Łacina wizytatorska

Wbrew powszechnej opinii, w PRL-u tolerowano w pewnym stopniu przejawy postaw sprzecznych z ideologią komunistyczną, a przynajmniej z jej oficjalną linią, o ile o takiej w ogóle można mówić. Dobrym przykładem może być tutaj fakt, że na wojewódzkim konkursie dla uczniów deklamujących poezję w Olsztynie w latach pięćdziesiątych udało się bez problemu umieścić w programie występ chórku dziewcząt interpretujących „Dies Irae” Kasprowicza, utwór o tyleż nieadekwatny do swoich czasów, że posępnie modernistyczny, a w dodatku o jawnie religijnym charakterze. By zmylić mniej rozgarniętych słuchaczy i sędziów, a może w ramach jakiegoś artystycznego eksperymentu, nie nam to teraz oceniać, inwokacje do Boga i Chrystusa powtarzające się w hymnie zastąpiono chóralnym, za to mniej dla nieokrzesanych słuchaczy zrozumiałym zawołaniem „Dies irae!”.

I oto głowy swoje, dziwne, ludzkie głowy,
świecące trupim tłuszczem zżółkłych, łysych czół,
o szczękach otulonych kłębem czarnych bród,
kładą na łonach tych pomarłych ciał…
I skośne, mętne oczy podnoszą do góry
ku ich schylonym skroniom…
I biodra opasawszy w lubieżnym uścisku,
zwilgotniałymi usty
szepczą im słowa rozpusty…

Dziewczynki ze szkoły podstawowej musiały wyglądać komicznie, gdy kajały się przed majestatem Wszechmogącego przytłoczone bezmiarem swoich grzechów, trudno jednak powiedzieć, na ile komizm sytuacji był widoczny dla znanej i siejącej postrach pani wizytator z olsztyńskiego kuratorium, której obecność miała dodać blasku wystąpieniom i podnieść rangę konkursu.

Nie umknęły jednak na pewno jej uwadze rozbawione spojrzenia dwóch polonistów, którzy robili do siebie głupie miny słysząc, jak dziewczynki grobowym głosem wykrzykują tytuł hymnu, w zaskakujący sposób dzieląc go na sylaby: „djes, ira-e, djes, ira-e”. Przypomniała sobie o tym najwyraźniej na drugi dzień (tak, tak, w tamtych czasach imprezy międzyszkolne bywały kilkudniowe), gdy wybierano wykonawców, mających wystąpić podczas uroczystości rozdania nagród. Oprócz laureatów, wypadało zaprosić – niejako dla pocieszenia – kogoś spoza podium. Padła propozycja, by dziewczynki zarecytowały chociaż fragment hymnu Kasprowicza, na co pani wizytator, z zafrasowaną miną, powiedziała:

– No tak, ale wiecie państwo, z tą ich francuszczyzną to coś tak nie bardzo było…