z każdym, nie tylko z tymi grzecznymi albo tymi niegrzecznymi. Każdy ma w sobie to coś, przez co jest wyjątkowy. I każdy stanowi zupełnie inne wyzwanie.

Matura poprawkowa

Portale wszelkiej maści zapełniły się tematyką związaną z początkiem roku szkolnego, wszyscy mówią i piszą, że skończyła się laba i pora się zabrać do pracy i nauki, a ja pozwolę sobie przekornie powiedzieć, że dziś – po wyjątkowo ciężkiej pracy – odpoczywam. Miniony weekend, podobnie jak blisko setka innych zapaleńców z Małopolski, ślęczałem nad pracami maturzystów, którzy oblali w maju egzamin pisemny z języka angielskiego, ale zdali wszystkie pozostałe obowiązkowe egzaminy i – na mocy rozporządzenia podpisanego jeszcze przez poprzedniego ministra edukacji – mieli prawo przystąpić do egzaminu poprawkowego 26 sierpnia.
Wydaje się słuszne, by ktoś, komu powinęła się noga na jednym tylko egzaminie, miał prawo ten egzamin poprawić jak najszybciej. Ale trudno się było w miniony weekend oprzeć wrażeniu, że większość zdających nieprzypadkowo oblała ten egzamin, a niespełna trzy miesiące przerwy to zbyt mało, by nadrobić zaległości. Jestem ciekaw, jak wypadną statystyki zdawalności tego egzaminu poprawkowego i czy będą na tyle dobre, by uzasadnić nakłady poniesione przez państwo na zorganizowanie, przeprowadzenie i ocenienie egzaminu, a tym samym, by egzamin poprawkowy w sierpniu odbywał się w kolejnych latach. Nie tak dawno temu z czysto praktycznych względów zrezygnowano przecież z przeprowadzania matury w dodatkowej sesji zimowej.
Bardzo pouczającym doświadczeniem był dla mnie kilka dni temu egzamin poprawkowy ustny w zaprzyjaźnionym liceum. Poprawiający swój wynik maturzysta spóźnił się na egzamin prawie półtorej godziny, mając na swoje usprawiedliwienie fakt, że pracuje, a dzień poprawki to jego pierwszy wolny dzień od bardzo dawna, więc zaspał. Słysząc takie tłumaczenie poczułem, że zdającemu mniej zależało na wyniku tego egzaminu niż mnie i koleżance z komisji. Zwątpiłem też w to, czy należało tak długo czekać na spóźnionego abiturienta, albo czy warto było angażować sekretariat liceum w próby dodzwonienia się do niego.
Mimo wszystko, trzymam kciuki za poprawiających się maturzystów i mam nadzieję, że wyniki ich sierpniowego egzaminu okażą się dla nich pozytywne i obronią sens przeprowadzania tej poprawki.

Komentujmy konstruktywnie

Anonimowość internetowa ma swoje straszne oblicze – za jej sprawą najgorsze możliwe instynkty przestają być czymś wstydliwym, a słowa, których nigdy byśmy nie powiedzieli głośno, a już na pewno nie publicznie, leją się potokiem w usenecie, internetowych forach i grupach dyskusyjnych.
Pod artykułami o zabójstwie księdza w Blachowni można przeczytać wypowiedzi ludzi, którzy otwarcie sympatyzują z mordercą, szydzą z ofiary, korzystają z okazji, by naubliżać a to grupie zawodowej ofiary, a to światopoglądowi katolickiemu bądź ateistycznemu. Nawet w moderowanych przecież komentarzach pod artykułem na Onecie zobaczyłem dzisiaj tyle nienawiści i idiotyzmu, że odechciewa się na te wszystkie fora zaglądać.
Ale samo omijanie nie rozwiąże problemu. Internetowe trolle będą nadal wzajemnie obrzucać się mięsem wypaczając ideę swobodnej wymiany informacji i wolności słowa. W częstochowskim lokalnym forum Gazety Wyborczej zdarzyły się w tym roku przypadki aroganckiego zachowania osoby podającej się za sprawującą ważną funkcję publiczną. Chamstwu w sieci trzeba wyraźnie powiedzieć „STOP”. Z internetowym rozmówcą, tak jak i z realnym interlokutorem, można się nie zgadzać, ale nie wolno na niego pluć, wybijać mu zębów ani dźgać go nożem – nawet wirtualnie.
Niewiele mogę zrobić sam, by to zmienić, ale postanowiłem codziennie wpisywać przynajmniej jeden konstruktywny komentarz na jakiejś stronie internetowej. Niekoniecznie pozytywny, bo internet to nie forum wzajemnej adoracji, ale rzeczowy i konstruktywny. Zachęcam do robienia tego samego.
Bądźmy konstruktywni – jest wielu ludzi rozumnych korzystających z internetu. Jeśli każdy z nas – zamiast biernie przyglądać się przerażającym bzdurom wypisywanym przez frustratów na forach – napisze od czasu do czasu coś mądrego, wolność słowa nie straci sensu, a internet drugiej generacji, umożliwiający każdemu publikowanie własnych treści bez żadnych nakładów finansowych ani wiedzy technicznej, nie stanie się odrażający.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Najmniejszy wieżowiec świata

