Prośba o opiekę

Wczoraj, 6 marca 2023, wskutek obrażeń w wypadku samochodowym w drodze z pracy, zmarł Tomek, bohater mojego wpisu sylwestrowego sprzed dziewięciu lat. Tomek był jedną z najważniejszych osób w moim życiu, ale na pewno nie tylko moim. Zburzyliśmy z Tomkiem razem więcej Bastylii, niż jakikolwiek podręcznik historii jest w stanie opisać. Nikt i nic nie jest w stanie wypełnić pustki w moim życiu, którą pozostawił po sobie Tomek, ale nie jestem jedyną osobą, która nie umie się odnaleźć w świecie po 6 marca.

Tomek był osobą wyjątkową, błyskotliwą, niepowtarzalną. Nie tylko mnie będzie go brakowało. Jestem przekonany, że nie umiem nawet zrozumieć, jak bardzo będzie Tomka brakowało niektórym innym osobom. Jeśli ktokolwiek przeczyta ten wpis i będzie wiedział, o co i o kogo chodzi, otoczcie proszę swoją opieką i czułością Michała. Byliśmy z Michałem dwoma przeciwstawnymi biegunami świata Tomka, ale obu nam świat legł w gruzach. I nie jestem pewien, który z nas jest w stanie łatwiej sobie z tym poradzić.

Tomek i Michał to jedne z najpiękniejszych kart mojego życia. To, że jedna z tych kart została właśnie wyrwana z mojego życiorysu, nadal nie mieści mi się w głowie. Nigdy mi się nie zmieści. To ja powinienem być wyrwany…

Nie powiodło się

Idę sobie w niedzielę z samego rana na zajęcia na studiach podyplomowych z pracownikiem naukowym jednej z najlepszych uczelni w Polsce, w dodatku pracownikiem Katedry Informatyki Stosowanej, a tu nie dość, że do wyświetlania prezentacji towarzyszącej swojemu wykładowi prowadzący używa Microsoft Word, to w dodatku coś mu się nie powiodło…

Word (Aktywacja produktu nie powiodła się), użytkownik niezalogowany

Nie uwielbiam Microsoft 365 ani Microsoft w ogóle, ale warto wiedzieć, że i na Politechnice Krakowskiej, gdzie pracuję, i na Uniwersytecie Pedagogicznym, gdzie studiuję, i na Akademii Górniczo-Hutniczej, skąd pochodzi wykładowca, mamy – wszyscy studenci i pracownicy – dostęp do uczelnianej licencji na usługę Microsoft 365.

Przez trzy lata pracy zdalnej nie przyszło mi też do głowy, że muszę wyłączyć kamerę podczas moich zajęć ze studentami, by móc włączyć udostępnianie ekranu. Bez względu na to, co robimy, zawsze mamy z moimi studentami włączone kamery. Podobnie jak nie siedzimy w papierowych workach na głowach, gdy spotykamy się w sali na uczelni.

Trzeba przyznać, na obronę wykładowcy, że ma obszerną wiedzę merytoryczną z wykładanego przedmiotu i wiele do powiedzenia. Jest też nie tylko świetnym fachowcem w swojej dziedzinie, ale też jego wiedza i treści, które do nas kieruje, są znakomicie dopasowane do grupy odbiorców na tych właśnie studiach podyplomowych.

Niemniej po raz kolejny myślę sobie, jak bezpodstawne są pojawiające się czasem wśród moich studentów głosy rozczarowania, że studiują informatykę stosowaną na Wydziale Mechanicznym Politechniki Krakowskiej, a nie na innej uczelni, która była ich pierwszym wyborem. To od CIEBIE SAMEGO/SAMEJ zależy, jaką drogę obierzesz i co osiągniesz w życiu, czego się nauczysz, co wymyślisz i stworzysz, a uczelnia i studia to tylko jedno z wielu narzędzi, z których można skorzystać. Sam fakt dostania się na Akademię Górniczo-Hutniczą, MIT czy Stanford, nie są jeszcze gwarancją sukcesu. A ludzi, którzy po informatyce stosowanej w Czyżynach odnieśli sukces, można by wymieniać długo.

