Alternatywne dylematy

Adrian Mole, lat 13 i pół, bohater bestsellerowej książki Sue Townsend, uważał bodajże, że noszenie sztruksów jest oznaką intelektu. Ani jednak wytarte sztruksy, ani niemarkowe adidasy w stylu nieludzko inteligentnego i cudownie cynicznego doktora House’a nie były w stanie ukryć, że słoma wystaje ze mnie w każdym miejscu, a do zaszczytu, jaki mnie wczoraj spotkał, w ogóle nie dorosłem. Miałem przyjemność zasiąść w jednym panelu dyskusyjnym z dwoma zacnymi blogerami, profesorem Bogusławem Śliwerskim, rektorem Wyższej Szkoły Pedagogicznej, oraz Dariuszem Chętkowskim, nauczycielem XXI Liceum Ogólnokształcącego w Łodzi i autorem znakomitych pozycji, które zalecam do czytania wszystkim pedagogom, zwłaszcza tę, której tytuł łudząco jakoś przypomina metaforę w jednym z moich wpisów.
Nasz wspólny panel był częścią VI Międzynarodowej Konferencji „Edukacja Alternatywna – dylematy teorii i praktyki”, a dzięki uprzejmości mojego Szefa i faktowi, że sporo klas jest na praktyce, dane mi było przysłuchać się większej części obrad tej konferencji. Szczególne wrażenie wywarli na mnie swoimi referatami dr Piotr Bauć oraz profesor Tadeusz Szewczyk, ale obrady pełne były ciekawych wykładów i głosów w dyskusji.
Słuchając tych głosów – tak na gremium, jak i w kuluarach – zwróciłem uwagę na pewną silną i niekoniecznie zasadną – moim zdaniem – dychotomię między edukacją alternatywną, poszukującą nowych, innych metod, a szkolnictwem publicznym, w mniemaniu niektórych osób zbukowato tradycyjnym, skostniałym i unikającym innowacji. Odniosłem wrażenie, że wśród uczestników konferencji jest pewna grupa pedagogów, dla których alternatywa jest domeną szkolnictwa prywatnego, a szkoła publiczna jest uosobnieniem wszystkiego co złe, martwe i prowadzące w ślepą uliczkę. Słysząc niewybredne, agresywne komentarze i docinki, jakie pod adresem nauczycieli ze szkół państwowych kierowały siedzące przede mną panie, czułem się chwilami bardzo niezręcznie i jako pracownik takiej właśnie placówki miałem chwilami ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Dziwnie się też czułem, gdy zjednoczeni w niechęci do kuratorium oświaty pedagodzy przeklinali wizytatorów, a tym samym Kazka, o którym dopiero co pisałem.
Jednocześnie w zaskakująco bezproblemowy sposób dogadywałem się z kuzynką, u której zatrzymałem się w Łodzi, a która jest dyrektorem prywatnego zespołu szkół (podstawówka, gimnazjum i liceum) i spędziliśmy razem długie wieczorne godziny rozmawiając o szkole, edukacji, nauczycielach i pedagogice. W naszej rozmowie szkoła publiczna nie jawiła się nam jako siedlisko wszelkiego zła i miernoty, a z kolei szkoła prywatna pokazywała czasem swoje ciemne oblicze. Podobno w Łodzi jest taka szkoła prywatna, o której mówi się, że uczniowie i nauczyciele niewiele tam robią, a instytucja istnieje tylko po to, by na preferencyjnych warunkach finansowych móc remontować budynek, którego rzeczywiste przeznaczenie jest całkiem inne.
Na szczęście dla większości uczestników obrad dychotomia alternatywa – tradycja nie jest jednoznaczna z podziałem na szkolnictwo prywatne i państwowe, a alternatywa jest z definicji procesem otwartym, ciągle ewoluującym i dążącym do bezustannej autoracjonalizacji. Gdyby wszyscy akademiccy pedagodzy traktowali nauczycieli praktyków ze szkół publicznych tak, jak większość nauczycieli praktyków traktuje pedagogów akademickich, nie mielibyśmy sobie prawdopodobnie nic do powiedzenia i nie bylibyśmy sobie w stanie wzajemnie pomóc, a przecież chyba wspólna praca na rzecz dzieci i młodzieży to powołanie i sens istnienia obu naszych profesji. Dyskurs między nami musi być rzeczowy, życzliwy i konstruktywnie krytyczny, ale pozbawiony uprzedzeń. A – co było widać na sali – szkodliwe fobie odzywają się chwilami po obu stronach.