To chyba jedyny wieżowiec w Częstochowie, który ma dziewiętnaście pięter. W dodatku ma mniej niż jeden metr wysokości. Chodzę tam od lat do dentysty i do tej pory go nie zauważyłem.
Zobaczysz coś takiego i już nigdy nie będziesz miał nic przeciwko graffiti.
Jeśli chcesz zobaczyć na własne oczy, wieżowiec stoi przy ulicy Dekabrystów, między Okólną a Wodzickiego.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi

Kup zamiast ściągnąć

Pisałem już kiedyś o tym, jak ciężko jest kupić w centrum dużego miasta akademickiego znany podręcznik renomowanego wydawnictwa, mimo że wydawnictwo to ma w mieście księgarnię firmową. W czerwcu, kupując z polecenia szefa nagrody dla uczniów, przekonałem się ponownie, że nie sposób jest w takiej księgarni kupić więcej, niż dwa egzemplarze najlepszego moim zdaniem słownika pod słońcem, a w każdym razie słownika najlepszego dla ucznia szkoły średniej. Wszystko trzeba zamawiać z wyprzedzeniem, czekać, przepłacać, jakby nie można było zakupić od ręki w internetowej księgarni.
Gorzej, gdy ktoś jest niecierpliwy i nie ma ochoty czekać na listonosza czy kuriera. Wtedy prawie każdy podręcznik języka angielskiego może ściągnąć natychmiast, za darmo. Na rosyjskich serwerach pojawiła się ostatnio w wersji pdf i mp3 książka Egzamin gimnazjalny. Companion. Ponieważ znam autorki tej książki, zrobiło mi się wyjątkowo głupio. Sam – dzięki przytomności Janiny – miałem wprawdzie papierowy, oryginalny egzemplarz książki wcześniej niż same autorki, ale znam ludzi, którzy bezskutecznie pytali o tę książkę w księgarni, a teraz mogą ją po prostu ściągnąć za darmo z internetu. Swoją drogą ciekawe, czy wydawnictwa zdecydują się kiedyś powszechnie udostępniać swoje książki w wersji elektronicznej. Są książki, za które byłbym gotów w wersji pdf zapłacić choćby tyle samo, ile kosztuje wersja papierowa. I nie oszukujmy się – elektroniczna wersja książki jest czasem bardzo potrzebna. Plik pdf nigdy nie zastąpi papierowego woluminu w pięknej oprawie, ale też wolumin ten na niewiele się przyda na tablicy multimedialnej. Trochę to chyba zrozumiał wydawca podręcznika Total English.
Póki co, wszystkim nauczycielom gimnazjalnym polecam Egzamin gimnazjalny. Companion. Autorki to doświadczone egzaminatorki i można im zaufać, że stworzyły rzetelny przewodnik po egzaminie gimnazjalnym z języka angielskiego. Jeśli nawet macie już „pirata”, kupcie oryginał. Podobno książka została wydrukowana na specjalnym papierze ułatwiającym robienie notatek – tego w pdfie na pewno nie znajdziecie.


Egzamin gimnazjalny Companion
Warto też chyba zakupić klucz:

Egzamin gimnazjalny. Companion. Klucz i zapis nagrań

Refleksji maturalnych część czwarta

Mam duży szacunek dla twórców portalu internetowego Literka.pl i dla zgromadzonych tam zasobów, sam niejednokrotnie z nich skorzystałem, jednak ostatnio mój stosunek do portalu został wystawiony na próbę za sprawą artykułu Rozmowy sterowane autorstwa Barbary Radomskiej, najwyraźniej germanistki.
Właściwie nie jest to artykuł, lecz zestaw autorskich zadań maturalnych do egzaminu ustnego z języka niemieckiego. A przynajmniej w zamyśle autorki są to zadania maturalne, bo mnie raczej trudno się z tym zgodzić.
We wstępie Pani Barbara zaznacza, że tak zwane rozmowy sterowane na poziomie podstawowym to autentyczne sytuacje komunikacyjne, sprawdzające umiejętność uzyskiwania i udzielania informacji, relacjonowania wydarzeń i prostych negocjacji. Problem w tym, że rozmowy w zestawie ani nie są autentyczne (w każdym razie nie wszystkie), ani nie sprawdzają wszystkich trzech wymienionych umiejętności. Każda z rozmów to przykład negocjacji, a polecenia czasami trudno uznać za życiowe. Jak na przykład uzasadnić konieczność użycia języka niemieckiego w rozmowie, w której – według polecenia – zdający ma przekonać własnych rodziców, żeby pozwolili mu robić prawo jazdy? Wydawałoby się, że to sprawa drugorzędna, ale polecenia na maturze z języka obcego powinny w przekonujący sposób skłaniać zdającego do używania języka obcego.
Rozmowy sterowane zaproponowane przez autorkę zawierają jednak o wiele gorsze błędy konstrukcyjne, czasami zupełnie dyskwalifikujące je jako ćwiczenia z uczniami przygotowującymi się do egzaminu. Szczytem absurdu jest chyba rozmowa druga, w której zdający dowiaduje się, że ma osiągnąć kompromis z osobą, która chce dokładnie tego samego, co on: „Kolega chce większy i ładniejszy pokój, ty także”. A czyż polecenie „podaj powód i uzasadnij swoją propozycję” to nie klasyczne „masło maślane”?
Każda rozmowa sterowana powinna się składać z trzech krótkich poleceń, które można jednoznacznie ocenić, a więc nie powinny się one składać z wielu części (np.: Rozwiej jego obawy i wskaż zalety twojej propozycji. Zaproponuj schronisko młodzieżowe). Prowadzi to do trudności w ustaleniu, czy zdający zasłużył na przyznanie punktu, jeśli pominął jeden z elementów polecenia, chociaż zrealizował pozostałe. Polecenie nie powinno również uzależniać uzyskania punktu za komunikację językową od umiejętności leksykalnych zdającego rozumianych jako znajomość konkretnych słówek, a tak jest w wielu rozmowach, gdy autorka nie pozwala zdającemu na samodzielny dobór argumentów, lecz poleceniem narzuca mu własne. W rozmowie dwudziestej pierwszej polecenie trzecie jest nie do zrealizowania, jeśli zdający w poleceniu pierwszym miał swój własny pomysł, inny niż wynikałoby z polecenia trzeciego.
Zadania powinny sprawdzać umiejętności językowe, komunikacyjne, a nie wiedzę ogólną maturzysty, zwłaszcza zupełnie bez związku z kulturą danego obszaru językowego. W sytuacjach skrajnych może to zapędzić zdającego w tak zwany kozi róg i uniemożliwić mu wykonanie zadania, na przykład w rozmowie, w której zdający ma przekonać rozmówcę o walorach filmu, którego tytuł określono w poleceniu (z tej sytuacji można oczywiście wybrnąć, ale możliwe też, że zdający podda się i nie przystąpi do zadania, ponieważ tego filmu nie zna lub jego osobista ocena tego filmu jest sprzeczna z rolą, jaką – zgodnie z poleceniem – pełni w rozmowie).
W rozmowie piętnastej kuriozalne jest polecenie: „Chcesz oddać aparat i żądasz zwrot pieniędzy” (fleksja oryginalna). Zupełnie nie wpisuje się ono w konwencję pozostałych poleceń i nie wiadomo do końca, że wynika z niego konieczność jakiejkolwiek komunikacji. Pasowałoby raczej do wstępu do rozmowy, a nie do ściśle punktowanych „kropek”.
Poleceniem poprawnym, ale niekoniecznie najszczęśliwszym, jest powtarzające się w zestawie kilkakrotnie „Zgódź się na kompromis”. Wystarczy przecież, by maturzysta powiedział „OK.”, a punkt należy mu się jak psu buda.
W poleceniach maturalnych powinniśmy pozostawiać zdającemu swobodę wyboru, czy jego rozmówcy są kobietami czy mężczyznami, o czym autorka zdaje się również nie pamiętać. Pomińmy fakt, że publikacja zawiera literówki i błędy językowe, a wydawałoby się, że redakcja powinna coś takiego wykluczyć.
Publikacje pomagające ćwiczyć umiejętności egzaminacyjne do matury ustnej z języka angielskiego są bardzo potrzebne i nigdy ich nie będzie za dużo. Ważne jednak, by były to publikacje fachowe, rzeczywiście zgodne z zasadami konstrukcji zadań, w przeciwnym wypadku mogą bowiem wypaczać wiedzę na temat egzaminu zamiast ją pogłębiać. Trudno się dziwić, że zdarzają się potem przypadki uczniów, którzy – mimo wyraźnie dużych umiejętności językowych – nie wiedzą na egzaminie, czego się od nich oczekuje, i wypadają nie najlepiej.
Większość błędów konstrukcyjnych popełnionych przez autorkę publikacji wymaga drobnych poprawek technicznych. Szkoda, że przed umieszczeniem materiału na stronie nikt go wcześniej nie skonsultował i nie zasugerował autorce poprawek.
Na szczęście zadania wykorzystywane na maturze są wielokrotnie recenzowane i poprawiane, co pozwala uniknąć wpadek. Miejmy nadzieję, że z upływem lat będzie rosła wiedza na temat egzaminu maturalnego i przełoży się to na jakość repetytoriów i innych ogólnie dostępnych materiałów, z których korzystają uczniowie i nauczyciele.