Matematyka po angielsku dla Ukraińców

Do rodziny kursów słownictwa specjalistycznego stworzonych przez moich studentów dołączyła właśnie pozycja adresowana specjalnie dla Ukraińców. W praktyce to klon naszej polsko-angielskiej bazy słownictwa matematycznego, będącej największą tego rodzaju publicznie dostępną bazą na Memrise i na Quizlet.

Ukraińsko-angielski kurs słownictwa matematycznego zawiera 551 haseł, przetłumaczyli go i skompilowali Vladyslav Dikhtiaruk i Anastasiia Bazyshyn, studenci informatyki stosowanej na Wydziale Mechanicznym Politechniki Krakowskiej, korpus przejrzało i zgłosiło swoje poprawki trzech profesorów narodowości ukraińskiej pracujących na Wydziale Informatyki i Telekomunikacji Politechniki Krakowskiej, profesorowie Ihor Mykytyuk, Anatolij Prykarpatski i Yosyf Piskozub. Wśród osób, którym należą się szczególne podziękowania, są także Agnieszka Łyczko i dr Monika Herzog. W nadchodzącym semestrze kurs – podobnie jak jego bliźniacza polsko-angielska wersja – zostanie w pełni udźwiękowiony i zilustrowany. Pracują nad tym Adam Gruszczyński i Wojciech Jakubiec.

Mamy nadzieję, że kurs okaże się przydatny Ukraińcom uczącym się matematyki po angielsku, jesteśmy też otwarci na sugestie zmian i poprawek. Ukraińsko-angielskie kursy słownictwa matematycznego zostały udostępnione na platformach Memrise i Quizlet.

Czarodziej w Czyżynach

Wielokrotnie pisałem, że kampus Politechniki Krakowskiej w Czyżynach to prawdziwa szkoła magii. Można o tym mówić na poważnie, przytaczając liczne przykłady osiągnięć naukowych, projektów, wdrożeń, imprez popularyzujących naukę i technologię wśród przedstawicieli różnych grup wiekowych, można też z przymrużeniem oka pisać o Czyżynach jako o krakowskim portalu do Hogwartsu albo o miejscu przyjaznym dla jednorożców.

Kilka tygodni temu zauważyłem jednak, że nieopodal pokoju, z którego zwykle prowadzę zajęcia, pojawiła się całkiem poważna i oficjalna informacja o tym, że w Czyżynach naprawdę można przyjść na konsultacje do prawdziwego maga. Przy drzwiach jednego z pomieszczeń w tym samym korytarzu zawisła elegancka etykieta, a na niej tytuł, imię i nazwisko naszego czarodzieja.

Zgodnie z dewizą Niewidocznego Uniwersytetu w Ankh-Morpork, brzmiącą „Nunc id vides, nunc ne vides”, postanowiłem zaczarować nieco imiona i nazwiska gospodarzy pokoju, moich sąsiadów z korytarza. Ale odkąd dostrzegłem tę etykietę i zdałem sobie sprawę, w jak zaszczytnym miejscu pracuję, z przyjemnością odświeżam sobie kolejne powieści Terry’ego Pratchetta o Świecie Dysku. I jestem dumny, że nie wszyscy magowie pochodzą z Niewidocznego Uniwersytetu. Niektórzy są z brytyjskiego Invisible College, a niektórzy z Politechniki Krakowskiej.

Poszukiwana

Gdy trzeba niekiedy coś podrzucić albo odebrać – po pracy, w drodze do domu – Małgosia podjeżdża do mnie, a ja schodzę na dół i sprawa załatwiona. Za pierwszym razem, kiedy to miało miejsce w moim obecnym miejscu zamieszkania, zbiegłem przed blok nie biorąc ze sobą telefonu i długo się dziwiłem, czemu Gosi nie ma, a ona w tym samym czasie dziwiła się pewnie, czemu ja tak długo schodzę. Ale teraz już wiem, co jest grane, nawet jeśli nie wezmę ze sobą telefonu. Po prostu Gosia, chociaż z chłopcami była u mnie wiele razy, podjeżdżając sama, z jakiegoś względu zawsze parkuje pod jednym z sąsiednich bloków.

