Albo religia, albo etyka?

W trwającym od lat dyskursie na temat obecności religii w szkole i zapewnienia alternatywy dla religii w postaci etyki zupełnie nieświadomie postawiliśmy religię i etykę na pozycjach wzajemnie sobie przeciwnych. W odbiorze potocznym, etyka stała się domeną wojujących ateistów i zwolenników laicyzacji, religia natomiast stała się nieetyczna. Choć stereotyp bezsensowny, nie znaczy wcale, że nie funkcjonuje – brak logicznego uzasadnienia to coś, co stereotyp powinno cechować z definicji. Niestety, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że przekonanie o religii będącej negacją wartości etycznych ma się dobrze i przynosi coraz większe owoce.
Patrzę na to przez pryzmat ostatnich dwóch lat i moich doświadczeń z lekcjami religii odbywającymi się w mojej pracowni komputerowej pod moją nieobecność. Przez te dwa lata przez pracownię przewinęło się kilku nauczycieli, wiele grup, odbywały się lekcje różnych przedmiotów – angielskiego (nie tylko ze mną), techniki biurowej, godziny wychowawcze. Odbywały się tu wywiadówki, a nawet – chyba za sprawą dużego stołu na środku klasy, wokół którego można siedzieć – było to popularne miejsce na klasowe spotkania opłatkowe. Ale tylko po lekcjach religii pracownia wygląda tak, jakby przeszedł przez nią huragan. Czyżby na katechezie młodzież dawała wyraz temu, że dała się przekonać, iż religia stoi w sprzeczności z etyką? Nie jestem pewien, jakie cele dydaktyczne i wychowawcze stawia sobie katecheta, ale uczniowie zdają się poświęcać cały swój czas i energię na ćwiczenie umiejętności związanych z postawami destrukcyjnymi, przede wszystkim z wandalizmem.
Jakiego rodzaju ćwiczenia w demolowaniu może wykonywać uczeń na lekcji? Lista jest bardzo długa. Do trudno zauważalnych i mało uciążliwych dowcipów należy wyjmowanie i przekładanie klawiszy w klawiaturach – na pierwszy rzut oka klawiatura jest w porządku, pisząc bezwzrokowo można nie zwrócić uwagi, że klawisze są nie na swoim miejscu, że w klawiaturze są cztery litery „k”, albo że z klawiszy – niczym z puzzli – ułożono jakiś wulgarny wyraz. Jeśli mysz nam nie działa, najprawdopodobniej po prostu wyjęto z niej kulkę i wyniesiono poza klasę. Warto o tym pamiętać, zanim zacznie się sprawdzać podłączenie do komputera czy ustawienia systemowe, bo taka mysz na pierwszy rzut oka wygląda sprawnie. Inaczej jest z myszą optyczną – ponieważ nie da się z niej wyjąć kulki, ma ona najczęściej wyrwany przewód i widać to zwykle z daleka.
Wyjątkowo narażone na przemoc uczniowską są głośniki komputerowe – można z nimi robić naprawdę wszystko: zdzierać materiałowe osłony na obudowach, łamać plastikowe kratki pod tymi osłonkami, przebijać długopisem membranę, a nawet wyrwać ze środka magnesik i rozwinąć drucik z otaczającej go cewki. Zupełnie bezbronne są też pokrętła potencjometrów (znikają podobnie jak kulki w myszach), natomiast odrobinę większego wysiłku wymaga wyrywanie kabla zasilającego lub wtyczki wkładanej do karty dźwiękowej komputera, tak zwanego „jacka”. Przewody można też starannie porozrywać na jednakowej długości kilkucentymetrowe kawałeczki i powiązać w supełki. Absolutne zdumienie (i podziw – dla stoickiego spokoju katechety) wzbudziło we mnie natomiast w ubiegłym roku ucięcie wtyczki wkładanej do kontaktu przy kablu zasilającym komputer – kabel miał średnicę 6 mm i albo ktoś musiał mieć bardzo duże i ostre zęby, albo użył ostrego noża.
I oczywiście klasyka – misterne bazgranie blatów, półek i monitorów.
Od września ma ponoć w każdej szkole być etyka. Nie jestem pewien, co bym wówczas wolał – czy żeby w mojej pracowni pod moją nieobecność odbywała się etyka, na której uczniowie będą konserwować systemy i sprzęt w mojej pracowni oraz oddawać się innym konstruktywnym zajęciom, czy żeby ten sztuczny podział na religię i etykę, w wyniku którego niektórzy najwyraźniej uwierzyli, że są one w opozycji względem siebie, odszedł całkiem w niepamięć.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi ,