Przed publikacją niniejszego wpisu zgłosiłem swoje uwagi portalowi Literka.pl, ale mój email pozostał bez odpowiedzi.

Książki odpowiednio głaskane

W trzeciej części cyklu powieści o Harrym Potterze Hagrid, w swojej naiwnej dobroduszności, sprawia uczniom Hogwartu niespodziankę w postaci podręcznika do opieki nad magicznymi stworzeniami, który to podręcznik gryzie, jeśli się go odpowiednio nie pogłaszcze. W ubiegłym tygodniu przyszło mi do głowy, że wszyscy znamy taką książkę, której lektura – bez odpowiedniego przygotowania – może być bardzo niebezpieczna.
Mimo rozlicznych nieprzyzwoitych, demoralizujących fragmentów, przeciwko którym protestują zbulwersowani obrońcy porządku publicznego, Biblia od wielu pokoleń sprawdza się jako wyznacznik norm, a lektura niektórych jej ksiąg jest źródłem doznań estetycznych, literackich i intelektualnych. Wystarczy „pogłaskać okładkę”, by wśród szeregu drastycznych scen (zwracam szczególną uwagę na Księgę Rodzaju, 19:8 – jakiś obrońca Pisma Świętego próbował mi kiedyś po jednym z moich wpisów udowodnić, że ten werset nie istnieje) zobaczyć piękne, epickie opowieści, poetyckie wizje i metafory, a także moralne przesłanie.
Korzystając z urlopu, od wczoraj spędzam dużo czasu na walce ze stereotypem o innej, rzekomo groźnej, księdze. I wydaje mi się, że po „pogłaskaniu” jest jak najbardziej do okiełznania. Odczuwam przyjemność i szczególnie głęboki spokój czytając kolejne sury Koranu.

Pytanie o drogę

W obcym mieście, o ile tylko mam na to czas, lubię poruszać się pieszo, nawet na spore odległości. Spacerując, nawet szybkim krokiem, widzi się o wiele więcej niż jadąc samochodem, słyszy się rozmowy przechodniów i czuje się tętno miasta. Tego lata kilkakrotnie podczas takich spacerów po Warszawie zostałem zaczepiony przez zagubionych turystów pytających a to o drogę do jakiegoś znanego miejsca, a to o wybranie prawidłowego kierunku jazdy autobusem, a to o wyjście z przejścia podziemnego pod Dworcem Centralnym na właściwą stronę. Co więcej, za każdym razem byłem w stanie bez zastanowienia udzielić odpowiedzi, co mnie samego trochę zdumiało.
Z niezrozumiałych dla mnie przyczyn bardzo lubię takie sytuacje. Pamiętam, że udzielanie wskazówek turystom sprawiało mi dużą przyjemność przez kilka pierwszych lat mojego pobytu w Krakowie. To chyba taki dziwny sposób dowartościowania się w obcym miejscu – udowadniasz samemu sobie, że jesteś tubylcem, bo udało ci się skutecznie udać tubylca przed przybyszem.
Niestety, w moim rodzinnym mieście nigdy mi się to nie udawało. Ilekroć ktoś pytał mnie bowiem o drogę do klasztoru lub kościoła w mieście, w którym jest kilkadziesiąt klasztorów i nie mniej kościołów (w Panoramie Firm są 92 pozycje, a na stronie Archidiecezji Częstochowskiej doliczyłem się w mieście 56 parafii), na moje pytanie uszczegóławiające, o jaki klasztor czy o jaki kościół chodzi, obsypywał mnie wyzwiskami albo lekceważąco machał ręką. Domyślam się, że w Częstochowie jest jakiś klasztor czy też kościół, do którego jeździ bardzo dużo nerwowych, agresywnych ludzi. A mnie pozostaje trochę jeszcze opanować nazewnictwo osiedli w Nowej Hucie i uchodzić za miejscowego tam, a nie w rodzinnym mieście. O wiele lepiej mi to tam wychodzi.