Jednocześnie Gosia to ktoś, kto zawsze jest tam, gdzie jest naprawdę potrzebny, gdy sytuacja tego wymaga. Nigdy nie zabłądzi ani się nie spóźni – nie tylko dlatego, że zegar w salonie celowo jest ustawiony tak, że zawsze się spieszy. Gdy będzie naprawdę potrzebna, zawsze się znajdzie. Jest niezawodna i niezastąpiona – i takiego kogoś życzę Wam w przyszłym roku i do końca Waszych dni.

Nie wierzę w niebo, ale wierzę w to, że kiedyś, po wieczne czasy będę siedział z Gosią na bardzo wygodnej wersalce, zajadał nieskubany bób, taki ze skórkami, przegryzał go głąbami wyciętymi z kapusty, a do tego będę jeszcze miał miskę krewetek, których żaden lekarz nie będzie mi już bronił jeść – a Gosia nie będzie mi ich podbierać. O bób i głąby z kapusty na pewno się nie pokłócimy; będziemy ich mieli pod dostatkiem. A wszystko to będziemy popijać czerwonym barszczem z prawdziwych buraków.

Ten wpis jest częścią sylwestrowego cyklu, w ramach którego powstały już następujące odcinki:
– w Sylwestra 2012, o Łukaszu;
– w Sylwestra 2013, o Pawle;
– w Sylwestra 2014, o Tomku;
– w Sylwestra 2015, o Albercie;
– w Sylwestra 2016, o Dominiku;
– w Sylwestra 2017, o Michale;
– w Sylwestra 2018, o Wiktorze;
– w Sylwestra 2019, o Adamie;
– w Sylwestra 2020, o Maksymilianie;
– w Sylwestra 2021, o Przemysławie;
– w Sylwestra 2022, o Małgorzacie (niniejszy wpis);
– w Sylwestra 2023, o Sylwestrze;
wszystkie wpisy ilustrowane są moimi zdjęciami z dzieciństwa i piosenkami. W tym wpisie, wyjątkowo, zamiast mojego zdjęcia jest zdjęcie, które wkrótce będzie miało 100 lat. Obok swojej siostry Heli i brata Władka, jest na nim mój Tata – Rajmund. Ten najmniejszy.
W Sylwestra 2024 roku ukaże się wpis o Pawle II.

Federacja niedoceniana

Idea zdecentralizowanego internetu jest z nami już od jakiegoś czasu (sam jestem na Mastodonie od roku, ostatnio znalazłem instancję z domeną taką, jak moje nazwisko, zmigrowałem i jestem tam teraz @marcin@maly.io). Nowy model mediów społecznościowych, w których użytkownik nie jest towarem, a jego dane, przyzwyczajenia i zachowania pozostają jego własnością, a nie są narzędziem w ręku właściciela serwera, który może je wykorzystać w dowolnym celu, niekoniecznie zgodnym z interesem użytkownika, stał się szczególnie istotny po wydarzeniach 2016 roku, a odkąd Elon Musk sfinalizował zakup Twittera i zaczął tam wprowadzać swoje porządki, przeżywa prawdziwy renesans. Dlatego sądziłem, że pokazując poniższego mema studentom informatyki pierwszego stopnia, sprowokuję ich do jakiejś dyskusji.

Mem pokazujący niechęć do Metaverse i sympatię dla Fediverse

W większości grup okazało się, że bardzo się myliłem, bo o ile słowo „metaverse” jest od jakiegoś czasu modne i popularne, o tyle tylko nielicznym „fediverse” obił się o uszy. O „Metaverse”, zarówno tym od Facebooka, jak i w szerszym sensie, mieliśmy w ubiegłym roku dwie prezentacje na ostatnim semestrze pierwszego stopnia, niektórzy nawet pracują nad tą ideą i jej ucieleśnieniem w firmach, w których robią staże lub są zatrudnieni.