Prawdy wiary

Były wiceminister edukacji opublikował na swoim blogu apel do czytelników i gości, by stanęli w obronie Królowej Polski i zaprotestowali przeciwko atakowi na religię katolicką, jakiego dopuściła się izraelska telewizja Channel 10.
Mirosław Orzechowski publikuje w blogu treść doniesienia o popełnieniu przestępstwa, jakie złożył w warszawskiej prokuraturze. Pozwolę sobie je zacytować w całości, by w pełni oddać intencje autora:

Prokuratura Okręgowa w Warszawie
ul. Chocimska 28, 00-791 Warszawa

Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa
Uprzejmie informuję o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez autorów programu telewizyjnego „Like a Virgin” („Jak dziewica”) emitowanego w programie Channel 10 w Izraelu, polegającego na wyjątkowo ohydnym znieważeniu prawd wiary katolickiej, a przez to podejmowanie działań mających na celu wywołanie antychrześcijańskich nastrojów.
Ordynarne ataki na Najświętszą Maryję Pannę, Matkę Jezusa Chrystusa, Królową Polski, Tę której cześć oddawali i zawierzali Ojczyznę król Jan Kazimierz, Sługa Boży Ks. Kardynał Stefan Wyszyński, Ojciec Święty Jan Paweł II i wszyscy Polacy – godzą w wyznawane przez Polaków wartości i prawdy wiary, które chronione są w Polsce prawem, a przez to podlegają ściganiu.
W związku z powyższym, wnoszę o wszczęcie i przeprowadzenie postępowania w niniejszej sprawie.
Wszelkie informacje i dowody dostępne są przez ambasadę Izraela w Polsce.
Uzasadnienie:
Stacja telewizyjna Channel 10 w porze najwyższej oglądalności wyemitowała program satyryczny „Like a Virgin” („Jak dziewica”), w którym dopuszczono się świadomego, haniebnego i szowinistycznego ataku na prawdy wiary katolickiej i drwin z Najświętszej Maryi Panny, Matki Boga, polegającego na twierdzeniu, iż „spała Ona z wieloma mężczyznami i nie jest niepokalana”. Taki czyn nie tylko godzi w uczucia religijne katolików, ale jest prymitywnym i ordynarnym atakiem na Maryję Królową Polski, Kościół katolicki i podstawowe prawdy wiary, wyznawane przez Polaków, które chronione są w Polsce prawem, a przez to podlegają ściganiu.
Prowokacyjny i szowinistyczny ton programu miał na celu poniżenie w oczach oglądających Maryi, Matki Zbawiciela i ugodzenie w uczucia religijne chrześcijan, Kościół katolicki i podstawowe prawdy wiary oraz wywołanie niepokojów. Każdy z tych zamiarów jest karany prawem polskim i międzynarodowym. W Polsce, kraju w którym skazuje się za modlitwę w intencji nawrócenia Żydów, nie może zostać pominięty milczeniem szowinistyczny atak na Wiarę, którą wyznaje większość Polaków.
Wobec powyższego wnoszę o zbadanie, czy emisja programu „Like a Virgin” („Jak dziewica”) przez Channel 10 nie naruszyła prawa polskiego oraz o wszczęcie i przeprowadzenie postępowania w niniejszej sprawie i przykładne ukaranie sprawców.

