Gdzie te pielgrzymki?

Zupełnie się zapomniałem wsiadając wczoraj po południu do samochodu i udając się na kolejne kilka dni do znajdującego się u stóp Jasnej Góry domu rodziców. Dopiero w drodze przypomniałem sobie, że mam zamiar wjechać do Częstochowy w przeddzień największego święta maryjnego, gdy wchodzić będą do miasta najliczniejsze pielgrzymki. Przypomniałem sobie kilka scen z dzieciństwa i młodości i przez chwilę miałem nawet ochotę zawrócić, ale ponieważ byłem już zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od celu podróży, zaryzykowałem.
Jeszcze kilka lat temu samozwańcze siły porządkowe pielgrzymów nie chciały mnie 14 sierpnia wpuścić na moją własną wówczas ulicę twierdząc, że nie ma tu już miejsca i że mam jechać gdzie indziej. Samochód z częstochowską rejestracją i meldunek w dowodzie nie stanowiły dla nich żadnego argumentu. Autokary stały wzdłuż całej ulicy jeden przy drugim, blokując wjazd i wyjazd z posesji, przez co nie byłem kiedyś w stanie wyjechać na ulicę, a policja odmówiła mi interwencji tłumacząc, że dopóki autokary nie zaczną się rozjeżdżać, nie ma szans na rozładowanie komunikacyjnego paraliżu. Gdy byłem dzieckiem, hordy pielgrzymów przewalały się naszą ulicą w sierpniu, tworząc tłok jak na Krupówkach w Zakopanem. Pamiętam też, jak kiedyś jechałem autobusem ulicą Świętego Rocha i – przebijając się przez idące środkiem ulicy tłumy – przejechaliśmy w czterdzieści minut jeden przystanek, od cmentarza do Rynku Wieluńskiego.
Wczoraj wieczorem przez pustą Częstochowę przejechałem szybciej, niż w każdy inny wtorek. Po drodze nie utknąłem w żadnym korku, musiałem tylko zwolnić na trasie szybkiego ruchu w okolicach wiaduktu kolejowego na Błesznie. Ruch na podjasnogórskich ulicach Kazimierza, Barbary i Kordeckiego był płynny i chyba tylko na straganach na Barbary dało się zauważyć więcej klientów, niż w zwykły dzień powszedni.
Przeczytałem gdzieś dzisiaj, że malejąca ilość pielgrzymów świadczy o tym, że normalniejemy. Pewnie wykorzystywanie Jasnej Góry do fałszywych gestów politycznych też nie przyczynia się do wzrostu jej popularności.
Szkoda, że niektórzy częstochowianie – także we władzach miasta – nie zauważają, że ruch pielgrzymkowy odchodzi w przeszłość. Nie da się ograniczać promocji miasta do promocji Jasnej Góry, nie da się podporządkowywać całego Śródmieścia i życia jego mieszkańców uroczystościom religijnym pod szczytem, nie wolno liczyć na to, że ćwierćmilionowe miasto utrzyma się ze sprzedaży fast foodów i dewocjonaliów. Nie można porównywać Częstochowy do Lourdes czy Fatimy, bo to zupełnie inna skala. Podobnie jak Łagiewniki są tylko jedną z wielu atrakcji turystycznych Krakowa, tak i Częstochowa powinna się starać funkcjonować na wielu różnych polach. Nie powinno się dobijać życia studenckiego w mieście, ograniczać rozwoju gospodarczego, zniechęcać inwestorów, wyganiać na Śląsk, do Zagłębia, Krakowa, Łodzi czy Wrocławia ludzi, którym w Częstochowie jest coraz duszniej. Miejmy nadzieję, że przyjdą czasy, gdy będzie to rozumiał każdy rajca miejski i wszyscy w zarządzie miasta.
Tak zwane Okopy, szczyt Jasnej Góry od strony zachodniej. Sierpień 2007. Gdy byłem dzieckiem, w sierpniu było tu wielkie miasteczko namiotowe. Namioty stały jeszcze w pierwszych dniach września, gdy chodziłem tędy do szkoły.