Jak działa Fediversum, w bardzo prosty i przystępny sposób tłumaczy ta strona. W moich grupach na informatyce, w których większość osób nie słyszała o zdecentralizowanych mediach społecznościowych, do wyjaśnienia im założeń „sfederalizowanego uniwersum” wykorzystałem poniższy film.

Odesłałem ich także do skromnej, ale estetycznie wykonanej stronki ze swego rodzaju mapą Fediversum, z której w mniejszych grupkach udali się zwiedzać wybrany serwis: Mastodon, PeerTube, Pixelfed, Friendica, GNU Social, Hubzilla. Potem każda grupa podzieliła się z resztą studentów swoimi wrażeniami, komentarzami, przemyśleniami, cokolwiek im przyszło do głowy.

Większość studentów pierwszego stopnia skupiła się na funkcjonalności i stronie wizualnej serwisów Fediversum, tym samym dalecy byli od entuzjazmu. Chyba tylko Pixelfed dostał kilka pochwał, jeśli o to chodzi. Bardzo niewielu skoncentrowało się na tym, o co naprawdę chodzi w całym tym zjawisku, ale ci, którzy w dyskusji patrzyli na aspekt prywatności, własności danych, możliwości zmieniania instancji albo wręcz uruchamiania własnych, mieli nieco bardziej przychylne komentarze. W dwóch grupach dyskusja poszła w kierunku poprawności politycznej na wielkich portalach społecznościowych i nietrafnych decyzji o banowaniu użytkowników podejmowanych przy użyciu sztucznej inteligencji. Pojawiło się m. in. nazwisko Donalda Trumpa i chociaż nie należę do zwolenników byłego prezydenta, jest to dość dobry przykład ilustrujący problem społecznościówek, jakie wszyscy znamy (nawiasem mówiąc, Donald Trump dzisiaj właśnie, w dniu pisania przeze mnie tego tekstu, wrócił na Twittera).

Generalnie temat nieszczególnie wypalił, trafił kulą w płot. Pocieszył mnie nieco drugi stopień informatyki, gdzie jeden ze studentów okazał się pisać pracę magisterską o Fediversum i o OpenSource w ogóle. Ciekawe, jak to się dalej potoczy. Pamiętam rocznik, który wybierał się na rozmowy kwalifikacyjne do biura MySpace w Krakowie (ostatecznie nigdy nie powstało) i uważał, że to tylko kwestia czasu, jak Facebook zniknie, nie wytrzymując konkurencji z MySpace. Pamiętam takie, które sceptycznie na mnie patrzyły, gdy proponowałem założenie sobie konta na Facebooku, nie widząc w tym żadnego sensu ani celu. Historia Fediversum też może się potoczyć w nieprzewidywalnym dla nas dzisiaj kierunku, a może wszystko się zwinie i zostanie zastąpione czymś jeszcze innym.

Królowa Konsorcjum

Po śmierci królowej Elżbiety II i objęciu tronu przez Karola III z licznym mediów dowiedzieć się można, że u boku nowego monarchy stoi „Królowa Konsorcjum”, Kamila. Serio?

Rozumiem jeszcze, że o brytyjskiej rodzinie królewskiej piszą obecnie wszyscy, nie tylko ludzie, którzy się tym tematem zajmowali regularnie i wiedzą, że Elżbieta II podczas swojego wielkiego Jubileuszu wyraziła życzenie, by Kamila, druga żona ówczesnego Księcia Walii Karola, nosiła po jej śmierci tytuł królowej małżonki. Rozumiem też, że wśród dziennikarzy pewnego pokolenia termin „królowa małżonka”, oznaczający żonę panującego króla, może być mniej znany niż „królowa matka”.