Kilkakrotnie przeczytałem wpis byłego wiceministra, ponieważ wzbudził on we mnie bliżej nieokreślony niepokój i wątpliwości, czy aby na pewno jestem Polakiem. Ostatecznie jednak uspokoiło mnie słowo „większość”, którego w miejsce słowa „wszyscy” Orzechowski użył pod koniec swojego wpisu. Natomiast nadal mam wątpliwości dotyczące poniższego fragmentu:

Taki czyn nie tylko godzi w uczucia religijne katolików, ale jest prymitywnym i ordynarnym atakiem na Maryję Królową Polski, Kościół katolicki i podstawowe prawdy wiary, wyznawane przez Polaków, które chronione są w Polsce prawem, a przez to podlegają ściganiu.

Zupełnie nie mogę pojąć, dlaczego niby „podstawowe prawdy wiary (…) podlegają ściganiu” z mocy prawa, które je w dodatku chroni. Mam nadzieję, że w prokuraturze znajdą się osoby mądrzejsze ode mnie, a sprawiedliwości stanie się zadość.

Opublikowano
Umieszczono w kategoriach: Bez kategorii Tagi

Bez okazania skruchy

Telefony komórkowe w szkole to zjawisko, które z niezrozumiałych względów urasta czasem do rangi problemu i przez to temat telefonów powraca stale na tym blogu. A przecież komórki bywają kłopotliwe w sytuacjach pozaszkolnych, w klasie zaś mogą się okazać pomocne dydaktycznie, mobilizują do nauki uczniów, a nawet mogą dyscyplinować nauczycieli. W ogóle kwestia telefonów to jakiś niedorzeczny, wyimaginowany dylemat.
Moja znajoma padła ostatnio ofiarą ostracyzmu ze strony koleżanek w pracy, dla których niezwykle bulwersujący okazał się fakt, że zna ona numery telefonów jakichś uczniów i jest się w stanie z nimi porozumieć w godzinach popołudniowych. Słyszałem już o różnych przypadkach – są nauczyciele, którzy strzegą numerów swoich komórek niczym własnej nerki i nikomu – poza najbliższą rodziną – ich nie podają. Znam kogoś, kto nie podaje swojego numeru nawet znajomym, z którymi planuje wypad na wspólną imprezę z tańcami i alkoholem. Są uczniowie, którzy nie chcą, by numer ich komórki znał wychowawca. Ale powyższy przypadek był dla mnie zupełnie niezrozumiały, bo oto znajoma okazała się czarną owcą, gdyż była w stanie skontaktować się w pilnej sprawie z uczniami, co miało stanowić dowód na jej spoufalanie się z nimi. Załatwiła coś, na czym wszystkim zależało, ale nie byli w stanie tego załatwić. Zamiast okazać jej wdzięczność, koledzy i koleżanki potępili ją, ponieważ zdarzyło jej się dostać SMS-em życzenia na dzień nauczyciela czy na święta i zapisała numer, z którego przyszły.
W tej sytuacji muszę się przyznać, że jestem o wiele gorszy od mojej znajomej. Nie lubię używać wiadomości tekstowych, ale rozumiem, że – pewnie z przyczyn ekonomicznych – jest to popularna forma komunikacji wśród młodzieży, więc zwykle odpisuję na otrzymane SMS-y. Najczęściej są to pytania o to, jaką należy przynieść następnego dnia książkę, co i na kiedy jest zadane albo prośby, by nie wpisywać komuś nieobecności, bo zaraz będzie, tylko autobus mu się spóźnił. Ostatnio zdarzyło mi się pytanie o rozkład jazdy busa, a sporadycznie dostaję wiadomości, których tematyka nie nadaje się do cytowania publicznie. Znam numery komórek wielu uczniów, w tym prawie wszystkich w trzeciej i czwartej mechanika. W drugich klasach znam wprawdzie tylko kilka numerów telefonów, ale za to paru panów z tych klas chodzi ze mną po wyimaginowanych niczym problemy z komórkami górach, gdzie zabijamy trolle i gobliny. Mam nadzieję, że za jakiś czas nasze dzisiejsze szkolne problemy z telefonami staną się dla przyszłych uczniów i nauczycieli zupełnie niepojęte, a walka z potworami z gier fabularnych będzie im się wydawała o wiele bardziej celowa niż tępienie zminiaturyzowanych urządzeń komputerowych wysokiej klasy służących do komunikacji, pracy, zabawy i nauki.

