Kolejny żenujący spektakl

Byliśmy dzisiaj po raz kolejny świadkami żenującego spektaklu w wykonaniu ministra edukacji, który na konferencji prasowej próbował się uchylić od odpowiedzi na merytoryczne pytania dziennikarki. Zamiast tego, minister sam zadawał pytania, które w jego mniemaniu miały udowodnić niewiedzę i niekompetencję adwersarzy.
W moim odczuciu wypadło to odwrotnie. Pani Aleksandra Pezda, dziennikarka Gazety Wyborczej nie dała się wciągnąć w dyskusje o tym, jakich bohaterów Quo vadis? potrafi wymienić. Bardzo racjonalnie poinformowała ministra Giertycha, że Sienkiewicz nie jest jego prywatną własnością i że inni ludzie też go czytają. Na pytanie o bohaterów „Ferdydurki” (takie słowo padło z wiadomych ust na konferencji) zwróciła uwagę ministra na fakt, że znajomością tej książki wykazała się chociażby pisząc krytykowany właśnie przez niego artykuł.
Na odchodnym minister przypomniał pani Aleksandrze, że warto czytać Sienkiewicza, a następnie popisał się znajomością bohaterów powieści: Marka Winicjusza, Ligii i Petroniusza.
Mam wrażenie, że ten Petroniusz to jakoś tak nie pasuje do tego wszystkiego, co pan minister Giertych stara się wprowadzić do polskiej szkoły. Ten zdeklarowany epikurejczyk imponował mi, kiedy zdawałem do liceum. Pisałem o nim wypracowanie na egzaminie wstępnym, pamiętam do dzisiaj. Ale teraz chyba już nie wypada głośno mówić o Petroniuszu – toż on szczęścia w przyjemnościach doczesnych szukał! A przecież w Quo vadis? aż roi się od zacnych chrześcijan, a nawet apostołów się znajdzie! A tu Petroniusz, cholera.
Ale nie martwiłbym się szczególnie tym, czy Petroniusz to dobry czy zły przykład dla polskiej młodzieży. Nie martwiłbym się także w ogóle tym, co sobie jeszcze Roman Giertych powpisuje albo poskreśla z listy lektur. Przytłaczająca większość młodych ludzi nie czyta w ogóle, a ci nieliczni, którzy czytają, mają w nosie kanony lektur i umieją sami dobrać sobie swój własny, prywatny zestaw tytułów. I im głośniej największy minister Rzeczypospolitej będzie szkalował Gombrowicza, tym większa szansa, że ta giertychowa „Ferdydurka” przebije popularnością nawet Harry’ego Pottera (który też nawiasem mówiąc nie jest na liście lektur).