Ale że ktoś pisze bezmyślnie „Królowa Konsorcjum” i nie zauważy, że to po prostu bez sensu i brzmi głupio? Jakiego Konsorcjum? Jak zwykle, Tłumacz Google okazuje się być mądrzejszy…

Historia i teraźniejszość, czyli elukubracje

Głośno ostatnio o lansowanej przez Ministerstwo Magii książce profesora Roszkowskiego, która wprawdzie podręcznikiem w ogóle nie jest, ale Ministerstwo Magii ją jedną (póki co) poleca szkołom jako podręcznik do nowego przedmiotu w szkołach średnich o pięknej nazwie „historia i teraźniejszość”. Sądząc po treści dzieła profesora, „i” w nazwie przedmiotu to skrót od „indoktrynacja”, a „teraźniejszość” to coś, co profesora absolutnie przeraża, czego nie akceptuje, a akceptowalna dla niego rzeczywistość to ta sprzed co najmniej pół wieku (spora część książki poświęcona jest krytykowaniu zjawisk kulturowych i społecznych, które dla współczesnej młodzieży są wręcz prehistorią).

Do najbardziej słynnych, choć bez wątpienia nie zasługujących na sławę, należy fragment, w którym pan profesor twierdzi, że dzieci „wyhodowanych” nikt nie będzie kochał. Fragment powszechnie odbierany jako fragment o dzieciach z in vitro. Pomijając jednak ideologiczne obsesje autora, książka pełna jest zwykłych błędów rzeczowych. Takich, jak rzekomo aktualna mapa Polski, pokazująca granice sprzed 1951, sprzed umowy o zmianie granic między Polską a Związkiem Radzieckim. Albo pseudointelektualny wywód o thrash metalu, z którego wynika jedynie to, że autor nie sprawdził nawet w słowniku angielsko-polskim, co słowo „thrash” oznacza, ale uważa za stosowne, by się na ten temat wymądrzać.

Szkoda mi trochę profesora Roszkowskiego. Był autorytetem, dla wielu nadal takim jest, a jednocześnie stał się błaznem. Nie za to, że ma takie poglądy, jakie ma, bo to jego sprawa, ale dlatego, że swoim nazwiskiem firmuje próbę sprzedania opinii jako faktów.

W spontanicznym czacie ze mną na uczelnianej platformie student użył dziś słowa „lucubrations”. Musiałem szybko sprawdzić, co to takiego ta „elukubracja” („utwór literacki lub inny tekst pisany z wysiłkiem i bez talentu”). To było wprawdzie o topornej propagandzie rosyjskich trolli w mediach społecznościowych, nie o podręczniku profesora Roszkowskiego, ale pomyślałem sobie, że panu profesorowi brakuje wyraźnie kontaktu ze studentami takimi oczytanymi, mądrymi i inteligentnymi, jak moi. Gdyby pracował na Politechnice Krakowskiej, może miałby lepsze zdanie o teraźniejszości, przyszłości i w ogóle o świecie. I byłby trochę mniej zadufany w sobie, a nieco bardziej otwarty na uczenie się czegoś nowego od młodszych i mądrzejszych od siebie.

Uliczna Wieża Babel

Tak jak napisałem w poprzednim wpisie, rzeczywistość zaskakuje nas w sposób zupełnie nieprzewidywalny, niewyobrażalny wręcz. Kilkanaście lat temu, gdy chodziłem do pracy w zachodnim skrzydle pustoszejącego internatu wiejskiej szkoły, nie uwierzyłbym, że internat ten będzie dziś tętnić życiem, bo wypełnią go ukraińskie dzieci i ich rodziny, a co dwudziesty mieszkaniec wsi będzie uchodźcą wojennym. Utyskując na otaczający mnie monolit kulturowy, nie uwierzyłbym kilka lat temu jeszcze, że będę miał za sąsiadów rodzinę Hindusów albo że w najbliższym lokalu gastronomicznym będzie można usłyszeć arabski równie często jak polski. Chciałbym jednak napisać o czymś, co zaskoczyło mnie równie mocno, a w konsekwencji czego nauczyłem się nowych rzeczy i byłem w stanie wyciągnąć pewne wnioski.