Program Dziesięciu Zgubnych Nawyków

Małgorzata Taraszkiewicz w portalu edunews.pl przekornie zamieszcza dziesięć złowieszczych rad dla nauczyciela, który chce jak najszybciej ponieść zawodową porażkę:

1. Realizuj skrupulatnie programy! (z tego jesteś rozliczany, co cię obchodzi autentyczny stan potrzeb uczniów);
2. Wybieraj ulubioną przez siebie metodę! (tak będzie ci łatwiej pracować);
3. Każ się uczniom więcej uczyć! (bo inaczej skończą na bruku);
4. Jeżeli uczniowie źle się zachowują, zastosuj klasówkę całej klasie! (to ich na pewno uspokoi i nauczy respektu);
5. Rób klasówki i odpytywanie, kiedy tylko chcesz! (uczeń musi być w stałej gotowości bojowej, to nauczy się dyscypliny);
6. Nigdy nie udzielaj informacji na temat wystawionych stopni! (przecież to ty jesteś panem wiedzy);
7. Bądź surowy i wymagający! (niech uczniowie czują się jak na sądzie ostatecznym, to nauczy ich życia);
8. Utrzymuj dystans! (każdy musi znać swoje miejsce);
9. Każ rodzicom wziąć się za swoje dzieci! (bo sami sobie napytają biedy);
10. Nigdy nie przyznawaj się do błędów! (bo to obali twój mit nieomylnego nauczyciela).

Autorka powołuje się też na bardzo inspirujące słowa Sartre’a, iż są dwa rodzaje pasterzy – jedni dbają o skóry, drudzy o mięso. Ale rzadko który dba o owce.

Motywujący system oceniania

Jak przeczytałem kiedyś na forum MojaCukrzyca.pl, bardzo wiele dzieci zapada na cukrzycę w wieku około dziesięciu lat. Kiedy rok temu ta cywilizacyjna choroba dopadła Bartka, wszystkim nam w rodzinie wydawało się, że to prawdziwy dopust boży i iście hiobowa ironia cynicznego losu. Ale Bartek jest chłopcem bardzo roztropnym, inteligentnym i energicznym – umie sobie sam zmierzyć cukier i podać insulinę, szybciej od rodziców nauczył się obliczać, ile czego ma zjeść. W minione wakacje – dzięki wspomnianemu forum – poznał rówieśników z tym samym problemem i wielu życzliwych ludzi.
Czego bym się natomiast nigdy nie spodziewał, zupełnie zawiodła w przypadku Bartka szkoła. Ten dotąd dobrze uczący się chłopiec nagle spadł z ocenami do przeciętnych, a z angielskiego jest wręcz zagrożony i możliwe, że będzie powtarzał czwartą klasę. Zdziwiło mnie to bardzo, bo po obejrzeniu podstawy programowej z języka angielskiego w szkole podstawowej nie chce mi się jakoś wierzyć, by dziecko spędzające wiele godzin tygodniowo przed komputerem z grami fabularnymi w języku angielskim i przed telewizją satelitarną mogło mieć z tym przedmiotem problemy, ale włos zjeżył mi się na głowie, gdy źródłem szkolnych niepowodzeń Bartka zainteresowałem się trochę bliżej.
Okazuje się, że jego podstawówka – mimo wielokrotnych interwencji i wizyt mamy Bartka w szkole – nie przyjmuje do wiadomości, że dziecko jest cukrzykiem. Albo inaczej – przyjmuje, ale nie umie sobie z tym zupełnie poradzić. Anglistka ucząca chłopca otwarcie przyznaje, że chłopiec sprawia jej problemy wychowawcze, ponieważ notorycznie próbuje jeść na lekcji i pani musi poświęcać mu dużo uwagi, by dopilnować, żeby nie jadł. Uważa też, że Bartek mści się na niej, ponieważ patrzy się na nią dziwnym, mętnym wzrokiem, nie uważa, jest zdekoncentrowany. Podobno chwilami sprawia wrażenie, jakby był nieprzytomny. Nauczycielki Bartka zdają się nie rozumieć, że obecność w klasie dziecka z tak olbrzymimi wahaniami cukru zmusza je do naginania w jego przypadku regulaminu szkolnego i że nie tylko powinny mu pozwolić na jedzenie i picie podczas lekcji, ale także udzielić mu w tym zakresie wsparcia i stworzyć przyjazne warunki. Doszło do paradoksalnej sytuacji, w której jedyne miejscem, gdzie chłopiec nie jest w stanie na podstawie obserwacji własnego samopoczucia regulować poziomu cukru to szkoła, gdzie ponoć przebywa pod czujnym okiem kompetentnych nauczycieli.
Nie wyobrażam sobie jakoś także systemu oceniania – wewnątrzszkolnego czy przedmiotowego – w którym uzyskując 14 punktów na 16 możliwych otrzymać można ocenę dostateczną za karę i „dla przykładu”, ponieważ nie jest się dość aktywnym na lekcjach.
Nie rozumiem również zupełnie, jak mogło dojść do tego, że mamie Bartka zasugerowano, że skoro dziecko musi jeść na lekcji, powinna rozważyć odizolowanie go od innych dzieci w klasie i starać się o indywidualny tok nauczania, by mógł – zamiast chodzić do szkoły – uczyć się w domu.
Głowimy się teraz bardzo nad tym, jak nie dopuścić do tego, że nauczyciele zniechęcą Bartka do szkoły i nauki, oraz jak zapobiec krzywdom, jakie ich niezrozumienie problemu może wyrządzić w psychice dziecka. Sama choroba to już wystarczające nieszczęście dla organizmu dziecka i szkoła powinna mu w tym nieszczęściu pomóc – taki jest jej ustawowy obowiązek.

Telefony z kamerami

W czasach, gdy kolejne szkoły i nauczyciele wkraczają ze swoją działalnością edukacyjną do platformy Second Life, w obliczu nieuchronnie nadciągającego końca dziewiętnastowiecznej szkoły opartej na modelu fabryki, polscy nauczyciele niejednokrotnie odgradzają się wysokim murem od nowoczesnych technologii i nie próbują ich nawet zrozumieć, a co dopiero wykorzystać. W codziennej działalności dydaktycznej mało kto stara się korzystać z potencjału rozwijających się w oszałamiającym tempie technologii informacyjno – komunikacyjnych.
Dwanaście lat temu Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych orzekł – powołując się na Pierwszą Poprawkę do Konstytucji – że swobodny dostęp do komunikacji internetowej podlega ochronie na równi z wolnością słowa i wypowiedzi za pośrednictwem książek, prasy, mediów tradycyjnych czy w przemówieniach w miejscach publicznych. Tymczasem w szkolnych bibliotekach karierę robią oparte o mniej lub bardziej prymitywne algorytmy programy blokujące dostęp do części internetu, a my poważnie dyskutujemy w szkole o zakazie używania telefonów z kamerami, bo kilka tygodni temu uczniowie mieszkający w internacie zamieścili w internecie niewinny, kilkunastosekundowy gag zarejestrowany komórką. Pomyśleć, że wydawcy magazynu The Futurist spodziewają się, że do 2030 roku wszystko, co mówimy i robimy, będzie nagrywane. Jeszcze zanim to nastąpi, trzeba będzie chyba wiele wysiłku włożyć w szkolenie i doszkalanie nauczycieli i dyrektorów, by pomóc im nadążać technologicznie za młodzieżą, którą mają uczyć.
Uczeń, który w postaci telefonu komórkowego posiada w kieszeni komputer potężniejszy niż te, o których marzyły siły zbrojne światowych mocarstw kilkadziesiąt lat temu, szybko straci zainteresowanie szkołą, która nie tylko nie wykorzystuje nowoczesnych technologii, ale je piętnuje bądź w nieuzasadniony sposób ogranicza. Nie kryję, że w dużym stopniu zainspirowało mnie do tego wpisu przeglądanie nowo powstałego serwisu internetowego edunews.pl, który przygotował tłumaczenie ciekawej prezentacji, na której obejrzenie każdy nauczyciel powinien moim zdaniem znaleźć chwilę czasu – pewnym optymizmem napawać może fakt, że zainspirowała ona bardzo pewną bliską mi grupę przyszłych nauczycieli.