Jeszcze kilka lat temu nie spodziewałem się, że będę z łatwością odróżniać język rosyjski od ukraińskiego. Obecnie w piśmie odróżniam je na pierwszy rzut oka, a słuchając osób posługujących się tymi językami po nie więcej niż paru zdaniach. Co za tym idzie, od wybuchu wojny i napływu do nas fali uchodźców z Ukrainy nie mogę się oprzeć wrażeniu, że na ulicy, w parku, w komunikacji miejskiej czy pociągu słyszę wokół siebie język rosyjski dużo częściej niż ukraiński.

Bywa że koncentruję się na takiej niczemu niesłużącej statystyce i bywa, że jest ona bezlitosna. Gdy kilka tygodni temu jechałem pociągiem do Częstochowy, po rosyjsku mówili wszyscy cudzoziemcy na dworcu, na peronie i w pociągu. Gdy dotarłem na miejsce, na najbliższy tramwaj nocny trzeba było czekać 40 minut, nie było wolnego Bolta, więc poszedłem spacerem przez miasto pieszo. Po drodze mijałem się z wieloma osobami mówiącymi po rosyjsku, po rosyjsku mówiła młodzież w ogródkach piwnych przed knajpami, dopiero w okolicach Hali Polonia po drugiej stronie torowiska tramwajowego usłyszałem dwóch młodych mężczyzn, pewnie studentów Politechniki Częstochowskiej, kłócących się po ukraińsku.

Wczoraj podczas spaceru nad Zalewem Nowohuckim podsłuchałem dwie grupki młodych kobiet z dziećmi, obie grupy komunikowały się między sobą po rosyjsku. Po południu przysiadłem się na chwilę na ławce obok placu zabaw przy pobliskiej szkole podstawowej, by upewnić się, że trójka bawiących się tam chłopców rozmawia po rosyjsku, nie po ukraińsku.

Rozmawiałem o tym z Dimą i teraz już rozumiem, że po prostu spora część uchodźców z Ukrainy mówi w domu przede wszystkim po rosyjsku. Także wśród tych, dla których język ukraiński jest tym pierwszym, znajomość języka rosyjskiego jest powszechna, choć nie jest na pewno aż tak, jak na Białorusi, gdzie język białoruski jest jakimś zapomnianym dialektem stosowanym przez staruszków z bardzo głębokiej prowincji. Z wiadomych przyczyn część Ukraińców dotąd posługujących się na co dzień językiem rosyjskim stara się teraz od niego odchodzić na rzecz ukraińskiego.

Dima powiedział mi także, co to takiego суржик (surżyk), a ja pokornie przyznaję, że moja znajomość języków wschodniosłowiańskich nie pozwala mi jeszcze na rozpoznanie, czy słyszę język rosyjski, czy surżyk. Bardzo dobrze wyjaśnia tę potoczną mieszankę języków rosyjskiego i ukraińskiego Daga Bożek na swoim blogu, we wpisie z okazji Miesiąca Języków. „Pani od rosyjskiego” pokazuje także w tym wpisie mapę (dostępną także gdzie indziej), która pozwala zrozumieć, dlaczego tak rzadko wśród otaczających nas wszędzie w polskich miejscowościach uchodźców z Ukrainy słyszymy język ukraiński. Sądząc po mapie, nawet jeśli pokazuje ona stan sprzed kilkunastu lat, a także zestawiając ją z obecnym stanem działań wojennych, większość uchodźców dotarła do nas z regionów Ukrainy, w których język ukraiński wcale nie jest tym najbardziej powszechnym.

Co za tym idzie, sypie się całkiem narracja jednego z reportaży, jaki oglądałem ostatnio w telewizji rosyjskiej. Jego twórcy pokazywali, jakim prześladowaniom poddawani są Rosjanie w Europie od wybuchu wojny, nie tylko w pracy, na studiach czy w szkole, gdzie ich narodowość jest znana kolegom, przełożonym czy nauczycielom, ale także na ulicy, za sam fakt mówienia po rosyjsku. Ukraińców przyjmuje się z otwartymi ramionami (to też mit, ale nie jest on przedmiotem tego wpisu), a Rosjanin nie może się nawet odezwać w swoim języku na ulicy, bo może się spotkać z szykanami czy nawet przemocą. Nie wydaje mi się, że przeciętny obywatel Unii Europejskiej czy Wielkiej Brytanii (reportaż przytaczał przykłady z obu) jest w stanie odróżnić rosyjski od ukraińskiego, o surżyku nie wspomnę.