Jeśli pracujesz ze studentami filologii angielskiej, warto im pokazać oryginalną wersję tej samej prezentacji.

Gorąca linia

Niektórzy chodzą do naszej szkoły przez pięć, sześć lat, my ich wytrwale tego angielskiego uczymy, a oni po paru latach pamiętają nasze wysiłki tak bardzo, że mają jeszcze nasz numer telefonu i z amerykańskiej restauracji dzwonią z prośbą o pomoc w wybraniu czegoś z menu. To rozbrajające chwile, w których komizm sytuacji nie pozwala na refleksję. Jestem wówczas tak rozbawiony, że dopiero po wielu godzinach zaczynam się zastanawiać nad tym, czy byłem aż tak kiepskim nauczycielem, że muszę to odpokutować takim tłumaczeniem na odległość? Albo może powinienem być dumny, że bez cienia wstydu zwracają się do mnie o pomoc w tak nagłej i krępującej sprawie jak zaspokojenie głodu i pragnienia w lokalu z obcą kuchnią i kartą dań w obcym języku?
W ostatnich latach zdarzało mi się przeprowadzać kilka rozmów dziennie z przedstawicielami nowej polskiej emigracji na Wyspach – bo szli właśnie na rozmowę w sprawie mieszkania, pracy, bo wypełniali formularz. Na szczęście w każdym takim przypadku po paru tygodniach pobytu przestają dzwonić, a po kilku miesiącach, gdy znowu rozmawiamy, zdarza mi się usłyszeć, jak porozumiewają się po angielsku z jakimiś ludźmi, w towarzystwie których przebywają – współlokatorami, kolegami z pracy… Z dużą ulgą przyjmuję wtedy do wiadomości, że kolejna pępowina odcięta.

Nowy Rok, nowy język

Podobno po 20 stycznia, gdy Barack Obama zostanie Prezydentem USA, rozpoczną się w Ameryce prześladowania Kościoła na niewyobrażalną skalę, porównywalne w swoim wymiarze jedynie do ukrzyżowania Chrystusa. Taką odkrywczą nowinę – rzekomo wypowiedź amerykańskiego biskupa – przeczytałem w piśmie katolickim, które regularnie czytuje mój ojciec. Z każdą kolejną wypowiedzią hierarchów zastanawiam się, czy nie zatracili oni już czasem instynktu samozachowawczego i nie dążą do zagłady własnej instytucji. Jak długo we współczesnym świecie można liczyć na to, że da się dalej szerzyć nienawiść, uprzedzenia i ciemnotę?
Myślałem, że po symbolicznych przeprosinach Jana Pawła II za Galileusza i inne krzywdy, jakie wyrządził Kościół światu nauki, wierni nie będą już słuchać listów pasterskich w duchu przedsoborowym, a za tymi przeprosinami pójdą kolejne akty skruchy i jakieś zadośćuczynienie.
Tymczasem papież ostatnio przyrównał współczesne zmiany cywilizacyjne w funkcjonowaniu mężczyzn i kobiet do największych zagrożeń ekologicznych, a ratowanie nieprzystających do współczesnego świata roli płci uznał za równie ważne, co ochronę lasów tropikalnych. Natomiast polscy biskupi wystosowali z Jasnej Góry list w sprawie in vitro tak impertynencki, niegodziwy, że nie mieści mi się w głowie, iż ktoś mógł go w ogóle wymyślić. Czy biskupi nie zdają sobie sprawy z tego, że wielu rodziców wychowuje dzieci właśnie dzięki metodzie in vitro i że niejedno uczęszczające na katechezę dziecko zostało poczęte właśnie w ten sposób? Jakie prawo mają biskupi, by kwestionować godność takiego dziecka albo zaprzeczać miłości jego rodziców? Wydawałoby się, że głosząc dogmat o niepokalanym poczęciu Jezusa powinno się mieć trochę więcej szacunku dla życia, bez względu na jego źródło. Pierwsze „dziecko z probówki” ma już dzisiaj ponad 30 lat, najwyższa pora się z tym medycznym faktem pogodzić! A jak poczuli się spragnieni potomstwa bezpłodni, kochający się małżonkowie, gdy usłyszeli od biskupa Hosera, że przyczynami niepłodności są rozwiązłość i antykoncepcja?
Nieomylność papieża okazała się dla Kościoła nie lada pułapką, bo oto w dobie fundamentalnych sporów katolicyzmu z nauką w sprawach antykoncepcji, badań prenatalnych, zapłodnienia in vitro, klonowania, badania komórek macierzystych, Watykan zmuszony jest zaprzeczać nawet naukom największych ojców samego Kościoła. W kwestii aborcji na przykład, święty Augustyn uważał, że dusza wnika do ciała dopiero czterdzieści dni po zapłodnieniu, a pogląd ten potwierdził II Sobór Nicejski w 787 roku precyzując, że u mężczyzn dzieje się to czterdzieści dni po zapłodnieniu, a u kobiet po osiemdziesięciu dniach. Aborcja przed tym terminem przez całe wieki nie była uważana za grzech, a święty Tomasz z Akwinu wprost stwierdził, że „aborcja nie jest grzechem, dopóki płód nie został obdarzony duszą”.
Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że w XXI wieku nie wypada już popełniać takich gaf, jak kategoryczne zakazanie przeprowadzania sekcji zwłok przez papieża Bonifacego VIII w 1299 roku, orzeczenie Świętej Inkwizycji z 1616 roku, że teza, iż Słońce jest w centrum Wszechświata, a Ziemia się wokół niego obraca, jest sprzeczna z Biblią, czy opór stawiany w XIX wieku szczepionkom, uważanym za sprzeczne z prawem naturalnym.
Warto byłoby, by ci, którzy chcą prowadzić innych, w dzisiejszym wyspecjalizowanym świecie podpierali się autorytetem specjalistów, zanim zabiorą głos. Z takiego założenia wyszła chyba telewizja BBC, gdy z myślą o przyszłym prezydencie Stanów Zjednoczonych tworzyła The President’s Guide to Science, program dokumentalny z serii BBC Horizon. Może dobrze by też było dla autorytetu Kościoła, gdyby jego hierarchowie zrozumieli, że nie wszyscy Polacy są katolikami i że w naszym kraju musi być miejsce dla każdego, bez względu na wyznanie. Można mieć swoje poglądy, można dawać im wyraz, ale nie wolno narzucać ich wszystkim albo wyrażać się bez szacunku o osobach wyznających inne wartości.
Nie mam złudzeń, że Mahmud Ahmadineżad, prezydent Iranu, jest aniołem, albo że jest bardziej postępowy niż Benedykt XVI, ale w swoim świątecznym orędziu do Brytyjczyków dał przykład takiego właśnie wzorowego szacunku dla przedstawicieli innych kultur. Życzyłbym nam wszystkim takiej kultury słowa, takiego opanowania, takiego spokoju ducha, jakim wykazał się w Channel 4 prezydent Iranu. Niech się nam wszystkim w Nowym Roku spełnią wszystkie dobre życzenia. A nasza mowa niech będzie piękna i mądra, niech nikogo nie obraża i niech żadnej istocie ludzkiej nie odbiera jej godności.