Nowohuckie języki i emocje

Poniższe trzy zdjęcia zostały zrobione w odległości kilkudziesięciu metrów od siebie wzajemnie. Pierwsze pochodzi sprzed kilku lat, jeszcze sprzed pandemii. Gdy je robiłem, nie mieściło mi się w głowie, że nowohucka młodzież drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku może dawać wyraz swoim uczuciom sprayem na murze w języku Cycerona. Pisałem o tym romantycznym i bohaterskim w swojej wytrwałości akcie wandalizmu w tym wpisie.

Kolejne dwa zdjęcia od poprzedniego dzieli kilka lat, ale między nimi dwoma jest tylko kilka tygodni odstępu. Wszystkie trzy zdjęcia zostały zrobione bardzo blisko siebie, z łatwością można znaleźć ławkę czy murek przy Alei Solidarności, czy to po stronie Osiedla Szkolnego, czy Osiedla Stalowego, skąd można jednocześnie ogarnąć wzrokiem wszystkie trzy miejsca.

Pierwsze zdjęcie, w bramie bloku na Szkolnym, gdzie wielbiciel Kruszynki wyznawał jej miłość po łacinie, nie spodziewając się nawet nadciągającej pandemii i próby izolacji, na jaką wystawiona zostanie jej miłość. To już wiemy. A drugie? Drugie to nieco mniej pieczołowity i wykonany w mniej trwały sposób akt wandalizmu w innym języku, ale właściwie tej samej treści, choć dużo bardziej dosłowny. Po przeciwnej stronie ulicy, przy bramie prowadzącej w głąb Osiedla Stalowego. Czy budowniczowie Nowej Huty domyślali się, że dekady później na postawionych przez nich murach i ścianach młodzież będzie sobie wyznawać miłość cyrylicą? I że będzie to młodzież, która uciekła do Krakowa przed bombami zrzucanymi przez braci Moskali? Młodzież, dla której pandemia to norma, a wojna to też żadna abstrakcja.

Kocham Viki napis po ukraińsku

Kilkadziesiąt metrów dalej, w stronę Placu Centralnego, kolejny wandal postanowił dać upust swoim emocjom odręcznymi bazgrołami. Napisał po polsku, przez co potencjalnych odbiorców ma w Nowej Hucie pewnie nieco więcej niż piszący po łacinie i po ukraińsku poprzednicy. Starożytnym Rzymianom nie śniło się, że łacina będzie wyrażać żywe i szczere uczucia do nowohuckiej Kruszynki, budowniczy Nowej Huty nie przypuszczali, że w 2022 roku jakaś Wiki zobaczy publiczne wyzwanie miłości sformułowane po ukraińsku, a dziennikarzom i politykom głównego nurtu dzisiaj nie mieści się w głowie, jak brzydkie rzeczy dzieją się pod kołderką politycznej poprawności, według której Polacy są wzorcem solidarności, gościnności i empatii, i jednomyślnie, bezinteresownie i bez zastanowienia pospieszyli z ratunkiem zakochanemu w Wiki i wszystkim jego rodakom, stare resentymenty odkładając na bok.

Rzeczywistość nas wszystkich wciąż zaskakuje, jak w szalonym kalejdoskopie. Pandemia, wojna, skrajne uczucia smarowane po nowohuckich murach. Wyobraź sobie swoje niedowierzanie, gdyby ktoś rok temu powiedział Ci, że Rosjanie w ciągu jednej doby zbombardują centrum Winnicy, Kramatorska i Dnipra. A potem wyobraź sobie, co musiałoby się stać za rok, by dziś wydawać się równie nieprawdopodobne.