Coraz bliżej święta…

Na pewno znacie tę świąteczną reklamę Coca-Coli z jadącym przez las konwojem czerwonych, ozdobionych lampkami ciężarówek, z charakterystycznymi dzwoneczkami, muzyką i śpiewem „coraz bliżej święta” (w oryginale „holidays are coming”) w tle.




Jednym ze świątecznych elementów zajęć na pierwszym roku w ubiegłym tygodniu było to, że studenci od czasu do czasu pośpiewywali z radosnymi minami „coraz bliżej sesja, coraz bliżej sesja…”. Miło, że ludzie mają tyle dystansu do samych siebie, by obracać w żart to, czego najbardziej powinni się obawiać, sesja zimowa na pierwszym roku to dla wielu poważna próba, a stereotyp o tym, że na pierwszym roku jest największy odsiew, nie jest chyba wyssany z palca.
Budzi się w człowieku sympatia do studentów, którzy tak otwarcie i żartobliwie okazują emocje, więc na Nowy Rok wypadałoby im wszystkim życzyć, by ich drugi przedświąteczny dowcip, polegający na powtarzaniu potocznego powiedzenia w przekręconej formie, nikomu się nie spełnił. A powtarzali: „Święta, święta i … po studiach”.

Mechanicy spiskowi

Podczas wigilii klasowej w trzeciej mechanika okazało się, że o wiele ciekawsze niż kolędy w języku polskim i angielskim, bardziej absorbujące niż pączki, kapuśniaczki i barszcz czerwony z takim namaszczeniem przygotowany przez Piotra, są… teorie spiskowe dziejów, a w szczególności te dotyczące ataków terrorystycznych z 11 września 2001. Bardzo się wzruszyłem, bo pisałem o tym moją drugą pracę magisterską, a poza tym panowie wykazali się taką dociekliwością, tak krytycznym spojrzeniem na oficjalny opis rzeczywistości, że już nie mogę się doczekać naszej wspólnej pracy na lekcjach angielskiego w klasie maturalnej.
Gdy więc już zmęczy Was rodzinne świąteczne spotkanie, o którym ostatnio jeden z panów w mechaniku powiedział, że będzie trochę udawania i stwarzania pozorów, trochę przekrzykiwania się, każdy będzie miał dużo do powiedzenia, a nikt nikogo nie będzie słuchał, w spokoju i ciszy zajmijcie się krytycznym badaniem rzeczywistości, w miarę możliwości ćwicząc przy tym języki obce. W końcu między innymi dlatego uczymy się języka angielskiego programem rozszerzonym, żebyście umieli korzystać z większej ilości źródeł i mieli bardziej świadomy i dojrzały pogląd na świat.
Wesołych Świąt dla wszystkich uczniów, którzy kwestionują to, co im mówimy, i poszukują własnych, alternatywnych odpowiedzi. Nie zmieniajcie się.
Film w piętnastu dziesięciominutowych częściach:
1. http://www.youtube.com/watch?v=AaNkSvNiCIc
2. http://www.youtube.com/watch?v=dVlgBrbC7nQ
3. http://www.youtube.com/watch?v=DneDXG_4Vsc
4. http://www.youtube.com/watch?v=V0xyc4W878c
5. http://www.youtube.com/watch?v=YBoqZP92ttQ
6. http://www.youtube.com/watch?v=1HTrxW9J5kM
7. http://www.youtube.com/watch?v=6Jb6Eq-7Dl8
8. http://www.youtube.com/watch?v=wlIn_Yyz2KU
9. http://www.youtube.com/watch?v=9MOGeSiWJN0
10. http://www.youtube.com/watch?v=JXfIxJ27x_8
11. http://www.youtube.com/watch?v=FdDSTLLB16s
12. http://www.youtube.com/watch?v=25-jkIQT5w4
13. http://www.youtube.com/watch?v=5U1cPyL9M6M
14. http://www.youtube.com/watch?v=qjEE0Qy1rAg
15. http://www.youtube.com/watch?v=4k5pa3gunXc